poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Jak uniknąć rozczesywania włosów na mokro po myciu? Moje ulubione 8 sposobów


Kiedyś nie wyobrażałam sobie, że po umyciu głowy można uniknąć natychmiastowego czesania włosów. Wydawało mi się, że gdy podeschną, na pewno nie uda mi się ich rozplątać i skołtunią się tak, że znów będę musiała je moczyć. Dopiero kilka lat temu, po keratynowym prostowaniu, dałam im szansę na schnięcie bez użycia szczotki i suszarki – efekt był taki, że włosy w tamtym okresie były na tyle gładkie i śliskie, że nie potrzebowały wcale czesania. Wystarczyło, że przejechałam po nich kilka razy palcami.

Od tego zabiegu minęły już prawie trzy lata, moje włosy nie są już tak wygładzone jak wtedy, jednak do dziś stosuję tę samą metodę: prawie nigdy nie czeszę ich na mokro. Dlaczego? Bo mokre włosy są najbardziej podatne na zniszczenie i rozciąganie, które znacząco narusza ich strukturę, prowadząc do powstawania uszkodzeń i wypadania włosów. Gdy czeszemy je na mokro, doprowadzamy do tego, że łamią się i urywają – dlatego między innymi tak wiele dziewczyn skarży się na to, że ich włosy nie są gładkie, tylko odstają na całej długości w postaci cienkich nastroszonych włosków (miałam tak przez lata!).

Im włosy zdrowsze (a tym samym bardziej gładkie), tym uniknięcie czesania na mokro będzie łatwiejsze. Zdrowe włosy mają bowiem zamknięte łuski, które nie zahaczają o siebie, a tym samym rzadziej się kołtunią. Takie włosy nierzadko wymagają tylko lekkiego przeczesania palcami. Podobnie jest z włosami nawilżonymi – suche mają niezabezpieczone łuski, które się rozchylają. Wnioski? Odpowiednia pielęgnacja włosów pomoże nam dojść do punktu, w którym łatwiej będzie nam zrezygnować z sięgania po szczotkę czy grzebień tuż po myciu (oczywiście wyjątkiem są włosy kręcone, które należy czesać na mokro – rozczesane na sucho zamienią się w puch).

Jeśli czujemy, że nasze włosy nie są jeszcze na takim etapie, by pozostawić je bez czesania po myciu ot tak, bez żadnych przygotowań, polecam kilka metod, które mogą to ułatwić. Co zatem robić, by nie czesać ich na mokro?

Przydatne linki:


Odżywka lub maska

Kosmetyki zastosowane po myciu mają nie tylko kondycjonować włosy, odżywiać je czy zapobiegać elektryzowaniu, ale też domykać łuski, dzięki czemu włosy wygładzają się i nie plączą. Dlatego PO KAŻDYM myciu należy nałożyć przynajmniej na 2-3 minuty maskę lub odżywkę. W innym przypadku działamy na sporą szkodę swoich włosów.

Dokładne rozczesanie włosów przed myciem

Włosy rozczesane przed myciem, jeśli nie będziemy ich za mocno szorować, nie będą aż tak skołtunione. Dlatego wcześniej warto je rozczesać, zaczynając od końcówek i przesuwając się coraz wyżej. Jeśli myjemy głowę nad wanną, możemy czesać je z głową w dół w takiej pozycji, w której za chwilę będziemy je myć.

Czesanie przed myciem ma jeszcze jedną zaletę: pozwala pozbyć się osłabionych włosów, które zaraz wypadną, dzięki czemu nie będą się one już plątały z tymi, które są na głowie.

Mycie tylko skóry głowy, nie szorowanie włosów

Pisałam już o tym we wpisie poświęconym metodzie kubeczkowej – dzięki niej włosy mniej się plączą i niszczą, a my skupiamy się w czasie mycia na tym, co faktycznie wymaga wyszorowania, czyli skórze głowy. To właśnie ona się przetłuszcza, nie włosy same w sobie.

Płukanki o kwasowym pH

Stosujemy je po umyciu włosów. Płukanki takie pomogą domknąć łuski włosów, dzięki czemu staną się one gładsze i nie będą o siebie zahaczały (np. płukanka octowa, na którą podawałam dokładny przepis).

Spraye po myciu głowy

Na rynku są dostępne specjalnie spraye ułatwiające rozczesywanie włosów po myciu: nadają im poślizg i zabezpieczają je olejami oraz silikonami. Taki kosmetyk pryskamy na włosach po myciu, ale nie od razu – gdy odciśniemy z nich już nadmiar wody.

Wybór jest ogromny – można przetestować na przykład spray Gliss Kur Total Repair, spray nawilżający Schwarzkopf BC Moisture Kick czy mgiełkę Jantar firmy Farmona (którą bardzo lubię i już recenzowałam), a także wiele, wiele innych. Polecam jednak dokładne sprawdzenie składów takich produktów i unikanie tych z zawartością Alkohol Denat, który przesusza włosy (te podane przeze mnie w poprzednim zdaniu go nie zawierają, a przynajmniej nie powinny, o ile producent nie zmieni składu).

Przeczesywanie włosów palcami

U mnie świetnie się sprawdza: gdy włosy zaczynają podsychać, w czasie suszenia lub przed nim lekko przeczesuję je palcami. Dzięki temu nie muszę już wcale sięgać po szczotkę. Robię to, gdy włosy są jeszcze lekko wilgotne, by miały lekki poślizg (nie na zupełnie suchych włosach). W moim przypadku pewnie mogłabym je przeczesać już po wysuszeniu, ale wtedy fryzura nie byłaby raczej gładka, a włosy stałyby się lekko „pogięte”.

Roztrzepanie włosów

Ten sposób jest szczególnie przydatny, jeśli myjemy głowę nad wanną. Po myciu głowy, zamiast zawijać je w ręcznik czy koszulkę, roztrzepmy je na mokro, by się nie zrolowały i nie poplątały. Odsączmy lekko nadmiar wody i nie zwijajmy już w turban. Drobiazg, ale może sporo pomóc.

Regularne olejowanie włosów

Regularne olejowanie wygładza włosy, które stają się bardziej sprężyste i „śliskie” w dotyku – dzięki temu mniej się plączą, także po myciu, łatwiej jest więc je rozczesać. Nawet, jeśli będziemy robić to na mokro, włosy będą miały lepszy poślizg, a dzięki odżywieniu nie będą się tak bardzo ciągnąć i łamać.

A co robić, jeśli naprawdę musimy czesać włosy na mokro?

Jeśli musimy czesać na mokro, podzielmy włosy na sekcje i rozczesujmy je delikatnie od dołu ku górze. Użyjmy odpowiedniego sprayu i/lub odżywki bądź maski. Mimo wszystko odsączmy je wcześniej z wody i dajmy chociaż chwilę na podeschnięcie. Do czesania używajmy dobrego grzebienia lub odpowiedniej szczotki, które nie poszarpią włosów i nie będą powodować rozdwojeń, a przed nim zabezpieczmy włosy serum lub olejkiem.


A jakie są Wasze sposoby? Czeszecie włosy na mokro po myciu?

Polecam:

czwartek, 13 kwietnia 2017

PonyDry – czepek, który przyspiesza i ułatwia mycie głowy!


Niedawno pisałam o tym, jak myć głowę, aby nie niszczyć włosów – w nawiązaniu do tego wpisu chciałabym poinformować Was o tym, że do kupienia jest już na rynku specjalny gadżet, który ułatwia to działanie. Nie musimy go jednak kupować, by sobie pomóc – można po prostu wykorzystać go jako inspirację.

Jak działa PonyDry?

PonyDry wygląda jak maleńki czepek, który nakładamy na końcówki włosów po ich uprzednim zwinięciu w koczek. Dzięki niemu możemy:
  • szybko umyć włosy tylko u nasady, czyli tam, gdzie powstaje sebum i gdzie włosy się przetłuszczają,
  • ograniczyć mycie końcówek włosów, które to na ogół powoduje ich szybsze niszczenie i przesuszenie,
  • zmniejszyć czas spędzony w łazience (szybsze mycie i suszenie).
PonyDry zaciska się na kucyku sznureczkami, a myje się tylko włosy u nasady. Gadżet przyda się w dni, kiedy chcemy szybko odświeżyć włosy, a jednocześnie nie chcemy korzystać z suchych szamponów. Czy jest zatem od nich lepszy?

Moim zdaniem tak, ponieważ takie – nawet połowiczne – mycie wydaje mi się lepsze dla skóry głowy niż korzystanie z suchego szamponu, który przesusza włosy i skórę, a jego użycie ma niewiele wspólnego z prawdziwą higieną. Oczywiście nie uważam, aby notoryczne korzystanie z PonyDry było rozsądne – końcówki też potrzebują umycia, przynajmniej delikatnego – jednak raz na jakiś czas może zdecydowanie ułatwić życie.

Poniżej na filmie możecie zobaczyć, jak działa.


PonyDry – cena i jak go zastąpić?

PonyDry nie jest niestety tani – kosztuje prawie 20$, czyli około 80 zł, co za kawałek materiału wydaje mi się bardzo wygórowaną ceną. Moim zdaniem nie ma więc go po co kupować i lepiej przygotować taki czepek samemu, na przykład z osłonki na parasolkę lub innego wodoodpornego materiału.

Kupiłybyście PonyDry? Wykorzystacie opisany we wpisie patent na ochronę kucyka w trakcie mycia głowy?

Polecam:


niedziela, 9 kwietnia 2017

Recenzja: Marion, Płyn prostujący włosy Hairline


Moje włosy są wprawdzie dość proste, sięgnęłam mimo to po Płyn prostujący włosy Hairline firmy Marion z dwóch innych powodów: po pierwsze działa on termoochronnie (a ja często sięgam po suszarkę – głównie używam chłodnego nawiewu, ale jednak), a po drugie – zawiera filtry UV, a te przydają się w zasadzie o każdej porze roku, nawet zimą. Producent jakiś czas temu zmienił szatę graficzną opakowania tego sprayu – możecie więc kojarzyć inny jego wygląd (biały z różową nakrętką).  Nieznacznie zmienił się też jego skład.

Oceny cząstkowe: dobryneutralnysłaby.

Opakowanie

Bardzo, bardzo wygodne: półprzeźroczyste, ze świetnie działającą pompką i odkręcanym korkiem. Butelka jest tak dobra, że gdyby nie nadmiar kosmetyków, zachowałabym ją do przygotowywania domowych sprayów na włosy.

Zapach

Kwiatowy i dość silny, ale mnie się bardzo podoba.


Skład

Jak już wspomniałam na wstępie, skład płynu prostującego Marion zmienił się w ostatnich latach – jest to jednak wyraźna zmiana na lepsze. Co więcej, zmiany dotyczą końcówki składu, już po zapachu. A co się zmieniło? W nowej wersji – tej, której ja używałam – nie ma wysuszającego włosy alkoholu benzylowego, jest za to regulator pH i inne konserwanty.

Skład: Aqua (woda), Glycerin (gliceryna), Cetrimonium Chloride (konserwant, ułatwia spłukiwanie), Trimethylsilylamodimethicone (ułatwia rozsmarowywanie) (and) C11-15 Pareth-5 (emulgator aktywnie myjący) (and) C11-15 Pareth-9 (emulgator aktywnie myjący), Propylene Glycol (humektant), Acrylates/Steareth-20 Methacrylate Crosspolymer (reguluje lepkość), Cocamidopropyl Betaine (substancja myjąca), PEG-40 Castor Oil (emulgator), Panthenol (pantenol), Parfum (zapach), Polyquaternium-59 (pochłania promienie UV), Butylene Glycol (humektant), Phenoxyethanol (konserwant), Ethylhexylglycerin (humektant), Sodium Benzoate (konserwant), Citric Acid (regulator pH), Triethanolamine (regulator pH).

Szału nie ma, a i tak jest lepiej niż w przypadku starego składu. Co my tu mamy? Sporo nawilżaczy, łagodząco działający pantenol i składnik pochłaniający promienie UV. I w zasadzie tyle dobroci. Minusy? Jeden PEG i trzy konserwanty – dwa pod koniec składu. Tylko po co tu tyle emulgatorów i substancje myjące?


Działanie

Czy prostuje? Nie – a przynajmniej ja nie widzę u siebie takiego efektu. Może wynika to z tego, że moje włosy nie są falowane, a może po prostu tego rodzaju kosmetyk nie ma aż tak silnego działania? Opowiadam się raczej za drugą opcją – tym bardziej, że dziewczyny o lekko kręconych włosach piszą w sieci, że co jak co, ale ten płyn ich nie prostuje.

A jak działa? Stosowałam go głównie z myślą o termoochronie i w tym czasie nie zauważyłam, aby suszarka wpłynęła negatywnie na moje włosy. Czy była to zasługa płynu Marion, czy może tego, że suszę „z głową”, czyli bez użycia gorącego nawiewu – naprawdę nie wiem i trudno jest to ocenić. Wiem jednak jedno: płyn nie obklejał mi włosów, nie obciążał ich, ale za to nadawał przyjemny zapach. Nie wzmagał też przetłuszczania. W zasadzie to niewiele robił, a jego właściwości termoochronne są trudne do zmierzenia. Z drugiej jednak strony nie zaobserwowałam żadnych jego wyraźnych wad. Pewnie byłabym bardziej wkurzona, gdyby moje włosy falowały, a ja kupiłabym go z myślą, że będzie je prostował…


Konsystencja i wydajność

Wodnisty, dość wydajny, w opakowaniu znajduje się 150 ml kosmetyku.

Cena i dostępność

Znajdziemy go w drogeriach, a kosztuje – tak jak większość kosmetyków Marion – niewiele: około 7 zł.

Podsumowanie

Jeśli chcecie go przetestować z myślą o termoochronie i ochronie przed UV, to myślę, że się sprawdzi. Odradzałabym go jednak osobom, których włosy się kręcą – ten płyn ich magicznie nie wyprostuje, nie ma takich czarów. Uważam, że to po prostu niewykonalne. 

Znacie jakieś kosmetyki, które faktycznie prostują włosy? Co myślicie o składzie tego sprayu? 

Polecam:

niedziela, 2 kwietnia 2017

Miesiąc stosowania kosmetyków fryzjerskich i trychologicznych – jak zmieniły stan moich włosów?


Stosuję bardzo różne kosmetyki do włosów – zarówno te niedrogie drogeryjne, jak i takie, które można zamówić głównie przez internet, fryzjerskie, a nawet typowo trychologiczne. Zwykle sięgam po nie zamiennie i nie trzymam się jednej serii – nawet jeśli mam produkty z jednej linii, zwykle nie używam ich razem. Od dawna zastanawiałam się jednak, czy te sporo droższe kosmetyki, które można kupić wyłącznie w salonach fryzjerskich czy trychologicznych, faktycznie działają lepiej. Jednym słowem: czy opłaca się je kupować?

Wciąż mam w pamięci negatywne nastawienie wielu włosomaniaczek do tego rodzaju produktów, które często – mimo wysokich cen – nie grzeszą dobrymi składami. Faktycznie, wiele z tych, z którymi się zetknęłam, były przepełnione głównie silikonami, alkoholem czy niepotrzebnymi dodatkami, a brakowało w nich typowo pielęgnacyjnych składników. Pomimo tego postanowiłam dać szansę tym, które od pewnego czasu zalegały w mojej szafce. Uznałam, że stosując je w oderwaniu od kosmetyków drogeryjnych, przekonam się, jakie faktycznie wykazują działanie.

Trzeba tutaj rozgraniczyć dwie kwestie: kosmetyki fryzjerskie to na ogół produkty, które mają na celu w określony sposób wpłynąć na wygląd włosów: wygładzić je, optycznie pogrubić, czy utrwalić, trychologiczne zaś mają trudniejsze zadanie, gdyż najczęściej są polecane ze względu na określony problem, na przykład ich zadaniem jest nawilżenie skóry głowy, ukojenie jej czy pomoc przy wypadaniu włosów. Jestem świadoma tych różnic, a do opisanego w tym wpisie eksperymentu użyłam kosmetyków, które miały przeznaczenie typowo urodowe, a nie zdrowotne.

Kosmetyki fryzjerskie i trychologiczne, które stosowałam w marcu

Mój wybór padł na dwa szampony, dwie maski, odżywkę, spray, wcierkę i krem do końcówek, czyli praktycznie wszystko to, co uznałam za niezbędne na cały miesiąc.

Kosmetyki, które wybrałam, to: szampon i maska Kérastase z serii Elixir K Ultime, szampon i odżywka L’Oreal Pro Fiber, wcierka L’Oreal Serioxyl, spray termoochronny Montibello, krem na końcówki Alcantara oraz mocno zakwaszająca maska Traybell Ancantara. Stosowałam też kilka razy maskę do włosów blond Davines.


Jakie były efekty ich użycia?

Przez pierwsze dwa tygodnie stosowałam najczęściej szampon L’Oreal Pro Fiber na zmianę z odżywką z tej samej serii i maską Traybell Ancantara (zdjęcie powyżej), która ma mocno kwasowe pH, przez co zamyka łuski włosów i sprawia, że są one bardziej wygładzone. Najlepsze efekty zauważyłam w dni, kiedy po tymże szamponie nakładałam odżywkę Pro Fiber – ten zestaw niesamowicie zmiękczał moje włosy i sprawiał, że były niezwykle miłe w dotyku. Moje włosy są z natury delikatne i miękkie, nigdy nie były szorstkie ani sztywne, jednak to, co robi z nimi ten duet, zasługuje na osobne opisanie w tym wpisie! W pierwszej połowie marca, gdy go używałam, łapałam się na tym, że – czasem wręcz nieświadomie – dotykam włosów. Były w dotyku jak jedwab, słowo daję.

W drugiej połowie miesiąca testowałam zaś głównie zestaw Kérastase: maskę oraz szampon Elixir K Ultime (zdjęcie poniżej). Na początku miałam wrażenie, że będzie się u mnie gorzej sprawdzał – po pierwszym użyciu czułam lekkie swędzenie skóry głowy. Włosy były jednak wygładzone i jakby lekko sztywniejsze, dzięki czemu kształt fryzury był lepiej – nazwijmy to – zdefiniowany. Mam przez to na myśli, że włosy wydawały się nieco cięższe i nie fruwały przy byle podmuchu wiatru. Nie był to efekt spektakularny, ale widoczny.  

Niestety, przy kolejnych użyciach nie zaobserwowałam już takiego rezultatu, a z czasem zaczęłam zauważać, że szampon Kérastase znacząco przesusza moje włosy. Podobnie działa też na skórę głowy, co do czego upewniłam się nawet podczas badania mikrokamerą w Instytucie Trychologii, w którym byłam w drugiej połowie miesiąca. Przesuszenie to wiązało się także z tym, że pod koniec marca skóra zaczęła mnie miejscowo swędzieć.


W połowie miesiąca postanowiłam sięgnąć po wcierkę – od ostatniej (Radical Farmony) odczekałam około 2 tygodnie, żeby dać skórze trochę odpocząć. Tym razem mój wybór padł na Serioxyl L’Oreal. Stosuję ją dopiero od dwóch tygodni, trudno jest mi więc na razie ocenić jej działanie, sięgam po nią jednak po każdym myciu głowy.

Podsumowując, początkowo spodziewałam się, że wybrane przeze mnie kosmetyki są przeładowane silikonami, przez co moje włosy będą oklapnięte i przeciążone. Okazało się jednak, że w zasadzie nie mają owych składników więcej niż przeciętne produkty drogeryjne, a efekt końcowy ich zastosowania najwidoczniej najbardziej zależał od tego, jakiego szamponu aktualnie używałam. Przy L’Oreal Pro Fiber wyglądały naprawdę dobrze, były sypkie, puszyste, ale nie puszyły się, przede wszystkim jednak zyskiwały niezwykłą miękkość. Nie zauważyłam też żadnego negatywnego wpływu tego kosmetyku na skórę mojej głowy. Problemy pojawiły się dopiero przy (swoją drogą pięknie pachnącym, bo mocno perfumowanym) szamponie Kérastase Elixir K Ultime, po którym stały się widocznie przesuszone, a skóra zaczęła mnie pod koniec miesiąca zwyczajnie swędzieć. Maski i odżywki, które w tym czasie stosowałam, nie zaskoczyły mnie swoim działaniem ani na plus, ani na minus.

Przesuszenie skóry głowy spowodowane używanymi kosmetykami na pewno wiązało się ze wspomnianym już szamponem, ponieważ tylko z nim skóra miała styczność, przesuszenie włosów zaś – zapewne z używaniem pozostałych produktów, gdyż większość z nich zawiera wysuszające alkohole: izopropylowy lub benzylowy.

Sukces eksperymentu był więc połowiczny i pokazał mi, że w zasadzie nie ma sensu uprzedzać się do konkretnego rodzaju produktów – warto po prostu patrzeć na ich składy i sprawdzać, jak działają na konkretną osobę. Nie ma w tym niczego odkrywczego, ale sama złapałam się na tym, że początkowo z góry założyłam, że kosmetyki, których miałam w marcu używać, będą przeładowane silikonami i spowodują przeciążenie włosów (tak się nie stało), a jednocześnie będzie w nich brakować substancji odżywczych (niektóre jednak, tak jak na przykład maska Kérastase, miały m.in. sporo olejów).

Mimo wszystko jednak zostaję przy swoim zdaniu: drogie nie znaczy lepsze. Dlatego przy kupowaniu kosmetyków wciąż będę trzymać się czytania składu :)

Co myślicie o  kosmetykach fryzjerskich i trychologicznych? Czy według Was warto je kupować?

Polecam:

Popularne w tym miesiącu: