Nieodpowiednie używanie masek i odżywek
Zacznijmy
od tego, że przez długi czas wcale nie używałam masek ani odżywek, uznając je
za zbytnią fanaberię. Potem, wraz z mamą, zaczęłyśmy kupować Pantene Pro-V w
strasznej kombinacji: szampon i odżywka w jednym. Zło tego połączenia każdą
osobę świadomą pielęgnacji włosów powinno aż bić po oczach. Po takim myciu
głowy włosy były jednocześnie przesuszone i przetłuszczone, a do tego łamliwe i
osłabione.
Gdy z
czasem zaczęłam nieśmiało korzystać z masek i odżywek, popełniałam karygodne
błędy: nakładałam je niedokładnie, zazwyczaj siedząc w wannie, na całkowicie
mokre, ociekające wodą włosy i zmywałam po krótkiej chwili. Dziwiłam się, że nie
działają nie wiedząc, że problem tkwi nie w produktach, których używam, ale w
tym, jak z nich korzystam.
Przy
okazji przypominam, że napisałam już o tym, jak powinno się prawidłowo korzystać z masek do włosów.
Temat wydaje się oczywisty, a jednak wiele z nas popełnia te same błędy.
Olejowanie niewłaściwym olejem
O
swoich długich i burzliwych przeprawach z olejowaniem włosów olejem kokosowym już pisałam. Dodam więc tylko, że niewłaściwe
olejowanie, o czym sama się przekonałam, nieodpowiednio przeprowadzone i złym
olejem, prowadzi do tego, że włosy wyglądają gorzej niż przed zabiegiem. Moje
były przez to jeszcze bardziej spuszone, nie układały się i sprawiały wrażenie
matowych i postrzępionych. Gdy zmieniłam olej kokosowy na lniany, a potem
makadamia, ze słodkich migdałów czy zwykłą oliwę z oliwek, było o wiele lepiej.
Warto więc popróbować różnych metod olejowania i nie poddawać się w poszukiwaniu idealnego dla siebie oleju.
Dużym minusem było też w tym czasie niezabezpieczanie końcówek włosów, co prowadziło do tego, że łamały się one i wykruszały.
Dużym minusem było też w tym czasie niezabezpieczanie końcówek włosów, co prowadziło do tego, że łamały się one i wykruszały.
Czesanie włosów na mokro
A
właściwie powinnam napisać: szarpanie, ponieważ trudno było nazwać to zwykłym
czesaniem. Mokre włosy są szczególnie narażone na uszkodzenia, a także na rozciąganie, które powoduje rozrywanie
i niszczenie. Czesanie ich tuż po umyciu sprawiało, że urywały się i osłabiały.
W dodatku używałam do tej czynności plastikowej szczotki, a po myciu głowy nie
nakładałam odżywki. Dźwięk rozrywanych, szarpanych włosów do dziś powoduje, że
mam ciarki na plecach.
Używanie szamponów z silnymi detergentami w
składzie
Kiedyś
moje mycie głowy było proste: wylewałam masę szamponu na dłoń i wcierałam w
mokrą głowę. Bez rozcieńczania z wodą, bez zaprzątania sobie głowy składem
kosmetyku i bez wiedzy na temat tego, że szorowanie włosów silnymi detergentami,
a szczególnie końcówek, prowadzi do ich przesuszenia.
W
efekcie moje włosy były suche, zniszczone i częściej się przetłuszczały. Szkoda,
że nie znałam wtedy metody kubeczkowej,
którą dziś stosuję.
Częste farbowanie farbami drogeryjnymi
Przez
wiele lat farbowałam włosy na ciemno: na mojej głowie gościły już czerń, ciemny
fiolet i miedź. Gdy kolor się wypłukiwał i stawał się zbyt jasny i matowy – co
zwykle następowało w ciągu miesiąca – często sięgałam po kolejną farbę z
drogerii, zazwyczaj tę najtańszą, i farbowałam nią włosy. Całe, nie tylko
odrosty. Od czubka głowy po same końcówki. Nie żałowałam też farby na skórę
głowy, przecież trzeba pokryć równomiernie całe włosy… Efekt? Przez dwa
tygodnie włosy znów były błyszczące, a kolor głęboki, po czym stawały się coraz
bardziej wypłowiałe, matowe i bez życia. Do tego były suche, łamliwe i wypadały
na potęgę.
Nie
robiłam też nigdy prób uczuleniowych,
co skutkowało częstymi podrażnieniami, zadrapaniami i swędzeniem skóry głowy. I
znów wzmożonym wypadaniem włosów.
Regularne używanie suszarki i prostownicy
Przyznaję:
z prostownicy korzystałam dość krótko i zazwyczaj prostowałam tylko włosy przy
twarzy. Wiedziałam, że może tylko pogłębić mój problem związany ze stanem
włosów i zazwyczaj udawało mi się powstrzymać przed tym, by jej użyć.
Ewentualnie, w chwilach największej desperacji, przeciągałam jeszcze
prostownicę po wierzchnich pasmach.
Gorzej
było z suszarką. Używałam jej długo, namiętnie i zawsze z użyciem gorącego,
wręcz parzącego nawiewu. To był mój rytuał. Nie lubiłam go zbytnio, ale
wiedziałam, że wysuszone w ten sposób włosy wyglądają znacznie lepiej niż
pozostawione same sobie. Gdy nic z nimi nie robiłam, miałam na głowie szopę.
Gdy suszyłam włosy, wciąż wyglądały źle, ale już nie tak tragicznie. Miałam
więc do wyboru: albo będą prezentować się fatalnie, albo ciut lepiej niż
fatalnie. Marna pociecha, ale zawsze coś.
Suszenie
gorącym powietrzem to było błędne koło: włosy były przez to wysuszone na wiór i
zniszczone, ale tylko suszenie sprawiało, że byłam w stanie patrzeć na nie w
lustrze. Po każdym myciu głowy znów łapałam więc za suszarkę.
Nieodpowiednie spinki i spanie w
rozpuszczonych włosach
Spinki
to sprawa poboczna, bo nigdy nie używałam ich zbyt często. Ot, od czasu do
czasu spięłam wystające kosmetyki wsuwką. To na pewno powodowało łamanie się
włosów, ale nie w takim stopniu, jak nie wiązanie ich do snu. Każdy,
kto mnie teraz czyta, pewnie zdaje sobie sprawę, że rozpuszczone w nocy włosy
to świetna droga do tego, by je sobie zniszczyć. Oczywiście pod warunkiem, że
robimy tak regularnie i mamy długie włosy. Dlaczego? Podczas snu nie
kontrolujemy tego, co się z nimi dzieje: przygniatamy je, ciągniemy, ocieramy o
poduszkę i wyrywamy. Przez to stają się zniszczone, osłabione i wypadają.
A jakie błędy wy popełniacie lub
popełniałyście? Które przyzwyczajenia najtrudniej było Wam zwalczyć?
Polecam: