niedziela, 29 kwietnia 2018

Aktualizacja włosów – zima 2018 | Fotorelacja z ostatnich miesięcy


Tę zimę zapamiętam jako wyjątkowo krótką i ciepłą, czyli prawie idealną! Muszę przyznać, że to dla mnie najgorsza pora roku i zawsze z utęsknieniem czekam na wiosnę. Tej w 2018 nie ma wcale, bo w zasadzie od razu „przeskoczyliśmy” do lata – tym lepiej! Pogoda jest przepiękna i trudno sobie obecnie wyobrazić, że jeszcze miesiąc temu chodziliśmy w zimowych kurtkach.

Jeśli chodzi o włosy, to na początku tego roku zdążyły mi już nieco odrosnąć po drastycznym i pamiętnym obcięciu, które opisałam w rocznym podsumowaniu. Gdy sięgnęły kilka centymetrów za ramiona, zyskały dociążenie i zaczęły się wreszcie lepiej układać. Na szczęście, bo od połowy września do grudnia strasznie się z nimi męczyłam: okazało się, że gdy są zbyt krótkie, stają się jeszcze lżejsze. W sumie jest to logiczne, ale nie wzięłam wcześniej pod uwagę, że będą AŻ TAK lekkie. Na co dzień wiązałam je więc lub upinałam, bo doprowadzały mnie do szału.  

Pod koniec marca odwiedziłam moją fryzjerkę Martę, która zafarbowała i stonowała mi włosy. Jeśli czytacie mojego bloga regularnie, wiecie, że moje włosy mają taki pigment, który sprawia, że bardzo szybko zyskują ciepły odcień… którego nie cierpię. Kiedy więc farbuję je na chłodny blond, dość szybko robią się coraz bardziej żółte. Oczywiście walczę z tym jak tylko mogę, stosując „fioletowe” kosmetyki (na przykład moją ukochaną maskę Davines), jednak na dłuższą metę odcień i tak się ociepla. Aby więc go zmienić i pokryć odrosty, udaję się do mojej fryzjerki.



Muszę wam tutaj wspomnieć, że Marta farbuje moje włosy zupełnie inaczej niż robili to do tej pory inni fryzjerzy, do których chodziłam: przede wszystkim nie nakłada farby na całe włosy, tylko zabarwia je na zasadzie refleksów. Tym sposobem mój naturalny kolor włosów jest wpleciony w jaśniejszy, farbowany, a dzięki temu mogę spokojnie nie farbować włosów 5-6 miesięcy i odrosty nie są widoczne. Polecam wam ten sposób, bo dużo mniej niszczy włosy, a do tego wygląda lepiej i nie wymaga tak częstego odwiedzania fryzjera!

Jeśli chodzi o nowości kosmetyczne, które ostatnio stosuję, to na pewno warto wspomnieć o peelingu Biovax Botanic, którego używam już od kilku tygodni i już mam prawie przygotowaną jego pełną recenzję. Póki co produkt ten świetne wypełnia u mnie lukę spowodowaną wykończeniem peelingu trychologicznego marki Alcantara.



Generalnie – znowu, jeśli czytacie mnie regularnie, to wiecie – bardzo doceniam wszelkie kosmetyki do skóry głowy: szampon to trochę za mało żeby o nią zadbać, konieczna jest jakaś wcierka, a dobry peeling to już pełnia szczęścia. Tym bardziej, jeśli ktoś – tak jak ja – ma skórę głowy skłonną do podrażnień, która często swędzi.

Zimą dokładnie przetestowałam także osławiony zestaw Hair Jazz, który (według producenta) trzykrotnie przyspiesza porost włosów. Od początku byłam nastawiona do niego sceptycznie i nie pomyliłam się. O moich obserwacjach i efektach możecie poczytać w recenzji kosmetyków Hair Jazz

Kosmetyki, które (poza peelingiem) stosowałam tej zimy, możecie zobaczyć poniżej.

Na koniec chciałabym jeszcze tylko dodać, że w drugiej połowie kwietnia blog zyskał 3 mln wyświetleń. Bardzo wam dziękuję za zaglądanie do mnie – ta liczba naprawdę robi wrażenie i bardzo mnie cieszy!

Jakich kosmetyków używałam zimą?

Styczeń i luty upłynęły mi pod znakiem testowania kosmetyków Hair Jazz – dopiero na początku marca zaczęłam sięgać po inne produkty. Dokończyłam więc szampon Regenerum, a z odżywek – Sea Mineral Moisture Organix i ochładzającą kolor włosów Davines.

Do olejowania stosowałam w zasadzie wyłącznie Nanoil i maleńki różany Alteya Organic, a jako maskę – arganową GlySkinCare. Poza tym dokończyłam lotion oczyszczający skórę głowy MonRin, a także suchy szampon Klorane i olejek do końcówek Cameleo.


Zimowe migawki z Instagrama


A jak wam minęła zima? :)

Zapraszam na: Facebook | Instagram

Zobacz też:

niedziela, 22 kwietnia 2018

Recenzja: GlySkinCare, maska do włosów z olejem arganowym


Przyznam, że do niedawna marka GlySkinCare była mi obca i – zgodnie z nazwą – kojarzyła mi się raczej z kosmetykami do skóry niż włosów. Przetestowałam właśnie jej maskę z olejem arganowym. Jakie były efekty?

Oceny cząstkowe: dobryneutralnysłaby.

Opakowanie

Słoik jest odkręcany, mieści 300 ml maski. Po pierwsze: podoba mi się wizualnie, ładnie wygląda na półce. Po drugie: lubię przeźroczyste opakowania kosmetyków, więc kolejny plus dla GlySkinCare. 

Zapach

Mocno chemiczny i słodkawy. Dość intensywny, ale to nie dziwi, jak spojrzymy na skład maski…


Skład

Aqua (woda), Cetyl Alcohol (emolient), Cetrimonium Chloride (konserwant, zapobiega elektryzowaniu), Cetearyl Alcohol (emolient), Isopropyl Alcohol (wysuszający alkohol), Argan Oil (olej arganowy), Hydrolyzed Wheat Protein (hydrolizowane proteiny pszenicy), Hydrolyzed Keratin (hydrolizowana keratyna), Panthenol (pantenol), Glycerin (gliceryna), Aloe Barbadensis Leaf Juice (sok aloesowy), Dimethicone (silikon zmywalny łagodnym szamponem), Tocopheryl Acetate (witamina E), Citric Acid (reguluje pH), Stearalkonium Chloride (konserwant), Peg-20 Stearate (emulgator), Disodium EDTA (stabilizator), Imidazolidinyl Urea (konserwant), Methylparaben (konserwant), Propylparaben (konserwant), Parfum (zapach), Alpha-Isomenthyl Ionone, Amyl Cinnamal, Butylphenyl Methylpropional, Citral, Citronellol, Coumarin, Geraniol, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool (składniki zapachowe).

Do dobrego mu daleko – głównie przez umieszczony wysoko w składzie wysuszający włosy alkohol. Kiepsko jest też pod koniec listy: wiele konserwantów i jeszcze więcej składników zapachowych… Prawdziwe zatrzęsienie!

Z drugiej strony maska zachowuje równowagę PEH, czyli zawiera składniki ze wszystkich ważnych dla włosów grup: protein, nawilżaczy i emolientów. Być może dlatego tak dobrze służyła moim włosom, ale o tym za chwilę.


Działanie

Moje używanie tej maski można podzielić na dwie części: przed Hair Jazz i po. Już tłumaczę: zaczęłam jej używać kilka miesięcy temu, wtedy działała na moich włosach dość przeciętnie, ale dawała radę. Potem, czyli od stycznia, zaczęłam stosować kosmetyki Hair Jazz (o ich efektach już pisałam), które przeproteinowały mi włosy. Po trzech miesiącach wróciłam do maski GlySkinCare i właśnie ona – co przeciwne, bo też ma sporo protein – wyprowadziła moje włosy na „prostą”. Dosłownie i w przenośni. Przy długim używaniu Hair Jazz były przesuszone, źle się układały, wydawały się dziwnie sztywne – dzięki masce GlySkinCare odzyskały swoją miękkość, gładkość i – co ważne – stały się sypkie i błyszczące. Mam wrażenie, że ten produkt naprawił je po jednym użyciu.

Dodam jeszcze, że kiepski wygląd włosów zawdzięczałam wcześniej masce Hair Jazz. Szampon ten marki stosowany z innymi kosmetykami (na przykład z GlySkinCare właśnie) sprawdzał się całkiem dobrze.

Konsystencja i wydajność

Dość gęsta, o jasnym kolorze. Dobrze rozprowadza się na włosach, starcza na długo.


Cena i dostępność

Rozpiętość cenowa tej maski jest naprawdę spora – w zależności od sklepu kupimy ją za cenę od 22 do nawet 37 zł za 300 ml. Głównie przez internet.

Podsumowanie

Przez jej skład nie mogę się w pełni podpisać pod poleceniem tej maski. Byłam jednak zaskoczona jej dobrym działaniem i nie wykluczam ponownego kupienia jej w przyszłości. Jeśli wasze włosy nie są przesuszone, to myślę, że stosowana raz na jakiś czas nie powinna wam zaszkodzić.

Znacie tę maskę? Lubicie olej arganowy w kosmetykach? 

Polecam:


niedziela, 8 kwietnia 2018

Ciekawe włosowe linki: marzec 2018


Tegoroczny marzec – przynajmniej częściowo – wiązał się z bardzo chwytliwą promocją Rossmanna „2+2” na kosmetyki do włosów. Sama mam pełną szufladę nieużytych jeszcze produktów, nie skorzystałam więc z niej, ale wiem, że wiele z moich czytelniczek sporo dzięki niej zaoszczędziło. Co jeszcze działo się w tym miesiącu?

Nowości na rynku

To, na co się natknęłam w marcu i co mnie zainteresowało, to po pierwsze nowa seria Biovax Botanic, a po drugie – kosmetyki Buna. Jeśli chodzi o Biovax to warto wspomnieć, że firma wypuściła na rynek coś, czego brakowało mi ostatnio w asortymentach drogerii, czyli peeling do skóry głowy (już go testuję i na pewno zrecenzuję), a także fioletowy szampon ochładzający włosy blond (o którym już pisałam w ostatniej „Pielęgnacji na dziś”).


Buna zaś zainteresowała mnie z uwagi na dość szeroko zakrojoną akcję promocyjną i pozycjonowanie się na kosmetyki roślinne. Nie miałam jeszcze okazji ich używać, ale będąc w Naturze, gdzie mają wyodrębnione własne stoisko, przejrzałam pobieżnie składy i pamiętam, że były dość krótkie, w odżywce widziałam silikon i konserwanty (nie dziwiłaby mnie ich obecność w zwykłych kosmetykach, ale skoro te mają być takie naturalne…), natomiast w szamponach widziałam SLES – mogą więc się przydać do oczyszczania skóry. A tak na marginesie: Buna ma w sobie coś takiego, co kojarzy mi się z produktami Barwy. Może to niska cena i krótkie składy, a do tego wysuwanie na plan pierwszy konkretnych dodatków roślinnych?



A skoro już o Barwie mowa, to od niedawna ich produkty można kupić w nowej szacie graficznej. To już kolejna zmiana opakowań w ostatnim czasie. Ciekawe dlaczego – ja lubiłam te poprzednie. A co myślicie o tych nowych?



Ostatnia z nowości, na które się natknęłam w marcu, to nowe żelki, które mają działać jak suplement na włosy: Hair Care Panda. Jeśli ten pomysł coś wam przypomina, to już wyjaśniam: tak, produkuje je ta sama firma, która wypuściła na rynek misie-żelki o podobnym działaniu. Przyznaję, nie próbowałam, ale wiele dziewczyn w internecie mówiło i pisało, że nie są zbyt smaczne (mam na myśli misie). Jeśli więc myślicie, że ich jedzenie jest przyjemniejsze niż połknięcie tabletki (suplementu), możecie się zdziwić.



Wycinanie rozdwojonych końcówek to… choroba

Impulsywne wyrywanie włosów to trichotillomania – zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne, które powoduje napięcie ustępujące tylko wtedy, gdy chory zacznie wyrywać włosy. „Independent” opisuje historię 34-latki, u której choroba rozpoczęła się w wieku dorastania od wyszukiwania i wyrywania sobie rozdwojonych końcówek. Obsesja narastała i doprowadziła do wcześniej wspomnianego schorzenia. Polecam ciekawy, choć krótki artykuł na ten temat.



Opaski wracają do łask

Nie należę do tej grupy dziewczyn, które w dzieciństwie nie rozstawały się z opaskami – zawsze tak mocno mnie uciskały, że po kilku minutach prób ciskałam nimi w kąt. Pamiętam jednak, że były hitem lat 90. i naprawdę wiele moich koleżanek nie wyobrażało sobie wyjść bez nich z domu. Dla miłośniczek opasek mam dobrą wiadomość: podobno projektanci i fryzjerzy znów wykorzystują je w swoich pokazach i ubierają w nie modelki. To może oznaczać, że niedługo zaroi się od nich także na ulicach.



A tak totalnie off topic to jeden z moich artykułów o tematyce fryzjerskiej ukazał się niedawno w najnowszym katalogu „Spa i uroda”! Był on dystrybuowany na poznańskich targach Beauty Vision w dniach 24-25 marca, można go też znaleźć w wielu salonach fryzjerskich, kosmetycznych i gabinetach SPA w całej Polsce, a także zamówić do domu z profilu facebookowego firmy. Dajcie znać, jeśli się na niego natknęłyście :)



By być na bieżąco z nowinkami dotyczącymi włosów (i nie tylko), zapraszam: Facebook i Instagram.

Popularne w tym miesiącu: