wtorek, 26 stycznia 2016

Recenzja: Kallos, Algae, Maska do włosów z algami


Maski Kallos, chociaż występują w rozmaitych rodzajach, mają krótkie i dość proste, a przy tym podobne do siebie składy. Są prawdziwym hitem wśród włosomaniaczek już od kilku lat, ale ja uważam, że ich największa siła tkwi nie w sposobie działania, ale w niskiej cenie w zestawieniu z imponującą, litrową pojemnością.

W ostatnich tygodniach testowałam Kallosa Algae, który faktycznie zawiera sporą ilość morskich wodorostów. Jak wpłynęła na moje włosy i czy taka algowa kuracja jest warta polecenia?

Oceny cząstkowe: dobryneutralnysłaby.

Opakowanie

Duży, litrowy, plastikowy słój. Niezbyt poręczny i dość nietrwały (jego upadek z dużej wysokości na pewno zakończyłby się połamaniem i wylaniem produktu), ale z drugiej strony przy tak dużym opakowaniu trudno o inne rozwiązanie (chociaż butla z pompką byłaby pewnie wygodniejsza!). Łatwo się otwiera. Na opakowaniu widać wszystkie najważniejsze informacje dotyczące zawartego w środku kosmetyku.

Zapach

Intensywny, świeży i przyjemny. Dla mnie nie był mdły jak wiele innych masek do włosów. Wiem, że wiele osób krytykuje ten zapach, ale mnie się podobał. 


Skład

Aqua, Cetearyl Alcohol (emolient), Cetrimonium Chloride (kondycjonuje, działa antystatycznie, zapobiega plątaniu włosów, nadaje połysk i konserwuje), Olea Europaea Oil (oliwa z oliwek), Parfum (zapach), Citric Acid (kwas cytrynowy, zapewnia odpowiednie pH kosmetyku), Cyclopentasiloxane (silikon lotny), Dimethiconol (silikon usuwany łagodnym szamponem), Propylene Glycol (ułatwia wnikanie kosmetyku), Fucus Vesiculosus Extract (wyciąg z morszczyna pęcherzykowatego), Laminaria Digitata Extract (wyciąg z alg), Spirulina Maxima Extract (wyciąg ze spiruliny), Porphyra Umbilicalis Extract (Wyciąg z alg z rodzaju Porphyra Umbilicalis), Ascophyllum Nodosum Extract (wyciąg z algi Ascophyllum nodosum), Benzyl Alcohol (alkohol, może wysuszać), Methylchloroisothiazolinone (konserwant), Methylisothiazolinone (konserwant).

Maska ma skład emolientowo-silikonowy – na szczęście silikony są łagodne i łatwo je usunąć z włosów. W mniejszej ilości jest aż 5 wyciągów z różnych rodzajów alg. Działają one kondycjonująco, wygładzają i nawilżają włosy. Produkt o takim składzie spokojnie można używać nawet po każdym myciu głowy. 


Działanie

Maskę stosowałam najczęściej na 5-10 minut po umyciu głowy. Wygładzała i nawilżała moje włosy, ułatwiała rozczesywanie i nadawała ładny blask. Stosowałam ją na zmianę z maską keratynową Ziaji – bardzo dobrze się uzupełniały. Muszę jednak zaznaczyć, że jej działanie nie jest zbyt mocne i przy bardziej niesfornych włosach może okazać się za lekka. Ponadto dwa razy prawdopodobnie nie domyła mi się z włosów, które w tych przypadkach na drugi dzień wyglądały już na przetłuszczone.

Konsystencja i wydajność

Dość gęsta, łatwo wmasować ją we włosy i nie spływa. Starcza na bardzo długo. Przy tak ogromnym opakowaniu trudno byłoby mi zużyć ją w czasie krótszym niż pół roku, a ponieważ miałam jeszcze sporo innych kosmetyków, ogromną część maski oddałam koleżance – z tego, co mówiła, była z niej bardzo zadowolona :)

Cena i dostępność

Maski Kallos kosztują około 10 zł za litrowe opakowanie i są non stop dostępne w drogeriach Hebe. Cena i pojemność to ich zdecydowanie największe zalety.

Podsumowanie

Przy tak tanim produkcie myślę, że nie ma się co zastanawiać i warto po niego sięgnąć. Jeśli poszukujecie maski do codziennego stosowania, emolientowej i nawilżającej, to Kallos Algae zdecydowanie nadaje się do polecenia – będzie też niezły jako ochrona włosów zimą ze względu na swój silikonowy skład i zawartości oliwy z oliwek. Jeśli się nie sprawdzi, zawsze można jej użyć do emulgowania oleju po olejowaniu bądź… jako krem ułatwiający golenie, bo podobno w tej roli sprawdza się doskonale. 

Kto z Was używał już tej maski?

 

Inne recenzje masek do włosów:

niedziela, 24 stycznia 2016

Jak zwiększyć objętość kucyka?


Zawsze zazdrościłam dziewczynom o gęstych włosach, które nawet w zwykłym kucyku wyglądają pięknie i efektownie. Moje włosy nie są rzadkie – mają raczej przeciętną gęstość, a przez to stworzony z nich kucyk lub warkocz wyglądają dość zwyczajnie. Niespecjalnie się tym przejmuję, chociaż przyznam, że bardzo bym chciała chociaż od czasu do czasu nadać im większą objętość.

Myślę, że większość z Was ma włosy o podobnej jak ja gęstości i marzy o tym, by chociaż raz na jakiś czas wyglądały bardziej okazale bez konieczności używania sztucznych doczepek. Na szczęście są na to łatwe sposoby – oto moim zdaniem najlepsze z nich.

Zwiększająca objętość kucyka spinka-żabka


Związujemy włosy, a kucyk rozdzielamy na pół w poziomie. Tuż przy gumce, pomiędzy dolną a górną partią włosów, przyczepiamy spinkę-żabkę. Ważne: należy ją umieścić pionowo, „grabkami” wczepić ją w gumkę – inaczej zsunie się z kucyka. Najlepiej jeśli spinka jest przeźroczysta lub w kolorze zbliżonym do odcienia naszych włosów – dzięki temu będzie mniej zauważalna. Oczywiście możemy eksperymentować z wielkościami takich spinek, ponieważ przy rzadkich włosach sprawdzą się te najmniejsze, a przy bardziej gęstych – większe. Ten sposób sprawi, że kucyk wyda się bardziej okazały i bardziej uniesiony.

Podnoszące kucyk spinki-wsuwki


Wystarczy wsunąć po dwie takie spinki pomiędzy gumkę a włosy od góry lub od dołu, aby kucyk uniósł się i wydawał większy. Dzięki temu optycznie go powiększymy, a dodatkowo zapobiegniemy zsuwaniu się gumki z włosów. Najlepiej wsuwać spinki na krzyż, aby się nie ześlizgiwały. 

Loki lub fale


Proste włosy tracą na objętości, ale wystarczy je lekko zakręcić i od razu wydają się bardziej gęste. Najprostszą metodą jest związanie ich w kucyk, podzielenie na 2-3 pasma (albo więcej) i zakręcenie każdego z nich na przykład na lokówce lub papilotach. Taki kucyk będzie nie tylko większy, ale też ciekawszy.

Tapirowanie

Nie polecam na co dzień, bo może zniszczyć łuski włosów, ale od czasu do czasu może stanowić metodę zwiększenia objętości kucyka – wystarczy natapirować jego środkową część, a potem lekko przyczesać od góry. Możemy też natapirować włosy jeszcze zanim je zwiążemy – wówczas także włosów przy głowie będzie się wydawać więcej.

Dłuższy kucyk w minutę

Jeśli chcemy wydłużyć kucyk, wystarczy że zwiążemy górną część włosów, a z dolnej wykonamy luźną kitkę nad karkiem. Teraz pasma z górnego kucyka upinamy po bokach tak, aby zasłonić niższe wiązanie. Dzięki rej metodzie włosy wydają się o wiele dłuższe! Jeśli opis wydaje się niejasny, wszystko możecie zobaczyć na poniższym video.



Bąbelek w środku kucyka

Ta metoda wymaga wprawy, ale nie uważam, aby była trudna. Wiążemy włosy w kucyk, dzielimy na pół, a górną część włosów przypinamy, aby chwilowo nam nie przeszkadzała. Następnie z włosów, które zostały, wyodrębniamy małe pasmo u góry i zawiązujemy na nim małą gumkę (przyda się recepturka lub taka przeźroczysta gumka). Tak związany mini kucyk należy w dalszej kolejności odpowiednio ułożyć poprzez wyciągnięcie z niego pasm i ułożenie ich w kształt zwany przeze mnie bąbelkiem. Potem wystarczy już tylko odpiąć górną część włosów i ułożyć na „bąbelku” tam, gdzie ich miejsce w zwykłym kucyku. Proste, a jakie efektowne! Niestety, bardzo trudno wytłumaczyć to na piśmie, odsyłam Was więc do filmiku instruktażowego (jest to sposób, który pojawia się dokładnie w siódmej minucie filmu). Przy okazji obejrzyjcie też inne sposoby pokazywane w tym video – wiele z nich jest naprawdę warta uwagi!



Wypełniacz do kucyka

Ten prosty gadżet do zwiększenia objętości kucyka to po prostu pusta w środku plastikowa tuba, na której „osadzamy” związane włosy. Tym sposobem wydają się one bardziej gęste. Cena takiego „urządzenia” to około 10-20 zł, możemy go kupić przez internet lub w sklepach stacjonarnych – ja na przykład widziałam go niegdyś w H&M.



Zamalowywanie przedziałka

Jeśli mamy dość rzadkie włosy, przedziałek na głowie jest często dość szeroki i bardzo widoczny. Remedium na ten problem to zamalowanie skóry głowy w tym miejscu kolorem zbliżonym do odcienia naszych włosów – możemy do tego użyć tuszu do rzęs, cienia do powiek, a nawet kosmetyków barwiących do brwi. Wszystkie chwyty dozwolone.

Polecam:

piątek, 22 stycznia 2016

Mleczko pszczele – czym jest i jak stosować je na włosy?



Mleczko pszczele to wyjątkowa substancja od lat stosowana nie tylko w kosmetyce. Uważa się je za eliksir witalności, który dodaje energii, odmładza, działa liftingująco, wygładzająco i nawilżająco, a nawet reguluje wydzielanie sebum. Sprawdźmy, czy warto stosować je na włosy!

Czym jest mleczko pszczele?

To nie tylko kwestia nazewnictwa – mleczko pszczele to prawdziwe mleko pszczół, a konkretnie substancja, którą wytwarzają młode, bo zaledwie 3-9-dniowe robotnice, syntetyzowana z pyłku kwiatowego, miodu i wody z dodatkiem śliny, witamin i hormonów. Co ciekawe, mleczko wydzielane jest z gruczołów… na głowach owadów. Żywią się nim larwy trutni i pszczół robotnic przez pierwsze dni ich życia, a także królowa pszczół. Mleczko wykazuje silne działanie hormonalne i zawiera szereg odżywczych substancji, które wpływają na rozwój pszczół, ich żywotność i płodność.

Właściwości mleczka pszczelego i jego zalety dla włosów

Mleczko pszczele to jeden z najbardziej bogatych w aminokwasy surowców (zawiera ich co najmniej 17 oraz pochodne) – odpowiadają one za funkcje odpornościowe, regenerację oraz odnowę komórkową i tkankową. W jego składzie chemicznym znajduje się między innymi 48% protein, 38% węglowodanów i 10% lipidów, a także witaminy (B1, B2, B6, B5, B8, B9, C i PP) i minerały (magnez, wapń, potas, siarka, fosfor, żelazo, krzem i mangan).

W pielęgnacji włosów jest więc środkiem kondycjonującym, wygładzającym, a także wykazuje właściwości nawilżające i – dzięki zawartości siarki – przeciwłojotokowe. Tworzy na powierzchni film ochronny, chroniąc przed utratą wody. Pomaga także w zwalczaniu wolnych rodników, może być więc uznawany za substancję odmładzającą. Co więcej, mleczko pszczele pomaga na wypadanie włosów na tle androgenowym, chroni kolor i ochrania przed promieniowaniem UV. Jego wszechstronne działanie jest naprawdę imponujące!

Jak stosować mleczko pszczele na włosy?

Mleczko pszczele możemy dodawać do produktów kosmetycznych w stężeniu od 0,5 do 5%. Świetnie sprawdzi się jako element szamponu, odżywki czy maski – szczególnie tych emolientowych (mleczko to bogactwo protein). Jak to zrobić?

Do porcji kosmetyku dodajemy kilka (np. 4-5) kropelek mleczka pszczelego. Mieszamy i używamy zgodnie z przeznaczeniem kosmetyku. Możemy też dodać je do domowej mgiełki bądź odżywki bez spłukiwania.

Mleczko pszczele – ile kosztuje i jakie kupić?

Mleczko pszczele możemy znaleźć w sklepach z półproduktami, a jego cena nie jest wysoka – waha się od około 3 do 5 zł za 10 ml.  Mleczko ma jasnożółty kolor i lekko miodowy zapach. Należy je przechowywać w chłodnym miejscu bez dostępu do światła słonecznego i wilgoci.

W sklepach z półproduktami raczej nie kupimy czystego mleczka pszczelego, lecz jego roztwór z gliceryną. Dlaczego? Mleczko jest produktem dość nietrwałym – przechowywane w temperaturze pokojowej szybko żółknie, wysycha i traci swoją biologiczną aktywność. Gliceryna pełni więc rolę konserwantu, a dodatkowo ułatwia rozpuszczanie się mleczka w wodzie. Takie mleczko będzie miało INCIGlycerin,  Royal Jelly.

Używaliście kiedyś mleczka pszczelego? Jak oceniacie jego działanie?


niedziela, 17 stycznia 2016

Z różnych punktów widzenia: kiedy pojawiają się pierwsze efekty pielęgnacji włosów?

Są takie tematy, na które warto spojrzeć z różnych punktów widzenia – tylko i wyłącznie mój własny może być bowiem niewystarczający i powodować spłaszczenie perspektywy. Dlatego postanowiłam wprowadzić na blog nową serię wpisów, w której – poza moimi obserwacjami – będziecie mogli przeczytać także inne, napisane przez zaproszone przeze mnie do współpracy blogerki. W każdym z nich będę podejmować inny temat, opisywać go ze swojej strony, a następnie oddawać głos wybranym przeze mnie dziewczynom. Będzie to też okazja do tego, abym mogła polecić Wam inne strony o podobnej do prowadzonej przeze mnie tematyce, które są moim zdaniem godne uwagi i warte odwiedzenia!

W pierwszym odcinku, wspólnie z Karoliną, Gosią, Magdą i Kasią, zastanowimy się, kiedy i pod wpływem jakich zabiegów pielęgnacyjnych zaczęłyśmy zauważać, że nasze włosy zmieniają się na lepsze – stają się ładniejsze i zdrowsze. Każda z nas ma inne włosy i inne doświadczenia związane z dbaniem o nie, co pokazuje, że odpowiedź na zadane w tytule tego wpisu pytanie zależy od wielu czynników – dlatego właśnie warto odpowiedzieć na nie z różnych punktów widzenia.

Kiedy pojawiają się pierwsze efekty pielęgnacji włosów?

Dwa pierwsze zdjęcia: moje włosy w 2013 roku - suche, połamane i przerzedzone... to był chyba ich najgorszy czas. Trzecie zdjęcie - dzisiejsze

W moim przypadku punktem zwrotnym było keratynowe prostowanie, na które zdecydowałam się w sierpniu 2014 roku. W tamtym czasie moje włosy były bardzo zniszczone od leku, który stosowałam dwa lata wcześniej – stały się spuszone, matowe, suche, łamliwe, wywijały się i masowo wypadały. Uznałam, że zabieg jest dla nich ostatnią deską ratunku i jedyną szansą na uniknięcie bliższego kontaktu z nożyczkami. Keratynowe prostowanie wygładziło i wzmocniło moje włosy, które od tamtego momentu odzyskały swój blask i witalność.

Początkowo, 2-3 miesiące po zabiegu, nie przywiązywałam wagi do dbania o włosy – moja wiedza na temat ich pielęgnacji była jeszcze niewielka, a dodatkowo uległam złudnemu wrażeniu, że skoro obecnie prezentują się tak dobrze, to pewnie zawsze już tak będzie. Jedyne, co zrobiłam, to kupiłam odpowiednie (i polecone przez fryzjerkę) po keratynowym prostowaniu kosmetyki (wówczas był to szampon Babydream i maska Pro-Keratin Refill L’Oreal). Z czasem jednak, znudzona wciąż tymi samymi produktami, zaczęłam uczyć się czytania składów – tak, aby samodzielnie móc dobrać odpowiednią dla swoich włosów pielęgnację.

Z czasem, w połowie października, zaczęłam zauważać, że moje włosy zaczynają wyglądać coraz gorzej. Wystraszyłam się, że wkrótce wrócą do stanu sprzed zabiegu, więc zaczęłam coraz bardziej intensywnie poszukiwać informacji na temat tego, jak o nie dbać. Zaczęły się pierwsze próby olejowania – najpierw nieudane olejem kokosowym, potem lepsze, z użyciem zakupionych w  internetowym sklepie E-naturalne olejami: lnianym, ze słodkich migdałów i orzechów macadamia, a także zwykłą oliwą. Już po miesiącu intensywnego olejowania prawie co mycie (około 3 razy w tygodniu) zaczęłam zauważać, że włosy stają się bardziej sprężyste i błyszczące. Zastosowałam też kozieradkę, która praktycznie od razu zahamowała u mnie wypadanie włosów, a picie drożdży spowodowało, że na mojej głowie zaczęły odrastać nowe. Uwierzyłam, że to, co robię, ma sens i nabrałam większej motywacji do działania. Po zabiegu na stałe odstawiłam prostownicę, rzadziej sięgam też po suszarkę, używając prawie wyłącznie jej chłodnego nawiewu. Ręcznik do włosów zamieniłam na bawełnianą koszulkę, zaczęłam związywać włosy do snu i zawsze czytam składy kosmetyków, których używam. W międzyczasie założyłam bloga i pogłębiałam swoją wiedzę w poruszanym na nim temacie.

Moje włosy nie są idealne – i pewnie nigdy nie będą. Wiem jednak, że obecnie są znacznie lepszą wersją siebie sprzed lat!

Oddaję głos dziewczynom:

Karolina z bloga Dbaj-o-wlosy


„Na pierwsze efekty pielęgnacji musiałam czekać dość długo. Męczyłam włosy prostownicą, czego efektem było ich spalenie. W niektórych miejscach włosy były popalone niemal od samej nasady. Kluczowym elementem w pielęgnacji moich włosów okazało się keratynowe prostowanie. To właśnie dzięki temu zabiegowi udało mi się zrezygnować z nałogu prostowania włosów. Keratynowe prostowanie w znacznym stopniu ukryło zniszczenia, choć po wypłukaniu się keratyny stały się one znowu widoczne. Przez okres utrzymywania się keratynowego prostowania ścięłam część zniszczeń, zaczęłam olejować włosy, stosowałam maseczki i delikatne szampony. Już wtedy widziałam, że włosy stały się bardziej miękkie i gładkie. Jednak dopiero po 2 latach zrozumiałam, że brakowało mi równowagi proteinowo-emolientowo-humektantowej i zabezpieczania końcówek. Teraz regularnie stosuję maski nawilżające i emolientowe (co mycie) oraz proteinowe (2 razy w miesiącu), a serum  po każdym myciu. Dzięki temu udało mi się dobrze nawilżyć włosy, wygładzić je i zapobiec zniszczeniom. Cały proces trwał niemal 3 lata. Przez ten czas pozbyłam się spalonych włosów i uczyłam się jak o nie dbać. Długo to trwało, ale jestem pewna, że osoby, które nie mają aż tak zniszczonych włosów, są w stanie osiągnąć efekty znacznie szybciej. Wniosek z mojego doświadczenia: stosuj różnorodną pielęgnację, używaj serum zabezpieczającego i jak najprędzej pozbądź się zniszczonych końców :)”.
Gosia z bloga Poradyherrbaty

„Włosomaniaczką stałam się już w dzieciństwie, kiedy mama pomogła mi zapuścić włosy do pasa. Miałam wtedy najdłuższe i najpiękniejsze włosy w przedszkolu. Wtedy nie rozumiałam, po co mama robi mi płukanki octowe, czasami piwne (!) i każdego dnia przeczesuje dokładnie moje pasma. Myślałam, że ładne włosy się po prostu ma :)
Kiedy jej zabrakło (niestety rak odebrał nam ją szybko), siostry ścięły mi włosy do ramion. Nie potrafiły poradzić sobie z moimi włosami jak mama – ciągle się plątały, wymagały po prostu więcej uwagi, dokładniejszego i dłuższego mycia, częstszego i delikatniejszego rozczesywania… Ja byłam jeszcze za mała, żeby sama o nie zadbać.
Kiedy stałam się nastolatką, znów postanowiłam zapuścić włosy. Przez kilka lat nie musiałam z nimi robić zbyt wiele. Rosły sobie za łopatki, ja co jakiś czas je podcinałam. Były ładne i długie – a pielęgnacja ich nie była jakoś specjalnie skomplikowana, ani tym bardziej przemyślana. Kosmetyki zazwyczaj dobierałam, sugerując się promocją w drogerii albo reklamą w jakimś czasopiśmie. Co jakiś czas stosowałam babcine maseczki, stosowane przez moją mamę w dzieciństwie. Przez jakiś czas było nawet spoko, pielęgnacja samouka spisywała się idealnie :D
Kryzys pojawił się 4 lata temu, kiedy coś dziwnego zaczęło się dziać z moimi pasmami. Myłam włosy niemalże codziennie, ale jak wyschły, zdawały być się tłuste i oklapnięte. Nie umiałam sobie z tym problemem poradzić. Czułam się strasznie. I nagle, któregoś dnia, trafiłam na program w TVN-ie o składnikach zawartych w kosmetykach. Panie mówiły, że włosy mogą stać się przejedzone silikonami, które lubią nawarstwiać się. W takim przypadku trzeba oczyścić czuprynę, dogłębnie. Zmyć to świństwo z włosów, a będzie dobrze. Sprawa okazała się oczywista, a jednak sama bym się nie domyśliła. Kilka dni mi zajęło zanim udało mi się zakupić dobry szampon oczyszczający. Wbrew pozorom typowo oczyszczające szampony znajdziemy głównie w zakładach fryzjerskich – a i tam musiałam czekać jakiś czas na zamówienie. Kiedy w końcu umyłam zdzierakiem włosy, byłam przeszczęśliwa. Pasma odzyskały lekkość, przy czym ślicznie lśniły. Zadowolona z efektu poszłam do pracy… już na początku drogi okazało się, że popełniłam kolejny błąd. Włosy niczym niezabezpieczone, pozbawione serum, silikonów i jakiejkolwiek ochrony… po prostu zamarzły. Na szczęście tylko końcówki wystające spod czapki, ale normalnie moje czarne pasma stały się nagle bielusie! Stwierdziłam, że coś robię nie tak. Muszę zacząć świadomie pielęgnować włosy, nauczyć się czego potrzebują i w jakiej ilości. I tak powstał mój blog :)
2004 r.

Zaczęłam pielęgnować włosy świadomie i okazało się, że tak naprawdę nie muszę wiele z nimi robić. Jeśli poznam ich potrzeby, będą dobrze wyglądać i nie muszę wiecznie siedzieć z turbanem na głowie ;)
W mojej pielęgnacji postawiłam głównie na odżywianie cebulek – wewnętrzne i zewnętrzne. Bo przecież bez dobrych korzeni, nie ma co liczyć na zdrowe pasma. To cebulka jest najważniejszą częścią włosa, wyrasta ona z mieszka włosowego, do którego poprzez krew, dostarczane są składniki odżywcze. Musimy dostarczyć odpowiednią ilość składników odżywczych, by „nakarmić” włosy, ponieważ w kolejce po składniki odżywcze są one ostatnie w kolejce. Organizm najpierw odżywia organy kluczowe dla życia organizmu i zdarza się bardzo często, że włosy są niedożywione, przez co stają się słabe, wypadają, tracą blask i sprężystość.
Oprócz odpowiedniej diety (bogatej w białko, witaminy z grupy B, krzem i cynk) zawsze wspomagam się suplementami. Opinie są różne, dla mnie to podstawa pielęgnacji. Tabletki pomogą nam dostarczyć te składniki, których akurat brakuje nam w naszej diecie – a są istotne dla prawidłowego rozwoju włosa. Dobre tabletki zawierają również składniki o działaniu przeciwstresowym, takie jak: wit. C, B12, E, Dzięgiel Chiński. To pomoże kobietom takim jak ja, które ze względu na stres tracą dużo włosiaków.
Zewnętrzne dożywianie cebulek też jest bardzo istotne. W tym celu na skórę głowy nakładam oleje. Przez kilka miesięcy zaniechałam tego i stan włosów bardzo się pogorszył, Po dłuższej przerwie znów wróciłam do zabiegów olejowania, ponieważ moje włosy to lubią i w ten sposób bardzo szybko mogę poprawić ich stan. Polecam mieszanki ajurwedyjskie – są w nich zawarte zioła i oleje bogate w składniki, które są idealne dla naszych cebulek.
Jeśli chodzi o kosmetyki, u mnie podstawą są szampony. Dużo osób uważa, że szampon ma tylko myć – ja jestem innego zdania. Bardzo rzadko stosuję maski i odżywki, dlatego dla mnie istotne znaczenie ma szampon, jaki wybieram. Obowiązkowo raz w tygodniu oczyszczający – silny zdzierak, który usunie z włosów pozostałości po olejowaniu czy silikony. W moim arsenale mam jeszcze szampony kofeinowe, dla brunetek, nawilżające i dla włosów przetłuszczających. Chociaż w Szkocji nie ma mrozów (przynajmniej na razie) to mamy okres silnych wiatrów. Kilka dni temu nawiedził nas kolejny huragan. Z tego powodu używam szamponów bogatych w silikony – oczywiście te łatwo zmywalne ;) Od wielu lat nie sprawdzają się u mnie zupełnie szampony dla dzieci, moje włosy lubią produkty z SLS-ami :)
Odżywki używam po każdym myciu, ponieważ nazbierało mi się trochę kosmetyków i muszę je zużyć. W okresie zimowym to bardzo dobre rozwiązanie, włosy są lepiej zabezpieczone i mniej elektryzują się. Zazwyczaj odżywki i maski używałam tylko po głębokim oczyszczaniu włosów.
W mojej włosowej pielęgnacji osiągnęłam prawie wszystko – mam długie i zdrowe włosy, które rosną dosyć szybko. Chciałabym jeszcze, żeby mniej wypadały – to mój odwieczny problem. Niby mieszczę się w normie, ale tracę ich zdecydowanie za dużo… Chciałabym także zniwelować problem zapalenia mieszków – pojawił się znowu, odkąd noszę w pracy czepek i poziom magnezu w organizmie opadł.
Blogów włosowych jest wiele – piękne, długowłose dziewczęta radzą jak dbać o pasma, nie wszystkie porady mogą nam się jednak przysłużyć. Niektóre z nich odziedziczyły genetycznie gęstość i grubość czupryny, inne ciężką pracą nabyły lśniące i zdrowe pasma. Nieważne jakie my mamy włosy – każda z nas może mieć je cudowne, wystarczy tylko poznać ich potrzeby :)”.
Magda z bloga Szmaragdowy-deszcz
Zdjęcie nr 1 i 2 - przed pielęgnacją, 3 i 4 - w trakcie, 5 - obecnie
„Zapewniając włosom odpowiednią pielęgnację, możemy spodziewać się oczekiwanych efektów.
Lecz prędzej czy później??
Ja swoją pielęgnację zaczęłam od olejowania. Chyba jak większość dziewczyn, które zaczynają dbać o swoje włosy, wpada na informacje dotyczące nakładania oleju na włosy. Początkowo był to najłatwiej dostępny olejek Baby Dream z Rossmanna, który nakładałam na sucho na kilka godzin. Możecie sobie wyobrazić jak wielki zawód i rozczarowanie przeżyłam, gdy po miesiącu regularnego olejowania nie zobaczyłam choćby najmniejszej poprawy… Włosy nadal były suche, puszyły się, ciągle wypadały, brakowało im blasku.
Miałam chwilę załamania i w sumie pewnie dałabym sobie spokój, gdyby nie chęć rywalizacji wśród znajomych… nagle każda znajoma była włosomaniaczką i każda nakładała coś na włosy… więc nie mogło być inaczej ze mną. Ale wracając do tematu..
Kontynuowałam olejowanie. Do Baby Dreama dołączyła oliwa z oliwek, olej z pestek słonecznika, olej migdałowy oraz jaśminowy. Pierwsze efekty zauważyłam dopiero po ok. pół roku. Włosy nabrały wreszcie blasku. Mimo wciąż rozjaśnianych pasemek, które wcześniej były suche i szorstkie, teraz całe włosy były piękną lśniącą taflą. Tylko końcówki były ciągle rozdwojone i suche, więc nie czekałam ani chwili… Poszłam do fryzjera i podcięłam to, co wymagało ścięcia. Wtedy dopiero tak naprawdę zobaczyłam pierwsze efekty olejowania. Byłam zachwycona!
Idąc tym tropem, byłam tak podekscytowania, że w temat pielęgnacji wsiąkłam na dobre.
Kolejnym etapem były maski, a później kremy do ciała. Zakupiłam moje pierwsze 3 maski: Serical Crema al latte, Kallos Argan, Keratin. Nakładałam je na potęgę. O ile przy olejowaniu na efekty trzeba było poczekać, to przy maskowaniu efekty były widoczne od razu. Najczęściej nakładałam maski przed myciem, żeby nie obciążać włosów i dłużej zachować ich  świeżość. Później chętnie je wzbogacałam półproduktami lub mąką ziemniaczaną, miodem, siemieniem lnianym, żółtkiem, olejami etc.
Potem wpadłam na pomysł kremowania włosów. Najczęściej i najchętniej do tej pory używam kremów do ciała Isana. Efekty kremowania można zobaczyć również od razu po nałożeniu kremu, aczkolwiek mam wrażenie, że w moim przypadku są one bardziej trwałe niż w przypadku nakładania samej maski.
Ważnym aspektem pielęgnacji w moim odczuciu jest również walka o przyrost i zwalczanie wypadania. To pierwsze mam już za sobą, bo osiągnęłam taką długość o jakiej marzyłam i pomogły mi wcierki, o których napiszę za chwilę. Z kolei walka z wypadaniem u mnie trwa nadal. Odkąd zaczęłam świadomą pielęgnację, wcierałam ciągle coś w skalp. Zaczęłam od wcierki Jantar, później woda brzozowa z Isany, olejki Green Pharmacy oraz kozieradka. Każda z tych wcierek przyspieszała minimalnie porost, ale tylko kozieradka nieco zahamowała wypadanie. Efekty przyrostu można zobaczyć dopiero po 3-4 miesiącach. U mnie dopiero po 4 zauważyłam, że rzeczywiście coś drgnęło. Przy stosowaniu kozieradki wypadanie maleje już przy pierwszych kilku użyciach, w moim przypadku po tygodniu (stosowania codziennie przed każdym myciem). Dzięki tym kuracjom mam mnóstwo baby hair.
Suplementacji od wewnątrz nigdy nie stosowałam i bronie się przed tym rękami i nogami także nie wypowiem się w tym temacie. Ale z chęcią piję siemię lniane, które na pewno w jakimś stopniu przyczyniło się do wzmożonego porostu. Aktualnie jestem posiadaczką nadal rozjaśnianych blond włosów sięgających talii.
Jeżeli nasze włosy nie są zbyt zniszczone, a zapewnimy im równowagę składników odżywczych, efekty pielęgnacji można zobaczyć bardzo szybko. Ciężej jest w przypadku włosów zniszczonych, gdzie na efekty musimy trochę poczekać, ale jestem pewna, że warto :)”.
Kasia z bloga Kasianafali

Zdjęcie nr 1 - przed pielęgnacją, 2 - po miesiącu pielęgnacji, 3 - po roku pielęgnacji, 4 - grudzień 2015, 5 - obecnie
„Przemiła Marta z bloga  mfairhaircare.blogspot.com poprosiła mnie o wypowiedzenie się w temacie: "Kiedy można zauważyć pierwsze efekty pielęgnacji włosów?". To dla mnie wielkie wyróżnienie i będzie mi ogromnie miło przeczytać swoją wypowiedź na blogu Marty. Moje włosy naturalnie są falo-loczkami, jednak lata temu bardzo długo je prostowałam, ponieważ były bardzo spuszone i nieokiełznane. Trafiłam jednak na forum wizaż i udało mi się doprowadzić włosy do zadowalającego stanu. Kiedy i po jakiej pielęgnacji włosów zaczęłam zauważać pierwsze efekty? Wypiszę kilka punktów, które bardzo mi pomogły:
1. Ścięcie włosów
Przez pierwszy miesiąc pielęgnowałam połamane, przesuszone i matowe po wieloletnim prostowaniu sianko. Efekty były, ale bardzo słabe. Postanowiłam ściąć sporą część włosów na raz, jakieś 10 cm najbardziej spalonych końców. Włosy dzięki temu były już w lepszej kondycji, chociaż reszta i tak była matowa i bardzo sucha ;)
2. Mycie odżywkami
Szampony bardzo, ale to bardzo przesuszały moje włosy i skórę głowy - zaczęłam do mycia używać odżywek, a konkretnie balsamów Mrs. Potters. Więcej o myciu odżywką możecie znaleźć na moim blogu :) Pottersy służyły mi także do zmywania olejów, myłam wtedy włosy dwukrotnie. Szampon szedł w ruch raz na 2-3 tygodnie. Włosy już po kilkunastu dniach mycia odżywką były inne w dotyku niż w czasie mycia ich szamponami.
3. Olejowanie
Praktycznie przed każdym mycie olejowałam moje włosy – pamiętam, że najczęściej sięgałam wtedy po olej krokoszowy, z kiełków pszenicy, orzechów włoskich, konopny i ze słodkich migdałów. Już po kilku takich olejowych sesjach włosy mniej się puszyły i były bardziej dociążone. Olejowałam suche włosy, najczęściej na całą noc. Dodawałam również kilka kropel oleju do porcji maski albo odżywki do spłukiwania – najczęściej oleju morelowego albo śliwkowego.
4. Nawilżające półprodukty
Moje włosy były tak suche, że na gwałt potrzebowały nawilżenia. Niestety, większość nawilżających masek i odżywek zawiera w składzie glicerynę, która zamiast moje włosy nawilżać, puszyła je i jeszcze mocniej przesuszała. Postanowiłam wtedy poszukać innych nawilżaczy. W sklepach z półproduktami kupiłam aloes, panthenol, mleczko pszczele i nawilżacz cukrowy. Dodawałam po kilka kropel do porcji maski razem z kilkoma kroplami oleju, co każde mycie. Wspaniale nawilżyło to moje włosy, choć oczywiście trzeba było czasu. Glicerynę do tej pory omijam z daleka, toleruję już jednak jej mniejsze ilości w produktach do spłukiwania.
5. Proteiny
Zniszczone włosy często potrzebują sporej ilości protein – sama używałam ich średnio co drugie mycie, w towarzystwie nawilżających półproduktów i emolientowych masek. Dzięki temu udało mi się odbudować włosy, które za kilka miesięcy stały się elastyczne i sprężyste. Najbardziej lubię keratynę hydrolizowaną i do tej pory lubię dokapywać ją do maseczek.

6. Stylizacja
Moje włosy bez stylizacji nie wyglądają dobrze – ani na początku pielęgnacji, ani teraz ;) Dobry żel bez alkoholu to mój niezbędnik. Moje fale mogą być nawilżone i dociążone, jednak kiedy po myciu uczeszę je i zostawię same sobie – nie wygląda to za ciekawie. Po każdym myciu cierpliwie ugniatam włosy, a następnie suszę je suszarką z dyfuzorem – dzięki temu od razu wyglądają lepiej. Robię tak od samego początku pielęgnacji, kiedy udało mi się nawrócić i zrezygnować z prostowania.
Stosowałam wszystkie te punkty od samego początku – bardzo systematycznie i uważam, że wszystkie były naprawdę ważne. Dzięki temu moje włosy już po miesiącu takiej pielęgnacji prezentowały się lepiej – były ładniej nawilżone, mniej się puszyły i zaczęły odzyskiwać swój dawny blask. Skręcały się coraz mocniej z miesiąca na miesiąc. Po pół roku byłam już bardzo zadowolona, a zachwycały mnie po roku. Potem urodził się mój Synek i na jakiś czas pożegnałam się z gęstymi, długimi falo-loczkami, ale to już temat na inną opowieść;) Bardzo ważne było również uświadomienie sobie, że mam fale, a nie włosy proste. Dzięki temu wiedziałam, że potrzebują one nawilżenia, olejowania i odpowiedniej stylizacji”.


Bardzo dziękuję dziewczynom za ciekawe wypowiedzi, a Was zapraszam do dyskusji w komentarzach: jak długo, w waszym przypadku, trzeba było czekać na pierwsze efekty pielęgnacji włosów? Kiedy i dlaczego ich stan się poprawiał? Co im pomogło?

Popularne w tym miesiącu: