Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wasze historie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wasze historie. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 11 grudnia 2016

Wasze historie – Paulina


Jeśli zazdroszczę innym dziewczynom pięknych włosów, zazwyczaj wiąże się to z ich gęstością – moje są pod tym względem przeciętne i pewnie nigdy nie będę mogła pochwalić się tak grubym kucykiem jak niektóre moje koleżanki albo tak jak Paulina, której historię chciałabym Wam dziś przedstawić. Włosy  Pauliny mają bowiem aż 10 cm w obwodzie kucyka, a przy tym są naprawdę długie i mierzą 58 cm. Paulina na tym jednak nie poprzestaje i zapuszcza je docelowo do pasa. Niewiele jej już zostało!

Historia Pauliny

„Hej. Jestem Paulina. Mam 19 lat. Chcę się z Wami podzielić moją włosową historią. Będąc w przedszkolu miałam krótkie włosy (takie do ramion). Mój naturalny kolor to ciemny blond. Gdy szłam do komunii, miałam włosy do połowy pleców, ale niestety po komunii mama obcięła mi włosy do ramion.

W pierwszej klasie gimnazjum włosy sięgały mi niemalże do pasa. Na początku drugiej klasy przyszedł mi do głowy pomysł, żeby coś zmienić. Poszłam więc do fryzjera, obcięłam i pocieniowałam włosy. Efekt jednak mnie nie zadowolił. Więc postanowiłam nie odwiedzać fryzjera.

W czerwcu 2013 roku kończyłam gimnazjum i przed końcem roku po raz pierwszy w życiu zmieniłam kolor włosów.  Zdecydowałam się na płomienny rudy. We wrześniu 2013 roku poszłam do liceum. Włosy nadal miałam rude i były już dłuższe. Nie obcinałam ich w ogóle. Chciałam, żeby po prostu rosły.

W styczniu 2014 roku zamarzył mi się powrót do blondu, co nie było łatwe. Po pierwszym farbowaniu włosy miały gdzieniegdzie rude refleksy, ale wyglądały ładnie. Na kolejne farbowanie poszłam pod koniec maja 2014 roku. Wybrałam ten sam kolor i ten sam odcień blondu, taki złocisty. Wtedy włosy wyglądały lepiej. Tak jak chciałam.

Kolejne farbowanie miałam pod koniec grudnia 2014 roku. Ale chciałam mieć ciemniejszy blond. Po farbowaniu moje włosy miały kolor taki nijaki, do tej pory nie potrafię go określić, ale nie był to kolor, o który mi chodziło. Ale postanowiłam się do niego przyzwyczaić.



W czerwcu 2015 roku przed weselem kuzyna postanowiłam odwiedzić fryzjera i zafarbować włosy na ciemny brąz. Długo się wahałam nad tym wyborem, ale mama mnie do tego przekonała. Sama kilka miesięcy wcześniej zmieniła kolor z blondu na brąz. Ja jednak wybrałam kolor o dwa odcienie jaśniejszy niż moja mama. Byłam bardzo zadowolona z tej zmiany.  Czułam się świetnie w tym kolorze.


Pod koniec sierpnia 2015 roku poszłam na kolejne farbowanie. Włosy wyblakły mi od słońca i kolor był znacznie jaśniejszy. Włosy były również zniszczone i "sianowate". Podjęłam decyzję, że je trochę podetnę. Fryzjerka obcięła mi około 15 cm, więc dość sporo. Po powrocie do domu  byłam załamana, że aż tyle poszło z długości. Postanowiłam więc nie obcinać ich przez dłuższy czas.


Na początku kwietnia 2016 roku zaczęłam interesować się tematem zapuszczania włosów i przeczytałam mnóstwo blogów o zapuszczaniu i przyspieszaniu wzrostu włosów. Zależało mi na tym, aby nie brać żadnych suplementów, lecz postawić na naturalne „wspomagacze". Najbardziej do gustu przypadły mi trzy: wcierka Jantar, picie siemienia lnianego (dwie łyżki siemienia zalane niepełna szklanką gorącej wody) oraz picie herbaty z pokrzywy. Efekt był już po miesiącu. Urosły nieco ponad 2 cm. Byłam zadowolona i postanowiłam dalej brnąć we włosomaniactwo.


W lipcu odpadło picie siemienia i herbaty z pokrzywy. Kilka razy zapomniałam i już do tego nie wróciłam. W sierpniu postawiłam się za siebie wziąć. Stworzyłam sobie wyzwanie pt.: „ZAPUSZCZĘ ŁADNE I DŁUGIE WŁOSY DO KOŃCA 2016 ROKU". Piłam siemię lniane dwa razy dziennie i raz dziennie herbatę z jednej torebki skrzypu i jednej torebki pokrzywy. Wprowadziłam kilka zmian w pielęgnacji. Obejrzałam filmy Agnieszki z kanału wwwwlosy.pl i postanowiłam, że zacznę olejować włosy. Najbardziej pasowała mi oliwa z oliwek, ponieważ mam ją praktycznie pod ręką na co dzień. Efekty były super. Włosy były lepiej nawilżone i gładkie.

Niestety w połowie sierpnia moja systematyczność legła w gruzach. I znów picie siemienia i herbaty poszło w odstawkę. Ale zamieniłam oliwę z oliwek na olej kokosowy, który również okazał się świetny na moje włosy. Zrobiłam również olejową mgiełkę z przepisu Agnieszki. Stosowałam ją codziennie i włosy „polubiły" ją tak jak olej kokosowy.     

    
A jak wygląda moja sytuacja włosowa obecnie? Czego używam do pielęgnacji? Trzy lub dwa razy w tygodniu olejuję włosy na około 2 godziny przed myciem.  Używam do tego oleju kokosowego. Moje włosy go lubią i nie puszą się. 

Myje głowę codziennie  (na drugi dzień mam tłuste, więc muszę myć codziennie) szamponem „Joanna Naturia Pokrzywa & Zielona Herbata". Po myciu nakładam maskę „Kallos Multivitamin". Zamiast ręcznika do wycierania włosów używam bawełnianej koszulki. Na końcówki nakładam serum Ziaja z olejkiem arganowym. Zauważyłam że po jego stosowaniu końcówki są mniej zniszczone i bardziej miękkie,  nie są też suche jak przed stosowaniem tego produktu.

Od 12.09.2016 piję siemię lniane oraz herbatę ze skrzypu i pokrzywy, po myciu głowy wcieram Jantar w skórę głowy.  Rozpoczęłam walkę o wymarzoną długość włosów. Mój cel to jak na razie włosy do pasa. A potem zobaczymy. Mam nadzieję że tym razem wytrwam. Pozdrawiam serdecznie Martę i inne włosomaniaczki. Buziak :*”.


Więcej historii:

Jeśli również chciałybyście pokazać efekty swojej pielęgnacji, pochwalić się włosami albo wręcz przeciwnie – poprosić o rady, wyślijcie zdjęcia i swoją historię na mfairhaircare@gmail.com, a ja chętnie ją opublikuję. Więcej informacji znajdziecie w zakładce WASZE HISTORIE.

piątek, 25 listopada 2016

Wasze historie – Kamila


Piękne, długie, gładkie i lśniące – o takich włosach marzy większość z nas! Szczególnie jeśli się nie puszą i są zdrowe. Takimi właśnie włosami może pochwalić się Kamila. Aż trudno uwierzyć w to, że jeszcze niedawno były zniszczone przez częste farbowanie, rozjaśnianie, a także używanie prostownicy czy lokówki. Teraz wyglądają naprawdę wspaniale. Kamila zdecydowała się opisać swoją historię i opowiedzieć, jak o nie dba.

Relacja Kamili

Jako dziecko miałam ładne, długie włosy, chociaż bardziej nazwałabym to piórka niż włosy. Mama wówczas używała zwykłego szamponu familijnego, czasem odżywki ułatwiającej rozczesywanie Glis Kur i płukanki octowej. Nie mam zdjęć za czasów gimnazjum i liceum, ale wtedy zaczęło się moje nieszczęsne eksperymentowanie, co chwila nowy kolor włosów (brąz, mahoń, rudy), częste podcinanie ich co 5 cm, aż w końcu początek studiów i rozjaśniacz Marion, który spalił moje włosy.

Pielęgnacją włosów zajęłam się w 2013 roku. Przeglądając różne photoblogi i blogi wkręciłam się w pielęgnację, bo chciałam za wszelką cenę odbudować swoje włosy, przestać je farbować/rozjaśniać i pozbyć się stopniowo resztek rozjaśniacza.



Zaczynałam od regularnego olejowania, na początku takimi olejami jak większość: kokos, makadamia, arganowy. Obowiązkowo po każdym myciu maska, gdyż moje włosy były suche. Szampony stosowałam różne, ogólnie miałam taką zasadę: raz mocniejszy, raz słabszy. Dodawałam półprodukty do odżywek/masek: glicerynę, aloes, pantenol.

Całkowicie zrezygnowałam z suszarki, prostownicy, farbowania/rozjaśniania, co wyszło na dobre moim włosom. Przez długi czas stosowałam szczotkę TT, ale dopiero później zdałam sobie sprawę jak bardzo niszczyła moje włosy z długości. Wprowadziłam także suplementację. Co jakiś czas testowałam różne witaminy, nie obyło się także bez picia drożdży, skrzypopokrzywy i używanie przeróżnych płukanek ;)


Moja obecna pielęgnacja to:

Mycie włosów co drugi dzień, szampony stosuję różne: obecnie Fresh It Up z Schaumy, Biolaven i dziecięcy z Lidla.

Maski/odżywki: Timotei drogocenne olejki, witaminowa z Loreal Professionnel, balsam Babuszki Agafii, Kativa maska rumiankowa.

Oleje: przeróżne z firmy Etja. Moje ulubione to: z Ogórecznika Lekarskiego, z Pestek Dyni, Marula, z Pestek Moreli, Amla. Olejuję na różne sposoby, na suche włosy, na mokre, łączę także oleje z odżywką/maską.

Serum: obowiązkowo zabezpieczam po każdym myciu końcówki, obecnie używam lekkiego olejku z Isany i serum Kallos Lab35.

Inne: moje włosy nie przepadają za drogeryjnymi wcierkami, wiec czasem wcieram to, co stworzę sama, np. przy użyciu kuchennych produktów ;) Raz/dwa w miesiącu robię płukanki. Zazwyczaj jest to rumiankowa, latem zaś moje włosy kochają miętową ;)

Wspomnę tylko, że mój naturalny kolor włosów to ciemny blond, co miesiąc staram się robić ich pomiar. Obecnie mierzą 80,5 cm, a ostatnio były podcinane we wrześniu. Porowatość: średnia, włosy są dość grube. Nie używam prostownicy/lokówki/suszarki. Moje włosy nienawidzą protein. Dużo im dało olejowanie, to chyba dzięki niemu udało mi się je odbudować. Swoją pielęgnację opisuję na blogu www.takingcareofhair.blogspot.com i na Instagramie: instagram.com/myhairworld1

Wszystkich czytelników bloga Marty serdecznie  pozdrawiam ;)


Moim zdaniem włosy Kamili są teraz zjawiskowe – a co Wy o nich sądzicie? Jeśli również chciałybyście pokazać efekty swojej pielęgnacji, pochwalić się włosami albo wręcz przeciwnie – poprosić o rady, wyślijcie zdjęcia i swoją historię na mfairhaircare@gmail.com, a ja chętnie ją opublikuję. Może – w zależności od efektów – okażą się one inspiracją bądź przestrogą dla innych dziewczyn!

Inne historie:

czwartek, 21 kwietnia 2016

Wasze historie – Roksana

Przez kilka lat moje włosy strasznie się puszyły – bardzo mnie to denerwowało, ale miałam nadzieję, że jest to tylko skutek uboczny leku, który kiedyś stosowałam, i że z czasem ten objaw, jak wiele innych, minie. Niestety, tak się nie stało, a ja zaczęłam szukać sposobów, aby je nawilżyć i ujarzmić. Zaczęłam od keratynowego prostowania, wymieniłam plastikową szczotkę na TT i szczotkę z naturalnego włosia, ograniczyłam suszenie włosów, przestałam używać prostownicy, a przede wszystkim – zainteresowałam się składami kosmetyków i zaczęłam sprawdzać, które z nich są dla mnie odpowiednie. Proces naprawczy trwa w zasadzie do dziś, ale dla mnie najważniejsze jest to, że faktycznie widzę jego efekty.

Dziś przedstawiam Wam historię mojej czytelniczki Roksany, której włosy naprawdę niejedno przeszły. Jej opowieść nieco przypomina moją: ciągłe farbowanie, włosy puszące się, zniszczone, a w pewnym momencie – ciągnące się jak guma. Mimo różnych przeciwności ich stan jest jednak obecnie znacznie lepszy, a Roksana, jak sama przyznaje, stara się trzymać „zdrowych” nawyków i… jak sami zobaczycie na zdjęciach, rezultaty widać gołym okiem! 

Historia Roksany

Cześć! 

Chciałabym się podzielić z Wami moją włosową przygodą i prosić o wsparcie – bowiem zdarza mi się tracić motywację!

W dzieciństwie włosy miałam gęste, grube, nieco napuszone. W kluczowym momencie (druga klasa podstawówki) sięgały pośladków. Później obcięłam je do brody i to był mój pierwszy błąd. Włosy zaczęły się puszyć, wyglądałam jak miotła!

W piątej klasie podstawówki, idąc za trendem, pofarbowałam mój ciemny blond na głęboką czerń (szamponetka)… włosy napuszone, sięgające ramion, związywane w kucyk. 

W szóstej klasie zaczęłam nagminnie używać prostownicy, o zgrozo z pierwszego lepszego sklepu na rynku. Włosy były w strasznym stanie, ale niewiele wtedy do mnie docierało. Fryzjerka mówiła, że są popalone.


W pierwszej gimnazjum zafarbowane na czarno... nie wiem, co ja sobie wtedy myślałam. Pierwszy lepszy szampon, odżywka z Dove i wyrywanie włosów kiepską prostownicą na porządku dziennym. Kolor w końcu zszedł do ciemnego brązu, przeplatanego z czernią. Oto zdjęcie z dnia, kiedy prostowane nie były:


W drugiej gimnazjum przestałam używać prostownicy, włosy (ni kręcone, ni proste) traktowałam pierwszym lepszym szamponem, bez odżywki. Chodziłam spać w mokrych (!!), nie suszyłam. Za to farbowałam i jeszcze raz farbowałam!

Dodawałam, że skóra głowy jest przesuszona ze względu na AZS? No cóż, ich stan był opłakany, ale rosły:


W maju w trzeciej gimnazjum postanowiłam zejść na jasny brąz. Efekt miał się mniej więcej tak (włosy nadal nie są prostowane): związywane w warkocza, mokre (!) na noc. Nadal zniszczone:


Przyszła pierwsza liceum a z nią najgorszy błąd mojego życia! Pofarbowanie włosów na bordowy/później rudy. Włosy w strasznym stanie, bez odżywek, olejków, prawie nie dało się rozczesać! Na drugim zdjęciu rozjaśnione pasemkami.


Kolejne ściąganie koloru już w dobrym salonie, miesiąc trzymania odżywki na włosach codziennie przynajmniej pół godziny. Włosy nie rozczesywały się łatwo, wypadały, a katowane prostownicą kruszyły się.

W lutym drugiej liceum postanowiłam je pofarbować na ciemny blond i ściąć. Prezentowały się tak:



Nie było najgorzej, w końcu zaczęły się jako tako układać, nie wywijały się. Niestety (co też głupiego strzeliło mi do głowy!) parę miesięcy później postanowiłam je pofarbować. Jako że u mojego fryzjera wysokie ceny i długie kolejki, a ja niecierpliwa, postanowiłam więc skorzystać z usług innej fryzjerki. Prosiłam o wyrównanie do odrostu. Niestety, nie zrozumiałyśmy się. Fryzjerka wyrównała je do żółtego, rozjaśnianego blondu. Wyglądałam tak strasznie, że od razu ze łzami w oczach pobiegłam po farbę od L’Oreal. Włosy prezentowały się strasznie. Gumowe, ciągnące się, zostające garściami w rękach. Ciężko było mi zrobić chociaż kucyka. Niewiele mam zdjęć z tamtego okresu:


W maju postanowiłam pofarbować je ten „ostatni raz”. W tym czasie zdarzyło mi się już parę razy nałożyć olej kokosowy, ale moje włosy, choć nie mam pojęcia, czy są wysokoporowate, puszyły się po nim niemiłosiernie. 

Ciemny blond zszedł jednak dość szybko, włosy zostały żółte. Nie kręciły się, nie były proste. Jeden wielki suchy puszek. Prostowane codziennie, ale postawiłam sobie twardy cel: więcej ich nie pofarbuję. Uwierzcie, wiele razy chciałam się złamać. Postanowiłam też, że nie zetnę ich, póki nie odrosną mi moje własne. Och, jak kusiło mnie, by sięgnąć po farbę, nie mogłam na siebie patrzeć!


W klasie maturalnej zainteresowałam się olejowaniem i składem kosmetyków, których używam. Próbowałam wykonać na swoich włosach zabieg keratynowego prostowania, niestety po kilku myciach włosy wróciły do pierwotnego stanu – były puszące się, już nie takie grube jak kiedyś. Ani proste, ani kręcone.

Kupiłam TT, przynajmniej dwa razy w tygodniu nakładam maskę Vatika (z czarnuszki), używam olejów Babuszki Agafii (na szybszy porost włosów) oraz olejku SESA, olejek w płynnej odżywce Schwarzkopf i OSIS+ (również Schwarzkopf) zawsze przed prostowaniem. Zakupiłam prostownicę firmy GAMA, jedną, teraz drugą – CP3 Digital Nano Tourmaline Laser Ion. Włosy suszę, nie kładę się spać w mokrych. Niestety po wysuszeniu puch lata na wszystkie strony. Staram się nie prostować codziennie, zaplatam warkocze dobierane lub czeszę kucyka. Ostatnio (grzech) wróciłam do nagminnego prostowania, by chodzić w rozpuszczonych. Trwa to mniej więcej tydzień, muszę powrócić do zdrowszych nawyków. 

Na chwilę obecną odrost jest już bardzo widoczny, a włosy stały się miękkie i nie wypadają garściami. Nie potrzebuję też odżywki (której i tak używam), by je rozczesać po myciu. Minusem jest straszny puch. Zdjęcie nim końcówki zostały podcięte:



Pozdrawiam i mam nadzieję, że podzielisz się moją włosową historią – ona nadal trwa! Mam nadzieję, że wytrwam w postanowieniu i zapuszczę włosy którymi obdarzyła mnie natura.

Roksana.

Roksanie bardzo dziękuję za podzielenie się swoją (burzliwą!) historią, a Was zachęcam do dyskusji: jakie są Wasze ulubione sposoby na puszące się włosy? Jaką pielęgnację polecilibyście szczególnie w tym przypadku?

Zapraszam też do przesyłania swoich historii (szczegóły tutaj)!

Polecam inne wpisy z tej serii:

niedziela, 8 listopada 2015

Wasze historie – Ewa


W dzieciństwie nie przejmujemy się stanem naszych włosów – dopiero w okresie dorastania, gdy z roku na rok coraz bardziej zależy nam na ładnym wyglądzie, zaczynamy kombinować, co zwykle kończy się na sięganiu po prostownicę, lokówkę czy farby do włosów. W ruch idą nożyczki, a na głowie powstają nie zawsze ładne grzywki, „pazurki” czy pasemka, które po latach sprawiają, że z zażenowaniem przeglądamy stare zdjęcia. Sama coś o tym wiem i przypuszczam, że wiele z Was kiwa teraz potakująco głową, przypominając sobie własne eksperymenty z włosami.

Dziś chciałabym Wam przedstawić historię Ewy, której włosy przeszły wprawdzie pewne niekorzystne dla nich przemiany, ostatecznie jednak są piękne, długie, zdrowe i naprawdę godne pozazdroszczenia. I to bez prostowania i farbowania!

Historia Ewy

Moja historia włosowa nie obfituje w drastyczne zwroty akcji, jest raczej prosta, ale myślę, że nie chodzi tu tylko o to, żeby pokazać jak diametralne zmiany przeszły nasze włosięta.

W trakcie dorastania wyszło na to, że włosy odziedziczyłam po mamie: dosyć gęste, niezbyt grube. Jednak gdy byłam jeszcze dosyć mała, tata obciął mnie na łyso, stwierdzając, że miałam „puch” na głowie, a nie włosy.  Na szczęście nie posiadam zdjęć z tego żenującego incydentu :)  Podobno później włosy zaczęły bardziej przypominać normalną, dziewczęcą czuprynę.

Włosy były zazwyczaj myte szamponem familijnym lub pokrzywowym.  Nie odbiegając od innych historii,  były również zapuszczane na Komunię, a następnie ścięte.  Jednak nigdy nie były krótsze niż do ramion, zawsze lubiłam chodzić w długich.  Patrząc na stare  zdjęcia, wydaje mi się, że włoski były raczej zdrowe, pomimo ubogiej pielęgnacji i tylko czasami podawane eksperymentom:  plastikowym wałkom lub popularnej w szkole podstawowej – karbownicy.

Z pewnością mogę jednak powiedzieć, że ich porowatość wahała się od średniej do wysokiej, ponieważ zawsze były podatne na układanie i wszelkie zmiany zachodzące od zewnątrz.  Tak zostało do dziś.


Moje już bardziej konkretne wspomnienia sięgają dopiero czasów gimnazjum i tu niestety, moja historia nie różni się niczym od historii  innych dziewczyn. W ruch poszła prostownica, ta najtańsza, kupiona przypadkowo.  Zapragnęłam też grzywki na prosto ,a włosy były regularnie cieniowane, więc tym bardziej katowałam je prostownicą, żeby się nie wywijały i ładnie wyglądały. Oczywiście pielęgnacja się przy tym nie wzbogaciła, toteż zwykły szampon drogeryjny i jakaś odżywka wystarczała.


Z czasem, grzywka została zaczesana na bok i dalej prostowana  „bo się nie układała”. Pamiętam też, że cieniowałam ją sama w domu, nożyczkami do papieru (o zgrozo!). Włosy farbowałam czasami szamponetkami do 6 myć, raz na brąz, a raz na… rudo. Ta rudość jednak zmywała mi się nadzwyczaj długo.  Zaprzestałam też w końcu cieniowania na całości, ale włosy wyglądały raczej „piórkowato”.   
 



W czasach licealnych, zrobiłam przedziałek na środku głowy i pożegnałam się z grzywką na zawsze. Niestety, nadal prostowałam przednie kosmyki włosów (czyli starą grzywkę), żeby jakoś wyglądać.

Później zaczęły do mnie docierać jakieś pierwsze strzępki informacji na temat pielęgnacji włosów. Niestety, w bardzo karkołomny sposób testowałam ją na sobie.  Używałam szamponu alterry z kofeiną, bo zawsze podobały mi ciemne włosy, którymi natura mnie jednak nie obdarzyła. W ten sposób chodziłam z ciemnymi włosami u nasady i jaśniejszymi na długości. Zakupiłam też olej kokosowy (bo przecież jeżeli coś pachnie tak pięknie, to musi zadziałać) i namiętnie smarowałam nim włosy na całą noc. Skończyło się to jednym wielkim puchem i sianem na głowie oraz stwierdzeniem, że „niby te olejowanie takie dobre, a nic nie daje przecież”.  Musicie mi wybaczyć… nie wiedziałam, że kokos z wysoką porowatością się po prostu nie lubi.

Potem nastąpiła długa przerwa w „pielęgnacji”  i zafarbowanie włosów szamponetką do 24 myć- Loreal’a. Moje jasnobrązowe włosy zyskały barwę sztucznej czerni, bo „ ciemny brąz” obiecany na opakowaniu, na pewno to nie był.



Kolor zmywał się ponad pół roku i to bardzo nierównomiernie. Chcąc szybciej się go pozbyć, zaczęłam chłonąć więcej wiedzy na temat włosomanii. Choć zaczęła się ona dawno temu, to z czystym sumieniem mogę przyznać, że bardziej świadomą pielęgnację prowadzę od około  1,5 roku.
Już bez prostownicy !
:)


W tym czasie końcówki włosów były wielokrotnie podcinane na prosto, przetestowałam też wiele produktów, wypiłam hektolitry skrzypokrzywy i drożdży.

Wciąż zmagam się z postrzępionymi, przednimi kosmykami, ale wiem, że cierpliwość popłaca i kiedyś osiągnę swój cel- proste, zadbane włosy do talii.
Dzięki włosomanii zmieniłam nie tylko włosy, ale też dietę, która jest przecież kluczowa. Pogodziłam się też z faktem, że moje włosy nigdy nie będą takie jakbym chciała, ale wystarczy, że będą zdrowe i będą moją ozdobą. W czasie tego lata przeszłam też „włosowy kryzys” i  dopiero we wrześniu się nawróciłam, ponieważ po 1,5 roku moje włosy pierwszy raz odwdzięczyły się tak spektakularnie.
Świadoma pielęgnacja włosów to przede wszystkim cierpliwość, wytrwałość i akceptacja.
Przez ten czas wypracowałam też sobie minimalizm, który sprawdza się u mnie najlepiej.



Krótki opis moich włosów: wysokoporowate , w kierunku średniej. Podatne na układanie i oddziaływanie czynników zewnętrznych. Trudne do obciążenia, łatwe do puszenia. Jest ich całkiem sporo, choć nie są grube. Mam baaardzo wrażliwą, problematyczną skóra głowy i nie mogę używać na co dzień żadnych szamponów nawet z ciut mocniejszym składem.

Kosmetyki:
  • SZAMPONY: mydło cedrowe Banii Agafii + jakikolwiek szampon z SLS do oczyszczania
  • ODŻYWKI: Garnier Awokado i Karite, rosyjski balsam na łopianowym propolisie
  • MASKI: Natur Vital z aloesem, Biovax: Keratyna i Jedwab
  • OLEJE: ze słodkich migdałów, łopianowy
  • SERUM NA KOŃCÓWKI: Kerastase Elixir Ultime, Jedwab Joanna
  • SUPLEMENTY: drożdże, olej lniany, mielone siemię lniane
  • INNE: Żel aloesowy na skalp, szczotka z włosia dzika do rozczesywania, tangle teezer do wygładzania
Włosy myję zazwyczaj metodą OMO, na co dzień zabezpieczam je jedwabiem, związuje do snu, używam ręcznika z mikrofibry, suszę chłodnym nawiewem, nie prostuję, nie tykam, pozwalam rosnąć :)


Każdego, kto chciałby zgłosić swoją historię, zapraszam tutaj.

Popularne w tym miesiącu: