Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czytanie składów kosmetyków do włosów. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czytanie składów kosmetyków do włosów. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 13 stycznia 2019

Szampon/odżywka/maska KOKOSOWA a szampon/odżywka/maska Z OLEJEM KOKOSOWYM – czym się różnią?


W tytule tego wpisu wykorzystałam olej kokosowy, ponieważ jest jednym z popularniejszych, jednak równie dobrze mogłam napisać: arganowy, macadamia, z pestek malin czy lniany. Nie o konkretny olej tu bowiem chodzi, ale o olej w ogóle.

W tym wpisie chciałabym zwrócić waszą uwagę na drobną różnicę w nazewnictwie stosowaną przez producentów kosmetyków – nie tylko tych do włosów, ale też twarzy czy ciała. Różnicę tak niewielką, że przypuszczam, iż dla większości konsumentów jest ona zupełnie niezauważalna. Mimo to jednak znacząco wpływa na to, jakiego produktu używamy. Jaka jest więc różnica pomiędzy kosmetykiem arganowym, kokosowym czy lnianym a kosmetykiem z olejem arganowym, kokosowym czy lnianym?

„Olejowy” a „z olejem”

Jak nie wiadomo, o co chodzi, to zwykle chodzi o pieniądze – to popularne powiedzenie sprawdza się i w tym przypadku. Wszystko sprowadza się do składu kosmetyku, a więc częściowo też tego, ile producent musi zapłacić za jego wytworzenie. W składzie znajdują się bowiem składniki tańsze i droższe.

Przykładowo olej arganowy jest składnikiem dość drogim. Jeśli występuje na początku składu, oznacza to, że w szamponie, odżywce czy masce jest go sporo. Jednocześnie taki skład będzie też oznaczał stosunkową wyższą cenę produktu, który najprawdopodobniej będzie miał w nazwie „arganowy”.

Zupełnie inaczej jest, gdy producent doda do kosmetyku tylko odrobinę oleju, a tym samym znajdzie się on przy końcu składu, zwykle hen, hen za zapachem. Wówczas na opakowaniu znajdziemy prędzej napis „z olejem arganowym”. Nie trzeba dodawać, że w takim przypadku będzie go tak mało, że nie ma co liczyć na jego właściwości regenerujące…

Podobne chwyty widziałam przy kosmetykach z innymi rodzajami olejów. To nie reguła, ale zwykle tak to właśnie wygląda. Niby drobiazg, ale pokazuje, że grunt to mieć rozeznanie w czytaniu składów – dzięki temu nikt nas nie nabierze na podobne gierki :)


Zwróciłyście kiedyś uwagę na ten drobny szczegół?
Co myślicie o takim nazewnictwie?
A może znacie inne podobne chwyty firm kosmetycznych?

Zobacz też:

niedziela, 3 grudnia 2017

„Aqua with infusions of…” – co to znaczy i czy kosmetyki, które ją zawierają, to wielka ściema?


Kiedy kilka lat temu w Polsce rozpoczął się boom na kosmetyki rosyjskie, nie od razu mu się poddałam. Z czasem jednak, z ciekawości i po przeczytaniu wielu pozytywnych recenzji, zdecydowałam się zamówić kilka produktów właśnie z tego rejonu świata (głównie marki Agafii) przez internet. Efekt był taki, że niektóre z nich (na przykład Aktywne serum ziołowe na porost włosów czy Maska do włosów z glinką) sprawdziły się u mnie naprawdę dobrze, inne zaś (na przykład Łopianowa maska do włosów) – co najwyżej średnio. Ta ostatnia może nie bez powodu okazała się klapą, bo na pierwszym miejscu jej składu widnieje określenie „aqua with infusions”. Co to oznacza?

„Aqua with infusions of”, czyli woda z wyciągiem z roślin

Określenie „Aqua with infusions of” możemy spotkać zwykle na początku składów kosmetyków, zazwyczaj tych, które stawiają na naturalność. Oznacza, że w produkcie użyto hydrolatu z domieszką użytych w dalszej części składu elementów – głównie ziół i owoców. Innymi słowy jest to woda z ekstraktami, ponieważ w hydrolatach ilość składników czynnych jest naprawdę znikoma i może wynosić maksymalnie 5% przy składnikach aktywnych i 0,02-0,5% przy olejkach eterycznych. Bogactwem nazwać tego nie można.


Warte kupna czy nie?

Czy w związku z tym kosmetyki, które zamiast „pełnoprawnych” składników zawierają „aqua with infusions” to ściema i nie warto ich kupować? Moim zdaniem i tak, i nie.

Z jednej strony kosmetyki, których jedynym składnikiem jest hydrolat, po prostu nie mogą być wybitne – działają bardzo słabo i nie wierzę, by mogły na dłuższą metę regenerować włosy i poprawiać ich kondycję (albo poprawa ta będzie minimalna).

Z drugiej zaś, hydrolat też ma określone działanie, a nie wszystkie składniki można i należy stosować w większym stężeniu z uwagi na to, że mogą uczulać i podrażniać. Ściemą bym ich więc nie nazwała – producent podaje przecież wyraźnie w składzie INCI, z czym mamy do czynienia. A to, że wielu konsumentów nie rozumie tego zwrotu, to już inna sprawa…

Muszę jednak przyznać, że lista „aqua with infusions of…” może wprowadzić w błąd – zazwyczaj w pośpiechu patrzymy tylko na słowo „aqua” na początku składu (woda występuje przecież prawie zawsze na początku składów kosmetyków), a potem na długą listę składników aktywnych, ciesząc się, że produkt jest taki bogaty…

Jestem ciekawa, czy wiedziałyście wcześniej, co oznacza określenie „aqua with infusions of…” i czy używacie kosmetyków, których lista INCI zaczyna się od tego zwrotu? Co o nich myślicie?


Polecam:

niedziela, 11 czerwca 2017

Aminokwasy siarkowe – dlaczego włosy ich potrzebują i gdzie je znaleźć?


Pisałam już o wielu różnych ważnych składnikach, które możemy znaleźć w kosmetykach i preparatach do włosów – m.in. o ceramidach, silikonach, alkoholu, humektantach, detergentach czy parabenach. Teraz czas na aminokwasy, a konkretnie – aminokwasy siarkowe, bez których nie ma przecież zdrowych, mocnych włosów.

Po co nam aminokwasy siarkowe?

Aminokwasy są cząsteczkami, z których zbudowane jest białko. Jednymi z ważniejszych dla włosów są cysteina oraz metionina – aminokwasy siarkowe budujące keratynę, czyli podstawowy budulec włosa. Możemy dostarczać je z zewnątrz, na przykład w diecie (jedzenie białka) – w ten sposób wędrują do cebulki włosa poprzez naczynia krwionośne.   

Keratyna to białko, a więc jest zbudowana z aminokwasów, jednak w odróżnieniu od innych zawiera dużo siarki. Siarka zaś zapewnia siłę, sprężystość i konsystencję. Komórki, które znajdują się w łodydze włosów, potrzebują więc aminokwasów siarkowych. Jeśli struktura keratyny ma dużo siarki, włosy (a także paznokcie) są elastyczne i wytrzymałe. Wiązania dwusiarczkowe spajają bowiem cegiełki aminokwasów w łodygach włosów.

Mówiąc najprościej: powinniśmy więc dostarczać organizmowi siarkę, która będzie wiązać się z aminokwasami siarkowymi – cysteiną i metioniną – wiązaniem siarczkowym i sprawiać, że nasze włosy będą mocniejsze, sprężyste i nie będą się łamać. W efekcie: będą po prostu ładniejsze i zdrowsze.

Jak dostarczać włosom aminokwasy siarkowe?

Metionina i cysteina nie są wytwarzane w organizmie – musimy je więc dostarczyć z zewnątrz. Jak?

Siarkę (a więc i aminokwasy siarkowe) powinniśmy czerpać z pożywienia – znajdziemy ją w białkach zwierzęcych takich jak jajka, nabiał czy mięso. Możemy je także suplementować oraz – dla zdrowia włosów – poszukać kosmetyków, które mają w składzie cysteinę i/lub metioninę.

Zacznijmy od diety. Warto tutaj wspomnieć, że aminokwasy siarkowe nie są zbyt długo magazynowane w organizmie, dlatego specjaliści zalecają, by spożywać je codziennie. Poza wspomnianymi już składnikami ich źródłem są także ryby, a także niektóre warzywa strączkowe oraz nasiona.

Jeśli zaś chodzi o suplementację i kosmetyki, szukajmy w składzie INCI nazw: Cysteine i Methionine. Ten pierwszy aminokwas jest zdecydowanie bardziej popularny, przynajmniej w kosmetyce, ale może nie ma się co dziwić, skoro cysteina stanowi aż około 90% składu keratynowej łodygi włosa. Ma przy tym małą masę cząsteczkową i jest łatwo wchłaniana, posiada właściwości regenerujące, likwiduje stany zapalne skóry i chroni włosy przed szkodliwym promieniowaniem UV. Co ciekawe, cysteina występuje często w postaci l-cystyny – jest to jej bardziej stabilna forma, która nie ma nieprzyjemnego zapachu siarki.

Aminokwasy te znajdziemy na przykład w Toniku do skóry głowy Novoxidyl, a samą cysteinę chociażby w Odżywczo-regenerującej masce do włosów suchych i zniszczonych Dercos marki Vichy.

Cysteina i metionina obecna jest także w suplemencie diety Kerabione, który zaczęłam niedawno testować. W kapsułkach zawarte są także inne składniki wpływające na wygląd włosów, skóry i paznokci, m.in. wiele witamin i oligoelementów, a także L-lizyna – kolejny ważny dla włosów aminokwas, który wchodzi w skład białka wewnętrznej części korzenia włosów, dzięki czemu sprawia, że mają one większą objętość, a także przeciwdziała wypadaniu. Przy okazji ciekawostka: literka „l” przed lizyną oznacza, że mamy do czynienia z jej postacią wolną w preparacie, a więc organizm wchłania ją bez potrzeby trawienia bezpośrednio do krwioobiegu.

Warto dodać, że jeśli chodzi o cysteinę, to jej najpopularniejszą formą użycia wśród wlosomaniaczek jest płukanka, która ma włosy wzmacniać, nabłyszczać i regenerować, a także sprawiać, że są sypkie i miłe w dotyku. Trzeba jednak być ostrożnym w zakresie dobierania stężenia l-cysteiny w takiej płukance (maksymalnie 4%) – za duża jej ilość może prowadzić do tego, że włosy będą łamliwe, suche i będą wyglądać na popalone.

Znaliście wcześniej aminokwasy siarkowe? Wykorzystujecie cysteinę i metioninę w pielęgnacji włosów? 

Polecam:

poniedziałek, 27 lutego 2017

Pytania do eksperta: czy składniki kosmetyków mogą być szkodliwe dla zdrowia? Sprawdzamy te najbardziej niepewne pod kątem bezpieczeństwa!


Na wielu stronach internetowych i blogach często czytamy, że ten czy inny składnik jest niebezpieczny lub wręcz szkodliwy dla zdrowia, a na pewne kosmetyki powinniśmy szczególnie uważać. Ktoś przecież jednak dopuszcza je do użytku, a prawo zezwala na ich produkowanie. Jak to więc możliwe i czy faktycznie powinniśmy się bać niektórych składników kosmetycznych? Czy parafina, lanolina, oleje mineralne, oleje silikonowe, SLS i SLES, PEG-i, chemiczne filtry UV, syntetyczne barwniki i dodawane do wielu produktów zapachy mogą nam zaszkodzić? Czy używanie kilku kosmetyków na raz może być szkodliwe dla zdrowia? I wreszcie: gdzie konsument, zaniepokojony bezpieczeństwem jakiegoś składnika kosmetycznego, może się zgłosić po poradę?

Na moje pytania odpowiedziała chyba najbardziej kompetentna ku temu osoba: mgr Kamila Pawłowska – absolwentka Uniwersytetu Łódzkiego, wieloletni pracownik Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny w Warszawie, która od 20 lat związana z branżą kosmetyczną, a obecnie swoje doświadczenia w tej dziedzinie wykorzystuje w TÜV Rheinland Polska – czołowej jednostce certyfikującej, gdzie zajmuje się oceną bezpieczeństwa kosmetyków. Jako Safety Assessor, reprezentujący TÜV Rheinland, współpracuje z firmami kosmetycznymi, przygotowując raporty bezpieczeństwa produktów kosmetycznych. 

Często słyszymy, że w kosmetykach pełno jest składników groźnych dla zdrowia. Jednocześnie wiemy też, że każdy produkt, zanim pojawi się na rynku, musi być dopuszczony do sprzedaży. Kto o tym decyduje i dlaczego zatem jesteśmy narażani na niebezpieczeństwo?

Mgr Kamila Pawłowska: Kwestia jakości i bezpieczeństwa produktów kosmetycznych jest uregulowana rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (WE) Nr 1223/2009 z dnia 30 listopada 2009 r. dotyczącego produktów kosmetycznych. Zgodnie z art. 3 niniejszego rozporządzenia każdy udostępniany na rynku kosmetyk powinien być bezpieczny dla zdrowia ludzi w normalnych lub dających się przewidzieć warunkach stosowania, zaś do obrotu wprowadzane są tylko produkty kosmetyczne, dla których jest wyznaczona „osoba odpowiedzialna”, będąca osobą prawną lub fizyczną (na terenie Wspólnoty jest to producent kosmetyku). Osoba ta zapewnia przestrzeganie postanowień przepisów prawnych, a zatem spełnienie odpowiednich obowiązków określonych w rozporządzeniu przez każdy wprowadzany do obrotu handlowego produkt kosmetyczny. Dotyczy to m.in. składu chemicznego, dokumentacji kosmetyku, oznakowania. Biorąc pod uwagę powyższe, kosmetyk spełniający wymagania rozporządzenia kosmetycznego nie powinien narazić konsumenta na niebezpieczeństwo.

W wyjątkowych natomiast przypadkach produkty kosmetyczne mogą powodować działania niepożądane. Większość z nich stanowią podrażnienia; reakcje alergiczne występują niezwykle rzadko. Niestety, nie da się ich całkowicie wyeliminować – są to reakcje osobnicze, związane z nadwrażliwością (powtarzalną nieprawidłową reakcją ustroju na określony bodziec obecny w dawkach dobrze tolerowanych przez osoby zdrowe) i zależą m.in. od stanu naszej skóry, trybu życia (stres, dieta) czy stanu zdrowia (często dotyczą osób z obniżoną odpornością).

Jakie testy muszą przejść kosmetyki sprzedawane na Polskim rynku? Czy może Pani opisać te procedury krok po kroku?

Zgodnie z art. 11 rozporządzenia (WE) nr 1223/2009 dokumentacja dla każdego produktu kosmetycznego musi zawierać następujące elementy: klarowny opis produktu kosmetycznego, opis metody produkcji i oświadczenie o zgodności z dobrą praktyką produkcji, ocenę bezpieczeństwa, dowód deklarowanego działania produktu oraz dane dotyczące badań na zwierzętach.

Najważniejszym dokumentem, z punktu widzenia bezpieczeństwa dla konsumenta, jest raport bezpieczeństwa produktu kosmetycznego, o którym mowa w art. 10 ww. rozporządzenia. Szczegółowe wymagania dotyczące procedury oceny bezpieczeństwa kosmetyku i informacji niezbędnych do jej wykonania zawarte są w załączniku I do rozporządzenia kosmetycznego oraz w decyzji Komisji 2013/674/UE.  Raport obejmuje m.in.: sprawdzenie składników receptury w kontekście zgodności z rozporządzeniem kosmetycznym, szczegółową analizę danych toksykologicznych dla poszczególnych surowców, potencjalnych zanieczyszczeń, materiałów opakowaniowych, ocenę narażenia na produkt kosmetyczny, ocenę wyników badań gotowego produktu (mikrobiologicznych, obciążeniowych, stabilności/kompatybilności z opakowaniem, fizyko-chemicznych, dermatologicznych, aplikacyjnych), analizę przypadków działań niepożądanych. Ostatni etap oceny bezpieczeństwa kosmetyku to przygotowanie raportu z oceny, czyli rozumowania naukowego, prowadzącego do oświadczenia, że kosmetyk jest bezpieczny w myśl art. 3 rozporządzenia 1223/2009.

Oceny bezpieczeństwa produktu kosmetycznego dokonuje wykwalifikowana osoba (tzw. safety assessor), posiadająca dyplom lub inny dowód formalnych kwalifikacji, przyznany w wyniku ukończenia teoretycznych i praktycznych studiów uniwersyteckich w dziedzinie farmacji, toksykologii, medycyny lub innej zbliżonej dyscypliny. Ponieważ raport jest dokumentem eksperckim, złożonym z kilku modułów, safety assessor powinien posiadać obszerną wiedzę z różnych dziedzin, na bieżąco śledzić ustawodawstwo, dotyczące nie tylko kosmetyków, ale i substancji chemicznych i ich mieszanin, prawa dotyczącego bezpieczeństwa żywności itp. oraz posiadać doświadczenie w tej niezmiernie trudnej dziedzinie, aby wszystkie kosmetyki, które trafiają na rynek, były bezpieczne.


Które składniki kosmetyków – według Pani – są najgroźniejsze i dlaczego? Czy często możemy je znaleźć w produktach do włosów? Jakie są ich nazwy INCI?

Kosmetyki wprowadzane do obrotu zgodnie z literą prawa nie zawierają „groźnych” dla konsumenta składników. Substancje, których bezpieczeństwo budzi wątpliwości, poddawane są przeglądowi i ocenie toksykologicznej przez Komitet Naukowy ds. Bezpieczeństwa Konsumentów (SCCS), który jest organem doradczym Komisji Europejskiej i składa się z niezależnych ekspertów, naukowców w dziedzinie oceny ryzyka. Wynikiem tych ocen może być zakaz lub ograniczenie stosowania danej substancji w kosmetykach.

Wiele osób boi się parabenów. Tymczasem moja wiedza jest taka, że są to najlepiej przebadane konserwanty spośród wszystkich, które możemy znaleźć w kosmetykach. Czy zatem powinniśmy się ich obawiać?

To prawda, że parabeny to jedne z najlepiej przebadanych konserwantów, o długoletniej historii stosowania w produktach kosmetycznych, bardzo skuteczne pod względem ochrony przeciwdrobnoustrojowej. SCCS wielokrotnie przeprowadzał wnikliwą analizę bezpieczeństwa parabenów, a wyniki tych badań opublikowane są na stronie internetowej Komitetu. Wątpliwości mediów w zakresie bezpieczeństwa parabenów budziło ich działanie proestrogenne – „zaburzające gospodarkę hormonalną”. Jakie są fakty? Działanie proestrogenne parabenów jest do 1,000,000 razy słabsze niż działanie 17β-estradiolu – estrogenu obecnego w organizmie człowieka (opinia SCCS/1348/10). Uwzględniając niską absorpcję przeznaskórkową i szybki metabolizm po przeniknięciu do krwioobiegu nie jest możliwy wpływ tych związków na gospodarkę hormonalną człowieka. Związki te są dozwolone do stosowania w produktach kosmetycznych jako konserwanty – uregulowane ostatecznie rozporządzeniem Komisji (UE) nr 1004/2014 z dnia 18 września 2014 r. Stosowanie w kosmetykach izopropyloparabenu, izobutyloparabenu, fenyloparabenu, benzyloparabenu i pentyloparabenu, dla których SCCS nie mógł dokonać oceny ryzyka dla zdrowia ludzkiego, zostało zabronione na podstawie rozporządzenia Komisji (UE) nr 358/2014.

Przeczytaj też mój wpis: Czy parabeny szkodzą? | Konserwanty w kosmetykach do włosów (i nie tylko)

Czy mogłaby nam Pani wyjaśnić, czy te składniki są szkodliwe dla zdrowia, jak je odszyfrować w składzie produktu i czy powinniśmy ich unikać: parafina, lanolina, oleje mineralne, oleje silikonowe, SLS i SLES, PEG-i, chemiczne filtry UV, syntetyczne barwniki i zapachy?

Jak wspominałam, w kosmetykach, które spełniają wymagania rozporządzenia kosmetycznego, nie może być składników szkodliwych dla zdrowia. Te, które wywierają niekorzystny wpływ na zdrowie człowieka, są umieszczane w załączniku II do rozporządzenia 1223/2009, który stanowi wykaz substancji zakazanych w produktach kosmetycznych. W rozporządzeniach kosmetycznych znajdziemy również wykaz substancji dozwolonych do stosowania w kosmetykach z pewnymi ograniczeniami (m.in. jest określone maksymalne dozwolone stężenie danego związku, kategoria kosmetyku, w którym może być użyty), wykaz środków konserwujących, promieniochronnych i barwników, dozwolonych do stosowania w kosmetykach.

Jeśli chodzi o surowce, o które Pani pyta – narosło wokół nich wiele mitów. Należy tu poruszyć kilka ważnych kwestii.

Przede wszystkim – nie wszystkie substancje nadają się dla każdego typu skóry (np. dla osób ze skórą mieszaną czy tłustą). Parafiny, oleje mineralne (np. Paraffinum Liquidum, Paraffin, Petrolatum, Cera Microcristallina, Microcrystalline Wax) to pochodne określonej frakcji ropy naftowej, bardzo dokładnie oczyszczone. Działają wyłącznie powierzchniowo, nie wnikają do żywych warstw skóry, są wysoce stabilne, stąd nie wywołują niekorzystnych reakcji skórnych. Z uwagi na właściwości natłuszczające są  stosowane nie tylko w kosmetyce, ale również w farmacji (np. jako podłoża maści).

Lanolina (Lanolin, Lanolin Alcohol, Acetylated Lanolin, substancje z grupy PEGs Lanolin, Laneths) to wydzielina gruczołów łojowych owiec, substancja kondycjonująca, emolient. W przypadku surowców pochodzenia zwierzęcego amerykański Panel Ekspertów The Cosmetic Ingredient Review (CIR) zwraca uwagę na pozostałości zanieczyszczeń, obecnych w spożywanym przez zwierzęta pokarmie roślinnym (np. metale ciężkie, pestycydy), jak również możliwą obecność patogenów i czynników infekcyjnych. W testach klinicznych nie obserwowano działania drażniącego na skórę nierozcieńczonej lanoliny. Nie odnotowano również szkodliwych efektów na lanolinę i jej pochodne u osób narażonych zawodowo w ciągu ponad 50 lat obserwacji. Naukowcy sugerują, że przyczyną rzadkich przypadków uczuleń na Lanolin Alcohols (9,7 przypadków na milion osób) mogą być produkty autoutleniania Lanolin Alcohols.

Oleje silikonowe, silikony stanowią dużą grupę związków (w kosmetykach najczęściej występują: Cyclopentasiloxane, Dimethicone, substancje z grupy Alkyl Dimethicone). Jak większość polimerów są to substancje o wysokiej masie cząsteczkowej – nie przenikają więc przez skórę, zaś ich bezpieczeństwo po narażeniu przezskórnym zostało potwierdzone. SCCS zwrócił jedynie uwagę na możliwe narażenie inhalacyjne na Cyclopentasiloxane; w opinii SCCS/1549/15 podkreślił, że substancja jest bezpieczna w produktach kosmetycznych, z wyjątkiem aerozolowych produktów do stylizacji włosów i produktów do opalania w sprayu (skutek oszacowania przez Komitet skumulowanej ekspozycji). Substancja nie jest jednakże przedmiotem regulacji prawnych, natomiast możliwe zanieczyszczenie cyklotetrasiloksanem (klasyfikowanym jako CMR) musi być jak najniższe. Dimetylopolisiloksan jest ponadto substancją dodatkową w żywności (E 900).

SLS i SLES (Sodium Lauryl Sulfate, Sodium Laureth Sulfate) to substancje myjące, które w stężeniach powszechnie stosowanych w produktach kosmetycznych i stosowane wraz z innymi składnikami w formulacjach nie wywołują działania drażniącego. Praktycznie są stosowane wyłącznie produktach spłukiwanych, które mają krótki kontakt ze skórą.

Obecność filtrów promieniochronnych jest uregulowana załącznikiem VI rozporządzenia kosmetycznego, natomiast sama nazwa „filtr chemiczny” wiąże się z mechanizmem działania substancji (pochłanianie promieniowania UV, w przeciwieństwie do filtrów fizycznych, które odbijają i rozpraszają promieniowanie), nie zaś z niebezpieczeństwem dla zdrowia. Rozporządzenie kosmetyczne obejmuje również wykaz barwników, dozwolonych do stosowania w kosmetykach, wyszczególnionych na etykiecie jako pięciocyfrowe numery wg Colour Index (np. CI 77007).

PEG to skrót od glikolu polietylenowego. PEGs stanowią grupę syntetycznych polimerów tlenku etylenu. Ich profil toksykologiczny jest dobrze poznany, a bezpieczeństwo dla konsumenta potwierdzone (np. przez Panel Ekspertów CIR). Nie wykazują działania genotoksycznego, rakotwórczego, szkodliwego na rozrodczość. W stężeniach stosowanych zwykle w kosmetykach nie wywołują działania drażniącego czy uczulającego na skórę, przy niewielkim potencjale drażniącym na oczy. Warto zwrócić uwagę, że substancje z grupy polietylenoglikoli są powszechnie stosowane w przemyśle farmaceutycznym jako podłoże maści i nośniki leków, zaś w sektorze spożywczym stanowią grupę dodatków do żywności (E 1521).

Kompozycje zapachowe lub aromatyczne, określane na etykiecie jako Parfum lub Aroma, to mieszanina kilkudziesięciu substancji pochodzenia naturalnego i/lub syntetycznego. Bezpieczeństwem stosowania kompozycji  zapachowych  zajmuje się  IFRA  (International  Fragrance  Association). Stowarzyszenie to  wydaje standardy, określające maksymalne, bezpieczne stężenie poszczególnych składników  w  różnych  rodzajach  produktów  kosmetycznych, na podstawie oceny bezpieczeństwa tych składników przez ekspertów Research Institute of Fragrance Materials (RIFM), jak również informacji pochodzących od dostawców i dostępnej literatury naukowej. Jednocześnie w załączniku III rozporządzenia kosmetycznego znajduje się wykaz potencjalnych 26 alergenów, które mogą być zawarte w kompozycjach i których obecność musi być wykazana w składzie kosmetyku, jeśli  stężenie takiej substancji przekracza 0,01% w produktach spłukiwanych i 0,001% w produktach pozostających na skórze. Generalnie wykaz składników na opakowaniu jest istotną informacją dla konsumenta, który powinien unikać pewnych substancji, z uwagi np. na alergie.

W kontekście wyżej omawianych surowców bardzo istotną kwestią jest ich czystość – bardzo często niekorzystne reakcje skórne wywołuje nie surowiec jako taki, ale jego zanieczyszczenia. Są to najczęściej substancje uwzględnione w zał. II do rozporządzenia 1223/2009 i/lub też klasyfikowane zgodnie z ustawodawstwem, dotyczącym substancji chemicznych i ich mieszanin jako CMR (czyli rakotwórcze, mutagenne, działające szkodliwie na rozrodczość). Obecność zanieczyszczeń może wiązać się z procesem produkcji, przechowywania, migracji z opakowania; zgodnie z art. 17 rozporządzenia 1223/2009 dopuszczalna jest niezamierzona obecność małej ilości substancji niedozwolonej, która przy zastosowaniu zasad dobrej praktyki produkcji jest ze względów technologicznych nie do uniknięcia, pod warunkiem, że obecność ta jest zgodna z art. 3 rozporządzenia kosmetycznego. I tu pojawia się znów ważne zadanie dla safety assessora, który w raporcie bezpieczeństwa analizuje, czy obecne w określonym stężeniu  zanieczyszczenia nie stanowią zagrożenia dla zdrowia. Dlatego też tak ważny jest dobór substancji o wysokiej czystości, aby zapewnić najwyższy poziom bezpieczeństwa konsumenta.

Więcej informacji na temat bezpieczeństwa składników kosmetyków znajdą Państwo m.in. w opiniach SCCS i raportach Panelu Ekspertów CIR.


Gdy piszę recenzje na blog, zawsze sprawdzam składy ocenianych przez siebie kosmetyków. Zdarza mi się, że napotykam składniki, których bezpieczeństwo jest dla mnie trudne do sprawdzenia, ponieważ znajduje na ich temat różne opinie. Są to na przykład: Disodium EDTA, Cocamidopropyl Betaine, Behentrimonium Chloride, Cocamide DEA, DMDM Hydantoin. Czy mogłaby nam Pani wyjaśnić, czy są one szkodliwe?

Jak już podkreślałam, żaden ze składników, dozwolonych do stosowania w kosmetykach, nie może być szkodliwy. Aby wypowiedzieć się na temat bezpieczeństwa danego składnika, należy przestudiować literaturę naukową, zwłaszcza dossier toksykologiczne, opinie komitetów naukowych, aby nie negować składników, których bezpieczeństwo nie budzi wątpliwości i nie wprowadzać w błąd konsumenta, strasząc „toksycznymi kosmetykami”. Nazwę chemiczną, funkcję, status prawny, istniejące opinie SCCS dla danego składnika możemy sprawdzić w bazie CosIng: http://ec.europa.eu/growth/tools-databases/cosing/

Część składników, o które Pani pyta, jest regulowanych rozporządzeniem kosmetycznym (Behentrimonium Chloride (zał. III i V), Cocamide DEA (zał. III), DMDM Hydantoin (zał. V), dla których podano maksymalne dozwolone stężenia i/lub określone warunki stosowania, kryteria czystości. Diwodoroetylenodiaminotetraoctan disodu (Disodium EDTA) jest substancją kompleksującą jony metali/regulującą lepkość; Cocamidopropyl Betaine to środek powierzchniowo czynny/substancja oczyszczająca/zwiększająca pienienie, stosowana głównie w kosmetykach myjących, spłukiwanych ze skóry.

Substancje dodawane do kosmetyków występują w określonych stężeniach. Czy to prawda, że jeśli używamy zbyt dużo produktów naraz – do mycia głowy, ciała, kosmetyków kolorowych czy higienicznych – ich ilość może się kumulować i zagrażać naszemu zdrowiu?

Rzeczywiście, w specyficznych przypadkach safety assessor może w ocenie bezpieczeństwa kosmetyku oszacować łączną ekspozycję na dany składnik, zakładając, że jest on być obecny we wszystkich produktach aplikowanych codziennie. Decyzję safety assessor podejmuje na zasadzie case-by-case, czyli analizie indywidualnego przypadku. Proszę zwrócić uwagę, że większość substancji dozwolonych w kosmetykach w ograniczonych stężeniach zostało właśnie w ten sposób ocenione przez Naukowy Komitet ds. Bezpieczeństwa Konsumentów.

Drugim aspektem zagadnienia jest to, że w różnych kategoriach produktów kosmetycznych zazwyczaj stosowana jest różna baza surowcowa, więc ryzyko kumulacji składników, np. z produktów do makijażu versus myjących, jest mało prawdopodobne. Poza tym, proszę pamiętać, że zdrowa, nieuszkodzona skóra jest narządem, który w większości przypadków dobrze chroni nas przed ksenobiotykami, zaś w ocenie bezpieczeństwa, w uzasadnionych sytuacjach, należy rozważyć również inne drogi narażenia: inhalacyjną (np. dla produktów aerozolowych), czy też pokarmową (np. produkty do warg). Zagadnienie skumulowanej ekspozycji na różnego rodzaju substancje jest dużo bardziej złożone niż mogłoby się wydawać, np. biorąc pod uwagę codzienne stosowanie innych, oprócz kosmetyków, produktów – chemii gospodarczej, leków, nie zapominając o środkach spożywczych.    

Czy jest jakaś instytucja, do której konsument, zaniepokojony bezpieczeństwem jakiegoś składnika kosmetycznego, może się zgłosić po poradę?

W zakresie produktów kosmetycznych nadzór rynku sprawują organy Państwowej Inspekcji Sanitarnej (kontrola przestrzegania przepisów określających wymagania higieniczne i zdrowotne, w szczególności dotyczących warunków zdrowotnych produkcji i obrotu kosmetykami) oraz – w zakresie znakowania, zafałszowań i prawidłowości obrotu – organy Inspekcji Handlowej. Organy nadzoru przeprowadzają okresowe kontrole produktów kosmetycznych i podmiotów gospodarczych, sprawdzając m.in. dokumentację produktu i, w odpowiednich przypadkach, kontrole fizyczne i badania laboratoryjne reprezentatywnych próbek. Konsument może mieć wówczas pewność, że na rynku udostępniane są tylko produkty bezpieczne; jeśli na rynku znajdzie się kosmetyk, który nie spełnia wymagań prawnych, organy kontroli decydują, w jaki sposób nie dopuścić do dalszej dystrybucji takiego produktu (np. poprzez zakaz handlu/wycofanie niezgodnych z wymaganiami partii z rynku). Produkt jest również zgłaszany do wspólnotowego systemu, informującego o produktach niebezpiecznych – RAPEX (The Rapid Alert System for non-food dangerous products). Powtórzę, że niejednokrotnie nie da się uniknąć wystąpienia niepożądanych reakcji osobniczych na kosmetyk w przypadku osób predestynowanych, co wcale nie oznacza, że taki produkt jest niebezpieczny.

Osoby zainteresowane tematyką oceny bezpieczeństwa kosmetyków odsyłam do literatury fachowej.

Piśmiennictwo

  1. Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (WE) nr 1223/2009  z dnia 30 listopada 2009 r. dotyczące produktów kosmetycznych. Dziennik Urzędowy UE L 342/59, 22.12.2009
  2. Decyzja Wykonawcza Komisji z dnia 25 listopada 2013 r. w sprawie wytycznych dotyczących załącznika I do rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (WE) nr 1223/2009 dotyczącego produktów kosmetycznych (2013/674/UE), Dziennik Urzędowy UE L 315/82, 26.11.2013
  3. The SCCS Notes of Guidance for the Testing of Cosmetic Ingredients and their Safety Evaluation, 9th Rev. (SCCS/1564/15), revised version of 25 April 2016
  4. SCCS – Opinions: http://ec.europa.eu/health/scientific_committees/consumer_safety/opinions_en
  5. Reports of the Cosmetic Ingredient Review Expert Panel  http://www.cir-safety.org/ingredients
  6. Kamila Pawłowska: Ocena bezpieczeństwa kosmetyków w świetle Decyzji Wykonawczej Komisji 2013/674/UE, Świat Przemysłu Kosmetycznego, nr 4/2015
  7. Przewodnik po terminologii. Toksykologia. Bezpieczeństwo żywności. Zdrowie publiczne. Ocena ryzyka. Redakcja: Jan K. Ludwicki. NIZP-PZH, Warszawa, 2013
  8. Obwieszczenie Marszałka Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 26 sierpnia 2015 r. w sprawie ogłoszenia jednolitego tekstu ustawy o Państwowej Inspekcji Sanitarnej, Dz.U. 2015, poz. 1412
  9. Materiały szkoleniowe Polskiego Stowarzyszenia Przemysłu Kosmetycznego i Detergentowego, Polskiego Związku Przemysłu Kosmetycznego z 2015-2016 roku.

Czy wywiad rozwiał Wasze wątpliwości w temacie bezpieczeństwa kosmetyków? Czy jakiś jego element szczególnie Was zainteresował? 

Polecam też inne wpisy z tej serii:

środa, 11 stycznia 2017

Wady delikatnych szamponów dla dzieci | Dlaczego ograniczyłam stosowanie Babydream?


Kiedyś, gdy nie interesowały mnie składy kosmetyków, myłam włosy drogeryjnymi szamponami z silnymi detergentami. Królowały w nich przede wszystkim SLS, ALS i SLES, a do tego silikony i inne niepotrzebne w tego typu produktach dodatki. Potem dowiedziałam się, jakie szkody potrafią wyrządzić takie szampony (między innym przesuszanie włosów, czego sama doświadczyłam), przerzuciłam się więc na drugi biegun: delikatne szampony myjące, wśród których najczęściej królował łatwo dostępny w drogeriach Rossmann Babydream.

Pierwsze opakowanie zużyłam dość szybko i chociaż włosy były po nim tępe, łatwo się plątały i wydawały się tak domyte, że aż piszczały przy pocieraniu, zawsze nakładałam na nie odżywkę lub maskę i problem znikał. Z czasem jednak, przy kolejnych opakowaniach, zaczęłam zauważać, że na dłuższą metę taka pielęgnacja nie służy ani moim włosom, ani skórze głowy. Dlaczego?

Efekty zbyt częstego stosowania szamponu Babydream

W moim przypadku nadużywanie Babydream (stosowanie go do prawie każdego mycia głowy) spowodowało, że z czasem włosy zaczęły mi się wydawać niedociążone, zbyt lekkie, sprawiały wręcz wrażenie niedomytych. Ponadto zbytnio się strączkowały i nieładnie układały – o ile pasma przy twarzy wyglądały normalnie, o tyle te z tyłu zaczęły lekko falować.

Co gorsza, coraz częściej doświadczałam swędzenia skóry głowy, która ulegała łatwo podrażnieniom. Początkowo byłam zdziwiona, bo przecież delikatne detergenty w szamponie powinny łagodzić jej stan zamiast zaogniać lub wręcz powodować powstawanie zmian. Zaczęłam więc przyglądać się temu problemowi i testować różne specyfiki, odkrywając, że Babydream i jemu podobne dziecięce kosmetyki wcale nie są dla nas, dorosłych, takie idealne.

Szampony dla dzieci nie służą dorosłym?

Szampony takie jak Babydream, przeznaczone dla maluchów, mają pH zasadowe (zazwyczaj na poziomie 7) – wynika to chociażby z innych potrzeb włosów dziecka, ale też z tego, że takie pH mają nasze łzy, a więc kosmetyk taki, gdy dostanie się do oka, nie szczypie. A tego oczekują rodzice. Na opakowaniach szamponów dla dzieci często zresztą są napisy „Nie szczypie w oczy” czy „Nie powoduje łzawienia”.

Zasadowe pH nie jest dobre dla włosów osób dorosłych – no chyba że przy konkretnych zabiegach. Dlaczego? Zasadowe pH odchyla bowiem łuski włosów. Przy częstym ich stosowaniu włosy mogą stawać się matowe, przesuszone, mieć tendencję do plątania i strączkowania (odchylone łuski zahaczają o siebie). Do tego dochodzi jeszcze elektryzowanie, puszenie, a nawet rozdwajanie.

U siebie, przy dłuższym stosowaniu Babydream, zauważyłam także swędzenie i podrażnienia skóry głowy – myślę, że moja skóra nie była dobrze oczyszczana i to mogło potęgować tego rodzaju problemy. Teraz, gdy częściej sięgam po mocniejsze szampony, a nie opieram się wyłącznie na tych dziecięcych, jest nieco lepiej. Do tego pomagają mi kosmetyki do peelingu skóry głowy oraz okazjonalnie testowane wcierki.

Jest jeszcze jeden problem związany z szamponami dla dzieci, chociaż według mnie jest on marginalny: takim kosmetykom brakuje często wartości odżywczych. Włosy dzieci to bowiem włosy zdrowe, młode i silne, nie ma więc potrzeby upychać w szamponach olejków czy ekstraktów. Moim zdaniem jednak nie jest to zbyt istotne, o ile wartościowe substancje czerpiemy z innych kosmetyków, np. masek i odżywek.

Szampon dla dzieci niekoniecznie, ale delikatny – tak

Nie znaczy to oczywiście, że należy zrezygnować z delikatnych szamponów w ogóle – chodzi tylko o te dziecięce. Weźmy pod uwagę, że szampony dla dzieci mogą, ale nie muszą zawierać wyłącznie delikatnych substancji myjących – w większości przypadków są one wypchane SLS czy SLES oraz im podobnymi. Ich pH często jednak jest zasadowe.

Jak najbardziej jestem więc za delikatnymi szamponami przeznaczonymi dla osób dorosłych. Są wskazane szczególnie jeśli nasze włosy są:
  • bardzo zniszczone,
  • łamliwe,
  • cienkie,
  • mają tendencję do rozdwajania się.
Często przynoszą też ulgę osobom borykającym się z łupieżem i swędzeniem skóry głowy.

Zawsze podkreślam, że każdemu z nas służy co innego – jedni będą zadowoleni z regularnego stosowania delikatnych szamponów, inni wolą stosować je naprzemiennie z mocniejszymi lub sięgać tylko po te z mocnymi detergentami. Warto czasem wypróbować jednak coś innego i zobaczyć, jak na zmianę zareagują nasze włosy.

Ja lubię też sięgać po szampony, w których znajdują się wprawdzie mocniejsze detergenty, ale ich działanie jest łagodzone tymi delikatniejszymi (chodzi mi o detergenty kationowe, amfoteryczne i niejonowe wypisane w tym wpisie). W takich kosmetykach na liście składników mocniejsze detergenty znajdują się za tymi delikatnymi.



Jak znaleźć łagodny szampon dla dorosłych?

Z mojego doświadczenia wynika, że szampony takie w stacjonarnych sklepach są rzadkością i zazwyczaj trzeba ich szukać w internecie. Niektóre z nich dostaniemy jednak w sklepach z kosmetykami naturalnymi oraz aptekach.

Szampon taki nie może mieć w składzie silnych detergentów. Na liście INCI na opakowaniu kosmetyku sprawdzamy więc, czy nie ma tam poniższych substancji:
  • Sodium lauryl sulfate (SLS),
  • Sodium coco sulfate (SCS),
  • Sodium laureth sulfate (SLES),
  • Ammonium lauryl sulfate (ALS),
  • Ammonium laureth sulfate (ALES),
  • Sodium C14-16 Olefin Sulfonate,
  • Sodium cocoyl sarcosinate,
  • Sodium myreth sulfate,
  • TEA-dodecylbenzenesulfonate,
  • Ethyl PEG-15 cocamine sulfate,
  • Dioctyl sodium sulfosuccinate,
  • Alkylbenzene sulfonates,
  • Sodium lauryl sulfoacetate.

Te detergenty nazywamy anionowymi – są tanie, łatwo się spłukują i pienią. Mają silne działanie, a więc mogą powodować podrażnienia skóry głowy i przesuszenie włosów.

Przykładowe łagodne szampony dla dorosłych

Możemy sięgnąć na przykład po:

A także inne szampony, które polecam w tym wpisie.

Jakie szampony wolicie: delikatne czy mocniejsze?

niedziela, 17 kwietnia 2016

Jak oszukują nas producenci kosmetyków?


Na sklepowych półkach jest ich bardzo wiele, każdy w innym opakowaniu, często o wymyślnych kształtach. Wszystkie pachnące, z obiecującymi cuda naklejkami i opisami, o różnych kolorach, wzorach i nakrętkach. Producenci kosmetyków w rozmaity sposób kuszą nas, by to właśnie ich produkt wybrać i włożyć do koszyka. Często grają nie fair, licząc na niewiedzę, ignorancję bądź gapiostwo konsumentów. Jak się zwyczajnie nie dać złapać na haczyk i na co zwracać uwagę, aby po powrocie do domu nie żałować pieniędzy na kupiony właśnie szampon, odżywkę czy krem?

Opisy niezgodne z rzeczywistością

W zeszłym roku zamieściłam na blogu obszerny wpis na temat sprayów do włosów z solą morską. Sporo czasu przygotowywałam się do jego napisania, zbierałam materiały i porównywałam składy. Ku mojemu zaskoczeniu większość takich produktów wcale nie zawiera tytułowej soli morskiej – mimo deklaracji producenta na opakowaniu.

Takie przykłady można oczywiście mnożyć i tylko świadomy konsument nie pozwoli się w ten sposób oszukiwać. Wielokrotnie, chociażby podczas pisania recenzji, natykałam się na tego rodzaju nadużycia i muszę przyznać, że dzięki temu wyrobiłam w sobie odruch automatycznego sprawdzania składu – w sklepie nie kieruję się już opisem producenta, tylko od razu odkręcam opakowanie na drugą stronę i czytam, jakie substancje zawarto w danym kosmetyku. To pozwala mi uniknąć wielu rozczarowań i poczucia, że zostałam oszukana.

Wrażenie dużego opakowania

Dostałam kiedyś krem do twarzy w naprawdę ładnym opakowaniu. Nie pamiętam już, jakiej był marki, ale przypominam sobie bardzo ładny, drogo wyglądający (sic!) słoiczek. Kiedy go jednak odkręciłam, okazało się, że ma bardzo grube ścianki i w efekcie – mimo że wydawał się spory – zawierał naprawdę niewiele kosmetyku. Byłam zawiedziona i chociaż sama go nie kupiłam, czułam się oszukana – nie zwróciłam bowiem uwagi na pojemność opakowania podaną w mililitrach, a jedynie uległam złudnemu wrażeniu masywnego słoiczka.

Ten problem pojawia się nie tylko przy kremach do twarzy – zwróćcie uwagę na kosmetyki, na przykład odżywki do włosów, które często pakowane są do szerokich, ale spłaszczonych tubek. Na półce takie produkty wydają się być niezwykle pojemne, ale wystarczy wziąć opakowanie do ręki, aby się przekonać, że często zawierają mniej kosmetyku niż pozostałe.

Czy takie zagrywki producentów to oszustwo? Oczywiście nie – na każdym opakowaniu mamy przecież podaną jego pojemność. Często jednak „kupujemy oczami” i to, co wrzucimy do koszyka, zależy od tego, jakie wrażenie zrobi na nas dane pudełko, tubka czy słoik. Warto mieć to więc na uwadze.

Łagodny? Niekoniecznie!

Bardzo często zdarza mi się być pytaną o to, czy dany kosmetyk z etykietą „łagodny” (zazwyczaj przeznaczony dla maluchów) faktycznie taki jest – z takimi prośbami często stykam się w komentarzach na blogu, mailach oraz w życiu codziennym, gdy o działanie na przykład szamponu pytają mnie koleżanki. Niestety, z mojego doświadczenia wynika, że 90% kosmetyków z napisem „łagodny”, „delikatny” czy „dla dzieci” (często ze zdjęciem uśmiechniętego bobasa lub dziecięcymi rysunkami na opakowaniu sugerującymi przeznaczenie dla najmłodszych!) zawiera w rzeczywistości silne detergenty – zazwyczaj SLS lub SLES. Dziwię się, że takie praktyki producentów nie są sprawdzane i nie zostały zakazane, ponieważ wprowadzają konsumentów w błąd.

Przypominam, że o tym, jak rozpoznać silne i łagodne detergenty w składach kosmetyków pisałam już tutaj.



Eko i paraben free

Parabeny (o których pisałam już tutaj) to najlepiej przebadane konserwanty kosmetyczne. Jeśli nie ma ich w składzie, możemy być prawie pewni, że producent dodał do środka inne, mniej bezpieczne w użytku dodatki zabezpieczające kosmetyk przed wnikaniem drobnoustrojów. Otrzymujemy więc szampon, odżywkę czy spray z dużo bardziej ryzykownym składem i niepewnym wpływem na nasze zdrowie. Zamienił stryjek siekierkę na kijek.

Naklejka „paraben free” (ewentualnie „SLS free” czy „Silicone free”) ma więc skusić nas obietnicą naturalnego, bezpiecznego składu. Niestety, w wielu przypadkach jest to obietnica bez pokrycia. W przypadku chociażby napisu świadczącego, że w produkcie nie ma SLS-ów, po przejrzeniu składu zazwyczaj natykamy się na inne silne detergenty, które działają w zasadzie identycznie. Podobnie jest z napisem „eko”, który przez producentów został już chyba wyeksploatowany do cna. Tutaj także jesteśmy często robieni w balona – nie istnieją bowiem żadne regulacje prawne dotyczące tego zagadnienia. Słowo „eko” jest więc często nadużywane, a zamiast kosmetyku naturalnego z taką naklejką często dostajemy produkt pełen syntetycznych składników, a w dodatku… w nie nadającym się do recyklingu opakowaniu.

Jaka jest na to rada? Oczywiście sprawdzanie składów i nie sugerowanie się napisami na opakowaniu.

Tytułowy składnik w minimalnej ilości

Ten „producencki trik” jest szczególnie popularny przy okresowo modnych składnikach kosmetycznych – ja często zauważam go w przypadku produktów z olejem arganowym. Działa to tak: na opakowaniu widnieje wielki napis sugerujący, że dany szampon, odżywka czy krem zawiera całe morze tego właśnie oleju (często „arganowy” pojawia się nawet w jego nazwie handlowej), a gdy spojrzymy do składu INCI takiego kosmetyku, okazuje się, że znajduje się na samym końcu listy nierzadko w otoczeniu syntetycznych dodatków. Ze względu na to, że olej arganowy jest jednym z najdroższych olejów, producenci zazwyczaj nadają produktom z ich dodatkiem wysublimowane nazwy sugerujące, że mamy do czynienia z kosmetykiem luksusowym (czytaj: drogim i wyjątkowym za sprawą wspaniałego składu). Oczywiście prawie nigdy takie obietnice nie mają pokrycia.

Hipoalergiczny – na pewno?

Nie ma ustawy określającej składniki hipoalergiczne – każdy bowiem może uczulić, nawet pozornie bezpieczne zioła takie jak rumianek. Nigdy nie wiadomo, które z nich wywołają u nas alergię, wysypkę czy świąd. Przekonałam się o tym niedawno rozmawiając z koleżanką, która testowała kosmetyki mineralne – mimo tego, że zawierają one jedynie (uznawane za bardzo bezpieczne dla skóry) minerały, wywołały u niej pieczenie i swędzenie tak silne, że jedyną radą było szybkie umycie twarzy. Jak widać nie wszystko jest dla każdego, a napis „hipoalergiczny” na kosmetyku to tylko chwyt marketingowy.

Co więcej, producenci nie mają nakazu udowadniania, że dany produkt faktycznie zmniejsza ryzyko pojawienia się alergii. Dlaczego? Ponieważ wszystkie składniki kosmetyczne dopuszczone do sprzedaży były wcześniej testowane. Ich części składowe są zatem bezpieczne dla człowieka, ale – co istotne – nie oznacza to, że u danej osoby nie mogą wywołać niepożądanych efektów.

Jeśli więc cierpimy na alergię, najlepiej jest samodzielnie zajrzeć do składu INCI podanego na opakowaniu i wyszukać te składniki, które powodują u nas reakcję alergiczną. Zdecydowanie będzie to bezpieczniejsze niż wiara w to, że kosmetyk nazywany szumnie „hipoalergicznym” nas nie uczuli.

Obietnice bez pokrycia

„Serum sklejające końcówki włosów”, „Balsam usuwający głębokie przebarwienia” czy „Krem z kwasem hialuronowym wypełniający zmarszczki” to chyba najczęściej pojawiające się brednie, którymi karmią nas producenci kosmetyków. Niestety, wielu z nich żeruje na niewiedzy konsumentów i perfidnie ją wykorzystuje.

Rada? Producenckie obietnice traktujmy z przymrużeniem oka.

Mniej w środku, a cena taka sama

Zmniejszanie pojemności opakowań przy pozostawieniu tej samej ceny produktu to domena nie tylko firm kosmetycznych, ale też na przykład spożywczych. Czasem zdarza się także, że słoik czy tubka są tej samej wielkości co dawniej, ale produktu w środku – mniej. Nie ma więc co oceniać kosmetyku „na oko” – na każdym opakowaniu musi widnieć informacja dotycząca jego dokładnej pojemności.

Zmiana składu bez ostrzeżenia

Najpopularniejszym przykładem procederu tego typu w zakresie kosmetyków do włosów jest chyba zmiana składu popularnej wcierki Jantar – po latach na rynku pojawiła się jej nowa wersja na bazie alkoholu, a więc gorsza dla większości osób, ale producent nie poinformował o tej zmianie. Takich przypadków było wiele – sama kilka miesięcy temu recenzowałam szampon VitalDerm, na opakowaniu którego widniała naklejka „Laur konsumenta 2013 roku”. Producent „zapomniał” jednak dopisać, że nagroda dotyczyła wcześniejszej wersji kosmetyku, z innym składem, a więc nota bene zupełnie innego produktu. Ale naklejka jest i kusi. Sprytnie, prawda?


Daliście się kiedyś oszukać nieuczciwym producentom? Jakie jeszcze triki przychodzą Wam do głowy, które mogłabym dopisać do powyższej listy?

Polecam też:

Popularne w tym miesiącu: