niedziela, 29 stycznia 2017

Moje włosy w 2016 roku – roczne podsumowanie


Wreszcie zebrałam się w sobie i znalazłam czas na napisanie krótkiego podsumowania zeszłego roku pod kątem tego, co działo się w tym czasie na mojej głowie. A działo się nawet sporo – dobrze, że mam wszystko spisane na blogu, bo przyznam szczerze, że o wielu sprawach zwyczajnie po tylu miesiącach mogłabym zapomnieć.

W nowy 2016 rok weszłam ze sporym odrostem i postanowieniem, że będę kontynuować niefarbowanie włosów. Bez farby wytrzymałam długo, bo około 1,5 roku, ostatecznie jednak wiosną uznałam, że źle się czuję w swoim naturalnym odcieniu, nie podoba mi się i chcę coś zmienić. Zdecydowałam się na farbowanie z Olaplex i nie wiem, czy to dzięki temu systemowi, czy może dlatego, że moje odrosty były zdrowe, włosy nie zniszczyły się ani – wbrew temu, czego się obawiałam – nic  strasznego się z nimi nie stało.

odrost w okresie styczeń - kwiecień

Niestety – i piszę to z perspektywy czasu – trafiłam na fryzjerkę – wyrobnika, a nie artystę, który czuje to, co robi, więc w efekcie ostateczny efekt farbowania podobał mi się tylko połowicznie. Po pierwsze, odcień nie był do końca taki, jaki bym chciała, a po drugie – fryzjerka zafarbowała mi włosy na bardzo jasny kolor od samej skóry głowy, co moim zdaniem nie wyglądało najlepiej.

Maj, krótko po farbowaniu

Na początku roku pierwszy raz wybrałam się na profesjonalną wizytę u trychologa, która uzmysłowiła mi, że moje włosy są już zdrowe i mocne, ale muszę zadbać o skórę głowy, która ma tendencje do podrażnień. Aby upewnić się, czy okresowe, ale dość silne wypadanie włosów nie ma u mnie związku z pracą hormonów, wykonałam później dodatkowe badania, m.in. tarczycy. Na szczęście okazało się, że działa prawidłowo.

W kwietniu na wypadanie włosów stosowałam swoje wcierkowe odkrycie roku 2016 – produkt, który nie tylko je wzmocnił, ale też wyraźnie załagodził podrażnienia skóry głowy: Kaminomoto Hair Grow Tonic II. Szkoda, że jego cena jest tak wysoka, ale szczerze mówiąc uważam, że warto raz na jakiś czas kupić coś droższego, co działa, niż tańszego, które nie pomaga. Problem polega tylko na tym, że nigdy do końca nie wiemy, co się u nas sprawdzi – a szkoda przecież wyrzucić (szczególnie tak duże) pieniądze w błoto…

Na początku lata miałam okazję przetestować zabieg oczyszczania skóry głowy w Instytucie Trychologii – to była moja druga wizyta w tym miejscu, które – ze względu na profesjonalizm pracujących tam specjalistów – muszę Wam zdecydowanie polecić. Zabieg świetnie złagodził moją skórę, ukoił ją, zapobiegł swędzeniu i podrażnieniom. Po nim – w zasadzie do teraz – co kilka tygodni (a czasem częściej) stosuję otrzymane w salonie kosmetyki z peelingiem na czele, które również bardzo mi pomagają.


Bardzo dobrze wspominam też sierpień, kiedy to zdecydowałam się na farbowanie i tonowanie włosów w salonie Hairco. Wtedy też znacznie je skróciłam: z długości prawie do pasa „skurczyły” tak, że sięgały „zaledwie” do końca łopatek. Ta zmiana bardzo mi się podobała, ponieważ fryzura zyskała lekkość, a włosy zaczęły się ładniej układać.

Lato 2016, włosy krótsze i pofarbowane

Pod koniec roku znów zaczęły mi dokuczać podrażnienia skóry głowy, ale na szczęście całkiem nieźle radziły sobie z tym problemem ampułki Radical, które wtedy stosowałam. W tym czasie przetestowałam także system Ultraplex marki Joanna, który pozytywnie mnie zaskoczył. Szamponu z tego zestawu korzystałam jeszcze przez kilka tygodni.
Przez ten rok przez moją łazienkę przetoczyło się ponad 40 kosmetyków do włosów (każdy z nich znajdziecie w dziale RECENZJE), a blog osiągnął milion wyświetleń (niedługo będą dwa miliony!). Blogowanie wciąż sprawia mi przyjemność, a to chyba najważniejsze.

Włosowe plany na kolejny rok? Chyba takie, jak rok temu: zagęszczanie włosów, a więc – między innymi – zahamowanie ich okresowego wypadania. Możecie się więc spodziewać wielu recenzji wcierek, bo na pewno w kolejnych miesiącach będę po nie sięgać :)

A jak Wy opisałybyście swój włosowy 2016 rok? Co się w nim wydarzyło? Co było świetne, a nad czym musicie jeszcze popracować?

Polecam też:

piątek, 27 stycznia 2017

Nowość na rynku: suchy szampon... w piance


Po suche szampony sięgam rzadko – tylko w wyjątkowych okolicznościach, kiedy nie zdążę umyć głowy, a muszę szybko wyjść z domu. Taki kosmetyk pochłania sebum i na kilka godzin sprawia, że włosy są zmatowione i wyglądają świeżo. Wiele wskazuje jednak na to, że wkrótce na rynek trafi produkt, który będzie dla suchego szamponu konkurencją. Chodzi o suchą piankę – nowość opracowaną przez jedną ze stylistek fryzur gwiazd.

Jak działa sucha pianka?

Sucha pianka to produkt wprowadzony niedawno na amerykański rynek przez Jen Atkin – znaną tamtejszą fryzjerkę takich sław jak Katy Perry, Khloe Kardashian czy Jessica Alba, właścicielkę marki Ouai. Kosmetyk nosi nazwę Dry Shampoo Foam i mówi się o nim, że jest znacznie lepszy niż suche szampony, bo nie tylko odświeża, ale też faktycznie oczyszcza włosy – oczywiście bez użycia wody.

Co zawiera pianka? Z tego, co udało mi się dowiedzieć, przede wszystkim krzemionkę, która usuwa obecne we włosach zanieczyszczenia, a także nawilżający pantenol. Ma nie zawierać natomiast siarczanów, czyli często występujących w zwykłych szamponach SLS czy SLES. 

Jak używa się suchej pianki?

Użycie pianki jest bardzo proste – trzeba nałożyć ją na nieumyte włosy i wmasować. Wystarczy niewielka ilość, by włosy były oczyszczone i wyglądały świeżo. Dokładne użycie pianki demonstruje na poniższym filmie sama Jen Atkin.

Cena pianki? Moim zdaniem dość wysoka: 28$, czyli około 110 zł.

Niestety, nie wiadomo czy i kiedy pianka pojawi się na polskim rynku. A szkoda, bo myślę, że spotkałaby się z pozytywnym odbiorem!



Co myślicie o tym produkcie? Kupiłybyście go? Myślicie, że taka konkurencja dla suchego szamponu jest w ogóle potrzebna?

Polecam:

środa, 25 stycznia 2017

Recenzja: Swati Ayurveda, Olejek rewitalizujący do włosów


Pod koniec roku otrzymałam propozycję przetestowania indyjskiego olejku rewitalizującego do włosów Swati Ayurveda, który stosowałam regularnie przez ostatnie tygodnie. Na wstępie powiem Wam jedno: jak już go skończę i po latach zajrzę do tej recenzji, coś, o czym będę na pewno od razu pamiętać, to… jego piękny zapach!

Oceny cząstkowe: dobryneutralnysłaby.

Opakowanie

Bardzo wygodne, bo przeźroczyste, stabilne i odkręcane. Na buteleczce znajduje się opis, sposób użycia i dobrze widoczny skład. Otwór opakowania jest dodatkowo zabezpieczony plastikową nakładką.

Zapach

Olejek jest perfumowany, więc pachnie naprawdę pięknie. Zapach jest dość intensywny, ale nie męczący – przynajmniej dla mnie. Uważam, że perfumy do włosów mogłyby pachnieć właśnie w ten sposób!


Skład

Sesamum Indicum (sezam indyjski), Cocos Nucifera (kokos), Suflower Oil (olej słonecznikowy), Triticum Aestivum (pszenica zwyczajna), Prunus Amygdalus (migdałowiec), Herbal Extract of Acacia Concinna (ekstrakt z orzechów Shikaki), Azadirachta Indica (miodla indyjska), Nardostachys Jatamansi (roślina z rodziny kozłkowatych), Emblica Officinalis (liściokwiat garbnikowy), Glycyrrhiza Glabra (lukrecja gładka), Cyperus Scariosus (cypriol), Eclipta Alba (zioło indyjskie), Rosemarinus Officiantlis (rozmaryn lekarski), Musk Oil (olejek piżmowy), Fragrance Q.S. (zapach).

Olej sezamowy z bogatym wachlarzem ekstraktów, z których na uwagę zasługuje chociażby ekstrakt z orzechów Shikaki, który wzmacnia włosy, działa przeciwłupieżowo, nadaje połysk i pobudza do wzrostu. Na wysokim miejscu w składzie są też olej kokosowy i słonecznikowy.

Olejek zawiera także Azadirachta Indica, czyli Neem – ekstrakt z owoców miodli indyjskiej, która wykazuje działanie antyseptyczne, przeciwgrzybicze, przeciwłupieżowe, a do tego zapobiega siwieniu i wypadaniu włosów.


Działanie

Olejku Rewitalizacyjnego używałam średnio raz lub dwa razy w tygodniu przez około 6 ostatnich tygodni. Nakładałam go zarówno na włosy, jak i skórę głowy, masowałam i zostawiałam na minimum godzinę do trzech. Efekty bardzo mi się podobały: włosy po takiej kuracji były odżywione i lśniące, bardziej lejące i gładkie. Skorzystała też moja skóra – wydawała się bardziej ukojona, mniej podrażniona, przestała mnie też zupełnie swędzieć.

Mam też wrażenie, że w ostatnim miesiącu mniej wypadają mi włosy – myślę, że może to być częściowo zasługa tego olejku, a częściowo wcierki, którą obecnie stosuję.

Konsystencja i wydajność

Olejek jest bardzo rzadki, przez co musiałam bardzo uważać przy jego wylewaniu. Dzięki temu jednak łatwo rozprowadza się na włosach i na raz potrzebowałam naprawdę małej jego ilości, by pokryć całe włosy. Wydajność oceniam więc na bardzo wysoką – przez półtora miesiąca zużyłam dopiero ułamek całości (na moje oko 1/8).

Cena i dostępność

Olejek rewitalizujący Swati Ayurveda kupimy przez internet, na przykład na stronie Bombay Bazaar. Kosztuje 26 zł. Moim zdaniem to niewiele, bo chociaż opakowanie zawiera tylko 100 ml, produkt starcza na wiele tygodni stosowania.

Podsumowanie

Jestem z niego bardzo zadowolona i zamierzam stosować go aż do wyczerpania zawartości butelki. Moim zdaniem przyda się osobom, które z jednej strony chcą wzmocnić włosy i zapobiec ich wypadaniu, a z drugiej – chciałyby je odżywić i nadać blasku. Dla mnie była to dopiero druga przygoda z jakimś indyjskim olejkiem, ale już wiem, że nie ostatnia!



Jestem ciekawa Waszej opinii na temat tego olejku. A może znacie jakieś inne ciekawe indyjskie kosmetyki do włosów?

Polecam teksty na temat olejowania włosów:

niedziela, 22 stycznia 2017

Recenzja: Organix, Odżywka dodająca włosom objętości Thick & Full Biotin & Collagen


Widziałam ją w wielu sklepach i pewnie testowało ją wielu z Was. Odżywka Thick & Full Biotin & Collagen marki Organix ma dość charakterystyczne opakowanie, ciekawy kolor (i nie mam tu na myśli koloru butelki) i całkiem niezły skład (no, może poza jednym składnikiem). Czy warto po nią sięgać? A może lepiej omijać ją szerokim łukiem?

Oceny cząstkowe: dobryneutralnysłaby.

Opakowanie

Wprawdzie wygląda ładnie, ale nie jest zbyt wygodne: korka nie da się odkręcić, na dnie butelki została mi więc resztka odżywki, której nijak nie mogłam wydobyć. Tym bardziej, że opakowanie jest dość sztywne (i nieprzeźroczyste), przez co nie można go za mocno nacisnąć. Zawiera 385 ml kosmetyku.

Zapach

Bardzo słodki, ale przyjemny dla nosa. 


Skład

Water (woda), Cyclopentasiloxane (silikon lotny), Cetearyl Alcohol (emolient), Dimethicone (silikon, który można usunąć łagodnym szamponem), Biotin (biotyna), Hydrolyzed Collagen (hydrolizowany kolagen), Ethyltrimonium Chloride Methacrylate/Hydrolyzed Wheat Protein Copolymer (kondycjoner), Hydrolyzed Wheat Protein (hydrolizowane proteiny pszenicy), Behentrimonium Methosulfate (nadaje poślizg, ułatwia rozczesywanie), Cetyl Alcohol (emolient), Dimethiconol (silikon, który można usunąć łagodnym szamponem), Polyquaternium-37 (antystatyk, nadaje połysk i elastyczność), Propylene Glycol Dicaprylate/Dicaprate (emolient), PPG-1 Trideceth-6 (emulgator), Fragrance (zapach), DMDM Hydantoin (konserwant), Violet 2 (CI 60725) (barwnik).

Jest to więc odżywka typowo silikonowa – na szczęście występujące tu silikony są albo lotne, albo można je usunąć łagodnymi szamponami. A reszta składników?

Zacznijmy od wad. O DMDM Hydantoin pisałam już nie raz – to pochodna formaldehydu, składnik, którego od dawna podejrzewa się o działanie rakotwórcze. Jest też silnym alergenem. Na szczęście pojawia się pod koniec listy.

Zalety? Jest ich sporo: przede wszystkim solidna dawka protein, emolienty, antystatyki i biotyna, które wpływa na prawidłowe funkcjonowanie włosów (a także skóry i paznokci).


Działanie

Po takiej ilości protein spodziewałam się szału, ale na moich włosach działała po prostu poprawnie: zmiękczała, odżywiała, ułatwiała rozczesywanie. Była trochę nijaka, ale na pewno nie zła. Sięgałam po nią, gdy się spieszyłam i wiedziałam, że potrzebuję odżywki na chwilę, bez zbędnego poświęcania czasu na długie trzymanie kosmetyku na włosach.

Konsystencja i wydajność

Konsystencja jest typowa (nieco rzadka), czego nie można powiedzieć o kolorze: odżywka ma piękny, lekko fioletowy odcień. Wiadomo, w jej składzie znajduje się barwnik.



Cena i dostępność

Kupimy ją w wielu drogeriach za około 35 zł. Dużo? Mało? Jak za 385 ml to chyba nie jest najgorsza cena.

Podsumowanie

Średniaczek, ale godny wypróbowania – myślę, że sprawdzi się u wielu z Was. Szczególnie teraz – na zimę – gdy włosy wymagają (na przykład silikonowej) ochrony i (proteinowej) odbudowy.


Ta odżywka ma dość charakterystyczne opakowanie i często można ją wypatrzeć w popularnych drogeriach. Kto z Was jej używał? Jakie były Wasze wrażenia?

Polecam:

czwartek, 19 stycznia 2017

Z różnych punktów widzenia: jak przechowuję swoje kosmetyki do włosów?

Z przechowywaniem kosmetyków do włosów jest jak z każdymi innymi – należy chronić je przed słońcem oraz zbyt niskimi i zbyt wysokimi temperaturami. Najlepiej, jeśli stoją w zamkniętej szafce w pokoju lub łazience, gdzie będziemy je mieć pod ręką.

Każda z nas preferuje inne miejsca na przetrzymywanie kosmetyków do włosów – temat ten postanowiłam więc poruszyć w ramach serii „Z różnych punktów widzenia”, w której – poza mną – o swoich sposobach opowiedzą też inne blogerki!

Jak przechowuję swoje kosmetyki do włosów?

W czerwcu przeprowadziłam się z domu do mieszkania, więc ilość miejsca, które mogłam przeznaczyć na swoje kosmetyki, znacząco się zmniejszyła. Dla mnie była to spora zmiana – wcześniej miałam do dyspozycji dużą łazienkę i sporej wielkości szafę, w której przechowywałam swoje pokaźne zapasy. Mimo to jednak nie narzekam – tym bardziej, że mój narzeczony wspaniałomyślnie oddał mi do dyspozycji 90% miejsca w łazienkowych szafkach, a sam tłoczy swoje przybory na niewielkiej przestrzeni dwóch półek :)

W moim przechowywaniu kosmetyków (poza trzymaniem ich w odpowiedniej temperaturze i nie na słońcu) bardzo ważne są dwa elementy: rodzaj kosmetyku i data ważności. Co kilka tygodni przeglądam więc swoje zbiory upewniając się, czy na pewno żaden kosmetyk się wkrótce nie przeterminuje. Korzystam zaś z tych, których data ważności jest stosunkowo najkrótsza. Podział według rodzaju ułatwia mi zaś korzystanie z kosmetyków na co dzień – gdzie indziej trzymam w łazience maski, odżywki i szampony, z których korzystam najczęściej, a gdzie indziej odżywki bez spłukiwania, suche szampony, olejki i serum.



Moje kosmetyki do włosów stacjonują więc przede wszystkim w szafce-słupku w łazience: na jednej półce trzymam szampony, odżywki oraz zestaw do peelingowania skóry głowy, z którego korzystam co 2-3 tygodnie, na drugiej zaś – maski. Gdy któryś produkt się kończy, dostawiam na jego miejsce kolejny, który wyciągam z szuflady w pokoju – ale o szufladzie za chwilę.


W łazience kosmetyki do włosów trzymam też w malutkiej oszklonej szafce nad wanną – lubię ją, bo jest bardzo płytka i mam wrażenie, że łatwo w niej znaleźć to, czego aktualnie potrzebuję. W niej na najwyższej półce przechowuję m.in. prosty grzebień, którego czasem używam do rozprowadzania masek lub olejów na wilgotnych włosach, a także miękką opaskę do ochrony włosów na przykład podczas mycia twarzy (to świetny gadżet, który polecałam w tym wpisie). Niżej składuję odżywki w sprayu oraz serum do włosów i oleje (te, których nie trzeba trzymać w lodówce), a w środkowej części szafki (tej już nie fotografowałam) – suche szampony i spraye (tych używam zdecydowanie najrzadziej).


Lubię, gdy wszystko w domu jest uporządkowane i pozamykane, dlatego uwielbiam wszelkiego rodzaju pudełka z przykrywkami. Ostatnim miejscem w łazience, w którym można się natknąć na moje włosowe gadżety, jest więc malutkie pudełko z kokardą, w którym przechowuję szczotki, gumki, spinki, opaski i inne drobiazgi potrzebne do czesania.  


Na koniec przeniosę Was jeszcze na chwilę do jednego pokoju, w którym w dolnej, głębokiej szufladzie przetrzymuję resztę zbiorów – są to kosmetyki, których aktualnie nie używam (nowe, z najdłuższymi datami ważności). Z lewej strony uporządkowałam je w rzędach według rodzaju, żebym zawsze wiedziała, kiedy muszę ewentualnie coś dokupić, w pudełku po prawej zaś trzymam nieco inne produkty, które też przydają mi się do włosów – na razie nie zdradzę, co to, ale o nich przygotuję wkrótce odrębny artykuł.

Początkowo szczotki do włosów trzymałam jeszcze na toaletce w pokoju, ale z czasem przeniosłam je do łazienki, bo tam, przy większym lustrze, jest mi wygodniej się czesać.




„Swoje kosmetyki do włosów mam poustawiane w trzech różnych miejscach w domu. Te najczęściej używane szampony i odżywki trzymam na półce w łazience, gdzie mam je zawsze pod ręką. Stylizatory, produkty b/s i olejki poustawiałam na regale w swoim pokoju, bo zazwyczaj tam ich używam przed lub po myciu głowy. Wybrałam półkę z dala od okna i grzejników, także nic im tam nie grozi. Pozostają produkty rzadko używane oraz zapasy – je przechowuję w szafce w swoim pokoju, a w razie potrzeby przenoszę w inne miejsce. Marzy mi się jakaś mała komódka, gdzie mogłabym przechowywać wszystkie swoje kosmetyki, ale na razie musi mi wystarczyć to, co mam.

Staram się nie gromadzić zbyt wielu kosmetyków. Zazwyczaj robię zakupy, kiedy kończy mi się jakiś produkt – no chyba że napotkam świetną promocję. Czasami trafi do mnie też nagroda z konkursu lub z akcji testowania. Obecnie posiadam 2 szampony, 1 mydło do włosów, 1 suchy szampon, 3 odżywki, 2 maski, 3 stylizatory, 4 produkty b/s,  1 serum silikonowe, 2 oleje i 4 półprodukty. Dla jednych może to dużo, dla innych pewnie niewiele. Dla mnie to ilość w sam raz – mam w czym wybierać i mogę stosować zrównoważoną pielęgnację włosów, a przy tym nie tonę w zapasach kosmetycznych”.



„Zacznę od tego, że nie jestem i chyba prędko nie będę minimalistką jeżeli chodzi o włosowe kosmetyki. Lubię testować nowości, moje włosy często przyzwyczajają się do kosmetyków, więc posiadanie jednego olejku, maski i szamponu jest praktycznie niemożliwe. Moja kolekcja liczy nie tylko kosmetyki naturalne, ale też drogeryjne i fryzjerskie, które wcale nie uważam za złe.


Wszystkie przechowuję w łazience, tam gdzie myję włosy, tak jest mi najwygodniej. Jako jedyna kobieta w domu mam taki przywilej, że praktycznie cała półka przy wannie należy do mnie ;)  Dużym ułatwieniem dla mnie są plastikowe koszyczki, jeden służy mi do przechowywania szamponów i silikonowych serum, drugi do masek/odżywek, a trzeci do olei, które przetrzymuje z dala od promieni słonecznych. Ustawiłam je nazwą do góry, a więc bez problemu za każdym razem chwytam ten, na który mam ochotę, nie robiąc przy tym bałaganu ;) Na chwilę obecną takie rozwiązanie jest dla mnie najłatwiejsze, niepotrzebne mi są inne szafki/szufladki. Rzeczy, które się u mnie nie sprawdzają, oddaje koleżankom, robię rozdania na blogu lub czasem wystawiam licytację od 1 zł na allegro ;) Co do akcesoriów włosowych, te już przechowuję w sypialni w szkatułce. Tam trzymam gumki, spinki, opaski i tym podobne rzeczy”.

Marta z bloga martuu9x.blogspot.com


„Swoje kosmetyki do włosów w dużej mierze przechowuje w łazience. Ale oczywiście od każdej reguły są wyjątki. Tak samo jest z moim przechowywaniem kosmetyków. W łazience trzymam w szczególności kosmetyki, które używam na bieżąco.  Są to szampony, odżywki i maski. Swoje miejsce  ma tam też grzebień. Jako posiadaczka włosów kręconych czeszę je tylko gdy są wilgotne więc tak jest mi najwygodniej. Wszystko to znajduje się ułożone na ozdobnej podstawce. tak aby moje produkty nie mieszały się z produktami innych. W pokoju zaś trzymam wszystkie inne produkty, które używam np. oleje, wcierki, żele itp. To wszystko oczywiście ma swoje miejsce w pudełku. Znajdują się tam też inne kosmetyki, które lubię mieć pod ręką. Niekoniecznie do włosów, np. krem do rąk czy balsam. 

Z kolei wszystkie inne akcesoria „włosowe” staram się trzymać w zamkniętym pudełku. Suszarka, czepki jednorazowe i turbany z mikrofibry. Staram się, aby wszystko miało swoje stałe miejsce.


Oczywiście marzy mi się miejsce, w którym mogłabym trzymać wszystkie swoje kosmetyk do włosów i akcesoria. Myślę, że biała toaletka z dużym lustrem i dużą ilością półek byłaby idealna. Przy dużym lustrze spokojnie mogłabym czesać najróżniejsze fryzury, a półki na pewno nie stałyby puste ;)

Co do ilości kosmetyków do włosów to bywa różnie. Są momenty, że mam niezłe zapasy, a czasami mam tylko zestaw podstawowy.  Nie lubię kiedy mam zbyt duży wybór kosmetyków, bo zazwyczaj kończy się to tak, że mam ochotę przetestować każdy nowy kosmetyk, a później na półce mam 5 otwartych  szamponów i 5 różnych odżywek. Od jakiegoś czasu staram się eliminować ten nawyk. A gdy pojawi mi się za dużo kosmetyków, po prostu oddaje je bliskim”.



„Moje kosmetyki do włosów przechowuje w łazience w specjalnym wiszącym koszyczku w pozycji stojącej. Koszyczek ten jest wyłożony folią (z tego co kojarzę powinien z założenia służyć jako osłonka do doniczki na kwiatki) dlatego łatwo utrzymać go w czystości, stanowi również fajny element dekoracyjny łazienki.

Przy łóżku przechowuję jedynie płyn do kręconych włosów, którym psikam włosy przed spaniem i zwijam w ślimaczki. Dzięki temu na drugi dzień mam śliczne fale.

Mam po jednym reprezentancie z każdego etapu pielęgnacji. Wobec tego nie muszę stosować jakiejś specjalnej segregacji. Wszelkie inne kosmetyki, które nie sprawdziły się na moich włosach, zostały komuś sprezentowane, a kompletne buble zostały wyeliminowane. Często kosmetyki, które nie sprawdzają się na moich wysokoporowatych, podatnych, falowanych włosach, podarowuje mojej mamie, która ma zupełnie inny rodzaj włosów niż moje – jej włosy są proste i grube wobec tego często produkty, które u mnie się nie sprawdziły, u niej spisują się dobrze.

Obecny sposób przechowywania moich kosmetyków jest dla mnie optymalny. Oczywiście mogę sobie pomarzyć o nowej łazience z wielką wanną z hydromasażem i z przeszkloną szafeczką z przedziałkami między kosmetykami przeznaczonymi do różnego rodzaju pielęgnacji. Jednakże obecnie dobrze jest tak jak jest teraz. Kosmetyki są pod ręką właśnie wtedy, kiedy ich używam, czyli podczas kąpieli.

Obecnie mam niewielką ilość kosmetyków do włosów, ponieważ znalazłam już produkty, które najbardziej im służą.  Znajdziemy tu szampon do włosów, odżywkę, maskę do włosów, olejek i szczotkę do włosów, ponieważ po nałożeniu maski przeczesuję delikatnie włosy, aby lepiej rozprowadzić produkt. Mam również płyn do kręconych włosów, o którym wspominałam już wcześniej. Nie muszę już testować masy produktów, aby odkryć ten, który sprawdzi się na moich włosach. Ponieważ znam już potrzeby moich kosmyków, potrafię dobrać dla nich odpowiedni produkt i zdecydowanie rzadziej zdarzają mi się nietrafione produkty czy wręcz kosmetyczne buble. Mam obecnie naturalny kolor włosów – dzięki temu nie muszę je narażać na działanie farby czy też rozjaśniacza, a co najważniejsze nie mam problemów z odrostami. Raz na jakiś czas testuję nowe kosmetyki drogeryjne, czasami również sprawdzam nowe sposoby pielęgnacji na bazie produktów, które mogę znaleźć w kuchni. Przynajmniej raz w miesiącu robię peeling skóry głowy lub testuję jakąś płukankę. Jestem zadowolona z obecnego stanu moich włosów i mam nadzieję, że każda z Was jest również na tym etapie, a jeżeli jeszcze nie, to już wkrótce odkryje idealną pielęgnację dla swoich włosów”.

Zołza z bloga zolzazkitka.pl


„Odkąd zostałam „etatową” włosomaniaczką, produkty do pielęgnacji zaczęły pojawiać się jak grzyby po deszczu. Nie wiadomo kiedy półka w łazience zapełniła się do granic możliwości. Problemem zaczął być nie tylko brak wolnej przestrzeni do gromadzenia kolejnych perełek – w dotychczasowej kolekcji zapanował chaos, a ja całkowicie straciłam kontrolę nad tym, co mam!

Ze względu na to, że życiowo jestem raczej osobą poukładaną, która lubi mieć wszystko zaplanowane, posegregowane i dopięte na ostatni guzik, długo tak ciągnąć nie mogłam. Wszystkie kosmetyki zebrałam więc na jednym dywanie – jak się okazało, kolekcja była całkiem spora…

Podczas kosmetycznych porządków każdorazowo pierwszym krokiem jest wybór tych produktów, których używać będę w najbliższym miesiącu – moja pielęgnacja jest przeważnie zaplanowana na 2 miesiące do przodu. Staram się uwzględniać w niej aktualne potrzeby moich kosmyków, porę roku oraz datę ważności i czas, jaki upłynął od pierwszego otwarcia. Dbam, by włosom dostarczane były wszystkie wartości, zachowując PEH-ową równowagę.


Kiedy już oddzielę „bieżące” kosmetyki, pozostałe segreguję ze względu na zastosowanie. Mam wyróżnione 7 grup: szampony (z uwzględnieniem delikatnych i tych z SLS), oleje, maski, odżywki, produkty do skóry głowy (peelingi, wcierki, odżywki stymulujące), serum na końce oraz tzw. „inne”, czyli mgiełki nawilżające, produkty termoochronne, półprodukty, intensywnie odżywiające i regenerujące ampułki.

Niestety, nie mam niekończącej się przestrzeni, którą poświęcić mogę na składowanie. Dlatego właśnie kosmetyczne zapasy na co dzień zgromadzone są na dnie sypialnianej szafy, w białych, opisanych boxach. Ze względów czysto wygodnickich jedynie aktualnie stosowane produkty mieszkają na środkowej półce szafki w łazience – też są poukładane, tym razem kryterium jest częstotliwość ich użytkowania.


Mimo że nie jestem posiadaczką kosmetycznej garderoby, mój składzik całkowicie mi wystarcza. Dzięki temu, że jest taki mały, mam go pod kontrolą, a nieład i chaos nie mają szans na przedarcie się do środka. Prawda jest też taka, że gdybym tylko zyskała więcej przestrzeni, pewnie i produktów do pielęgnacji włosów byłoby nieskończenie więcej. Bo mimo że bardzo, ale to naprawdę bardzo, staram się zostać minimalistką, akurat w tej dziedzinie życia daje się ponieść szaleństwu… ;)”.

A jak Wy przechowujecie swoje kosmetyki do włosów? Jak wiele ich macie? Według jakiego klucza je składujecie? Chętnie poznamy z dziewczynami Wasze metody!


Inne wpisy z tej serii:

niedziela, 15 stycznia 2017

Recenzja: Living Proof, szampon Perfect Hair Day


Jakiś czas temu szampon Living Proof można było wygrać w moim konkursie. Z tego, co mi wiadomo, laureatkom bardzo przypadł do gustu. Sama też zaczęłam go wówczas stosować i używałam aż do września, sięgając po niego niemal przy każdym myciu głowy. Na początku byłam go bardzo ciekawa z jednej strony dlatego, że kosmetyk ten jest dość drogi i zastanawiałam się, czy jego cena przełoży się na jakość, z drugiej zaś – przyciągało mnie to, że współwłaścicielką Living Proof, a jednocześnie jej motorem napędowym, jest Jennifer Aniston. 

Jak się sprawdzał? Czy warto go kupić? O tym w dzisiejszym wpisie. 

Oceny cząstkowe: dobryneutralnysłaby.

Opakowanie

Rzadko zdarza mi się zaznaczać tę kategorię na czerwono. Cóż, trudno o inny werdykt w przypadku tego opakowania – pal licho, że jest nieprzeźroczyste (to akurat często się zdarza), ale żeby było tak twarde, a jednocześnie nie dające się odkręcić? Trudno byłby zrobić gorsze…

O co chodzi? Na szczycie butelki znajduje się mikro otwór, przez który trudno cokolwiek wycisnąć (co widać na zdjęciach). A wyciskanie jest tym trudniejsze, że opakowania nie da się odpowiednio ścisnąć w dłoniach, żeby wydobyć szampon. Po prostu jest zbyt sztywne. Nie da się go też odkręcić, żeby bez przeszkód dostać się do środka. Paranoja.

Irytujące było też to, że informacje na temat używania szamponu znajduje się na maleńkiej karteczce przyczepionej do spodu opakowania. Niestety, gdy próbowałam ją odczytać, rozwarstwiła się i porwała, co możecie zobaczyć na fotografii poniżej. 

Wiecie co jeszcze jest w nim dziwne (ale to tak na marginesie)? Pojemność: 236 ml. Ciekawe dlaczego nie 235 albo 240… Dziwna liczba – rzadko widuję niezaokrąglone pojemności.


Zapach

Kwiatowy i dość mocny, ale ja bardzo go lubiłam. Przy częstym stosowaniu szybko się do niego przyzwyczaiłam.

Skład

Water (woda), Sodium Lauroyl Methyl Isethionate (łagodny detergent o naturalnym pochodzeniu), Cocamidopropyl Betaine (łagodny detergent), Sodium Methyl Cocoyl Taurate (detergent, łagodzi działanie SLS), Decyl Glucoside (emulgator, łagodne działanie myjące), Glycol Distearate (emulgator), Octafluoropentyl Methacrylate (OFPMA) (zapobiega utracie wilgoci), PCA Glyceryl Oleate (kondycjoner), Behenyl Alcohol (emolient, emulgator), PEG-150 Pentaerithrityl Tetrastearate (emulgator), IPDI/PEG-15 Soyamine Copolymer Dimer Dilinoleate (emolient), PEG-200 Hydrogenated Glyceryl Palmate (substancja zmiękczająca), PEG-7 Glyceryl Cocoate (koemulgator), Dihydroxypropyl PEG-15 Linoleammonium Chloride (antystatyk, kondycjoner), Polyquaternium-47 (polimer, który otacza włosy ochronną powłoką), Laureth-4 (emulgator), Laureth-23 (stabilizator), PEG-6 Caprylic/Capric Glycerides (emulgator), Parfum (zapach), Tetrasodium EDTA (kompleksuje jony metali), Citric Acid (kwas cytrynowy), Methylchloroisothiazolinone (konserwant), Methylisothiazolinone (konserwant), Limonene (składnik zapachowy), Hexyl Cinnamal (składnik zapachowy), Linalool (składnik zapachowy), Citronellol (składnik zapachowy), Butylphenyl Methylpropional (składnik zapachowy), Magnesium Intrate (konserwant), Magnesium Chloride (substancja uzupełniająca).

Kilka łagodnych detergentów, trochę emolientów i emulgatorów, a na końcu trzy konserwanty i substancje zapachowe – tak w skrócie można opisać skład tego kosmetyku. Jak na szampon jest całkiem-całkiem – wprawdzie jest tu kilka PEG-ów, ale reszta składników wydaje się być w porządku. Dobrze, że producent nie napchał do środka olejów.


Działanie

Napiszę krótko: bardzo go polubiłam. Stosowałam go jako szampon na co dzień i świetnie się u mnie sprawdzał – włosy były po nim świeże, puszyste i nawilżone. Ponadto dobrze się pienił, odpowiednio spłukiwał i nie plątał włosów. Dobrze domywał też oleje. Z chęcią wróciłabym do niego w przyszłości.

Konsystencja i wydajność

Z szamponu Living Proof korzystałam bardzo długo – przez ostatnich kilka miesięcy prawie przy każdym myciu, czyli średnio co 2 dni. Czasem zastępowałam go mocniejszym produktem, ale to właśnie Living Proof towarzyszył mi prawie na co dzień. Jest więc naprawdę bardzo wydajny. Jego konsystencja zaś jest przeciętna – kosmetyk nie jest ani specjalnie rzadki, ani gęsty.


Cena i dostępność

Szampon Living Proof kosztuje niemało, bo 115 zł, i jest dostępny praktycznie wyłącznie przez internet. Szkoda.

Podsumowanie

Poza niewygodną w użyciu butelką i dość wysoką ceną szampon ma jak dla mnie same plusy i jest naprawdę wart uwagi. Mam wrażenie, że jego zaletą jest delikatny skład idący w parze z niewielką ilością składników, które mogłyby obciążać włosy. Przydaje się do codziennego stosowania, zwłaszcza jeśli chcemy unikać mocnych detergentów w kosmetykach do włosów. 

Jeśli chodzi o jego działanie, to przyzwyczaiłam się do niego w ostatnich miesiącach tak bardzo, że szkoda mi było, gdy się skończył. Mam nadzieję, że kiedyś jego cena zmaleje i będzie można go kupić w wygodniejszym opakowaniu. 


Bylibyście skłonni zapłacić ponad 100 zł za szampon? To dla Was cena zbyt wysoka czy do zaakceptowania?

Inne wpisy:

Popularne w tym miesiącu: