niedziela, 28 sierpnia 2016

Farbowanie i tonowanie włosów (usuwanie żółtego odcienia blondu) – moje efekty | Czym jest tonowanie?


Gdy farbowałam włosy na ciemno, denerwowałam się, że kolor szybko się wypłukuje. Przy blondzie problem jest jednak inny: z czasem włosy zaczynają żółknąć i trudno jest bez ingerencji fryzjera doprowadzić je do ładnego stanu. A żółty blond nigdy przecież nie wygląda dobrze…

Żółknięcie dość szybko postępuje w okresie wakacyjnym, gdy więcej czasu spędzam na słońcu – postanowiłam więc, że na kolejne farbowanie udam się pod koniec wakacji. Tym razem mój wybór padł na warszawski – mieniący się określeniem „ekologiczny” – salon Hairco, o którym kiedyś wspominałam Wam już na fan page’u, zamieszczając zdjęcia z jego otwarcia, w którym miałam przyjemność uczestniczyć. Fryzjerka – zresztą moja imienniczka, Marta – bardzo szybko zrozumiała, jaki efekt chcę ostatecznie uzyskać. Wspólnie ustaliłyśmy, że usunie z moich włosów żółtawy odcień, nadając im bardziej popielaty kolor. Jednocześnie poprosiłam, aby włosy od nasady były ciemniejsze – nie lubię, gdy tuż po farbowaniu, zanim jeszcze pojawi się odrost są bardzo jasne przy skórze. Mam bowiem dość ciemną oprawę oczu i przy bardzo jasnych włosach wyglądam wówczas dość sztucznie.

Ostatecznie cele, które sobie wyznaczyłyśmy, były trzy:

  1. zniwelowanie żółtego odcienia włosów,
  2. nałożenie farby stopniowo, by uzyskać efekt delikatnego ombre (ciemniejsze włosy u nasady),
  3. obcięcie 10 cm włosów (na końcach były już bardzo przerzedzone i już od dawna marzyło mi się ich pozbycie).
Marta stanęła przed niełatwym zadaniem, ponieważ – jeśli śledzicie mojego bloga od dłuższego czasu, to na pewno wiecie – przez blisko rok zapuszczałam włosy w naturalnym kolorze, które z czasem zdecydowałam się przefarbować. Z powodu wcześniejszych koloryzacji farbami Marion oraz Wella, a także farbowaniom u różnych fryzjerów, kolor moich włosów nie był jednolity.

Myślę, że wiele moich czytelniczek walczy z żółtym blondem – być może przyda się Wam więc moja relacja z farbowania i tonowania.

Czym jest tonowanie włosów?

Tonowanie włosów (zwane też koloryzacją ton w ton lub farbowaniem bezpośrednim) polega na delikatnej zmianie ich koloru. Specjalista dobiera kolory farb nie zawierających amoniaku o bardzo delikatnym oksydancie, które tylko pokrywają naturalny kolor włosów, nie naruszając ich pigmentów. Są one zbliżone do koloru naszych włosów, mają natomiast chłodniejszy lub cieplejszy odcień. Takie odświeżenie pozwala na przykład odzyskać blond bez żółtych refleksów, a na takim właśnie efekcie zależało mi najbardziej.

Co ciekawe, tonowanie nie uszkadza struktury włosów (barwniki nie zawierają amoniaku ani nadtlenku wodoru). Efekt, który dzięki niemu uzyskujemy, zmywa się ponadto stopniowo.

Tonowanie i farbowanie moich włosów

Pierwszym, co zrobiła fryzjerka, było dokładnie obejrzenie moich włosów w świetle dziennym, rozmowa oraz ustalenie celów zgodnie z moimi oczekiwaniami. Następnie Marta, z próbnikiem w ręku, sprawdziła, co może u mnie wyczarować. Zapytała też, czy przy poprzednich farbowaniach odczuwałam pieczenie skóry głowy, a słysząc moją potwierdzającą odpowiedź, nałożyła na nią przed farbowaniem specjalną zabezpieczającą emulsję. To był strzał w dziesiątkę – już samo to, że fryzjer troszczy się o ten aspekt koloryzacji sprawił, że poczułam, że jestem w dobrych rękach! Co więcej, dzięki temu podczas farbowania faktycznie nie miałam problemów ze swędzeniem ani pieczeniem skóry.

Przy skórze głowy Marta nałożyła mi ciemniejszą mieszankę farb na 10 minut, a jaśniejszą na długości i końce (po uprzednim nałożeniu na nie zabezpieczającej odżywki). Użyła także tonera, a cała procedura trwała około 1,5 godziny (łącznie ze wstępną rozmową i umyciem głowy). Niestety, po podsuszeniu okazało się, że kolor wyszedł odrobinę za ciepły – fryzjerka chciała go dopracować, a ponieważ tego dnia byłam na urlopie i miałam sporo wolnego czasu, przystałam na jej propozycję. Marta nałożyła więc odrobinę więcej tonera na wymagające tego pasma. Po wysuszeniu włosów obie byłyśmy zachwycone – żółty kolor znikł, a włosy zyskały chłodny, popielaty odcień. Zgodnie z moimi oczekiwaniami były też znacznie ciemniejsze od skóry głowy.

Na końcu Marta znacznie skróciła moje włosy – z długości niemalże do pasa mam obecnie włosy tuż za łopatki. Wreszcie pozbyłam się jednak przerzedzonych końcówek, a pasma wydają się lżejsze, zdrowsze i lepiej się układają.

Na zdjęciu poniżej moje włosy kilka dni przed wizytą u fryzjera:



A tak wyglądały tuż po koloryzacji i tonowaniu:



Na koniec muszę też przyznać, że miałam szczęście trafić do naprawdę dobrej specjalistki z prawdziwą pasją – widać, że Marta kocha swoją pracę i daje w niej z siebie sto procent. Przez cały czas, gdy byłam w salonie (trzy godziny) poświęcała mi i moim włosom maksimum uwagi i co chwilę sprawdzała, jak pasma reagują na kolejne etapy koloryzowania i tonowania. Jest też chyba pierwszą fryzjerką, z którą miałam styczność, która nie szarpała mi włosów podczas mycia – w jej wykonaniu był to prawdziwy relaksacyjny masaż! I jeszcze jedno: Marta zapisywała dokładnie wszystko, co robiła na moich włosach, dzięki czemu przy kolejnej wizycie będzie wiedziała, jak działać, żeby mi nie zaszkodzić. Drobiazg, o którym zapomina większość fryzjerów...

W moim wpisie Marta figuruje pod swoim imieniem i nie podaję na nią namiarów – nie wspominałam bowiem podczas wizyty o swoim blogu i nie wiem, czy by sobie tego życzyła. Jeśli ktoś z Was jednak chciałby się z nią skontaktować i umówić na wizytę, chętnie podam namiary mailowo – takich fryzjerów warto polecać :)

piątek, 26 sierpnia 2016

Recenzja: Novoxidyl, Tonik przeciwko wypadaniu włosów


Niektóre wcierki charakteryzują się dobrym działaniem pod kątem wzmacniania włosów, ale mają inne poważne wady, które z czasem wypierają tak długo oczekiwane zalety, a nawet sprawiają, że mamy ochotę wyrzucić kosmetyk do kosza i dopchnąć go nogą. Takimi wadami mogą być: sklejanie i usztywnianie włosów, niewygodna butelka, z której wszystko się wylewa, czy okropny zapach. Zgadnijcie, co było problemem tym razem…

Oceny cząstkowe: dobryneutralnysłaby.

Opakowanie

Świetne! Idealna do używania wcierek odkręcana, plastikowa butelka z długim dziubkiem, dzięki któremu rozprowadzanie toniku było precyzyjne i równomierne. Na pewno zostawię ją do przelewania innych kosmetyków tego typu. Do butelki dołączona jest też nakrętka, a dziubek można wygodnie zamknąć dzięki maleńkiej nakładce.

Bez nakładki, z nakładką i z nakrętką
Zapach

Do przyjemnych nie należy: mocny, ziołowy, z wyraźną alkoholową nutą. Drażniący i męczący.

Skład

Alcohol Denat (alkohol), Aqua (woda), Propylene Glycol (humektant), Laureth-7 Citrate (emulgator), Coceth-7 (emulgator), PPG-1-PEG-9 Lauryl Glycol Ether (emulgator), Pyrrolidinyl Diaminopyrimidine Oxide (wzmacnia, zapobiega wypadaniu), PEG-40 Hydrogenated Castor Oil (emulgator), Lactic Acid (kwas mlekowy), Tocopheryl Acetate (przeciwutleniacz), Esculin (składnik przeciwutleniający i tonizujący), Methionine (antystatyk), Cysteine (regeneruje), Tryptophan (przeciwdziała łysieniu), Lauric Acid (przeciwdziała łysieniu), Retinyl Palmitate (pochodna witaminy A), Parfum (zapach).

Alcohol Denat we wcierkach zawsze zaznaczam na niebiesko, ponieważ (mimo ze działa wysuszająco) pełni w nich ważną funkcję: ułatwia penetrację składników aktywnych. Jego działanie wysuszające w produktach nakładanych tylko u nasady włosów nie ma przy tym większego znaczenia – tak długo, jak nie polewamy nim włosów na długości.

We wcierce znajdziemy kilka ważnych – z punktu widzenia wzmocnienia włosów – składników. Patrząc na skład, możemy założyć, że produkt może pomóc przy nadmiernym wypadaniu.


Działanie

Toniku używałam dość regularnie przez miesiąc, wcierając go w skórę głowy (opakowanie starczyło tylko na cztery tygodnie, na pudełku zaznaczono jednak, że kuracja powinna trwać 60-90 dni – wymaga więc dokupienia preparatu). Jego wygodna w użyciu butelka pozwalała na szybkie robienie przedziałków i wylewanie odpowiedniej ilości produktu.

Nie wierzyłam za bardzo, że może mi pomóc, a jednak! Novoxidyl zaczęłam stosować podczas okresu dość dużego wypadania włosów i po pewnym czasie zauważyłam, że trochę hamuje ten proces. Nie był to może pełen sukces, ale wypadanie zmniejszyło się o około 60%. Wynik średni, a wcierałam tonik dwa razy dziennie z uporem maniaka, mimo tego, jak wyglądały po nim włosy… Ale o tym za chwilę.


Konsystencja i wydajność

75 ml wystarczyło mi na około miesiąc wcierania dwa razy dziennie. Konsystencja wcierki jest płynna, kolor brązowo-bury, ale największym jej minusem okazało się to, w jakim stanie były włosy po jej zastosowaniu: posklejane, matowe, sztywne… wyglądały po prostu nieświeżo. Nawet po wyczesaniu nie prezentowały się dobrze. Po kilkunastu dniach stosowania zaczęłam już marzyć o tym, by się wreszcie skończyła!

Cena i dostępność

Widuję go czasem w aptekach i przez internet. Kosztuje około 40 zł, co za buteleczkę o pojemności 75 ml jest ceną – jak sądzę – wcale niemałą.

Podsumowanie

Mam mieszane uczucia do tego toniku. Myślę, że już do niego nie wrócę – za bardzo przeszkadzało mi to, że niesamowicie skleja włosy. Trzeba mu jednak przyznać, że nieco zahamował wypadanie. Najlepszym jego elementem okazała się jednak być… butelka.


Znacie tonik Novoxidyl? Zachęca Was do kupna?


Inne recenzje wcierek:

wtorek, 23 sierpnia 2016

Pytania do eksperta: jak pielęgnować przetłuszczające się włosy i skórę głowy?


Wiecznie przetłuszczone włosy, które wymagają częstego mycia, to problem wielu z nas. Łojotok to domena głównie młodych osób, jednak wpływ na niego ma wiele czynników – między innymi hormony, dieta, stres, używki, a także pielęgnacja. Ta właściwa może pomóc w walce z przetłuszczaniem się skóry głowy, nieodpowiednia zaś – wzmagać je. Jak jednak odróżnić jedną od drugiej? Czy przetłuszczające się włosy warto myć delikatnymi, dziecięcymi szamponami? Co jeść? Jakich kosmetyków używać? I wreszcie: jak często myć łojotokową skórę głowy?  Pytania te zadałam trycholog p. Annie Mackojć z Instytutu Trychologii!

Dlaczego skóra głowy się przetłuszcza?

Przetłuszczanie to naturalny proces prawidłowej pracy gruczołów łojowych, które znajdują się w połowie mieszka włosowego. Gruczoł łojowy rozwija się wraz z mieszkiem włosowym, tworząc aparat tzw. włosowo-łojowy. Wydzielanie się łoju na powierzchnię skóry uwarunkowane jest skurczem mięśnia przywłosowego i odbywa się nieprzerwanie. Ten rodzaj gruczołów należy do gruczołów holokrynowych, co oznacza, że jego komórki (sebocyty) przekształcają się w wydzielinę i w kolejnym etapie odłączają się od nabłonka gruczołowego. Następnie rozpadają się, uwalniając sebum (mieszaninę substancji lipidowych) na powierzchnię skóry.

Czym jest sebum i do czego służy?

Sebum, pomimo że jest tak przez nas niechciane i nielubiane, jest nam bardzo potrzebne. Jest to wydzielina, która składa się z substancji lipidowych, a głównym jego składnikiem są glicerydy. W skład sebum wchodzą:
  • mono- di- i triglicerydy,
  • wolne kwasy tłuszczowe,
  • woski i wyższe estry,
  • skwalen,
  • estry cholesterolu,
  • wolny cholesterol.

Sebum służy do utrzymania homeostazy skóry głowy, tzw. płaszcza hydrolipidowego skóry. Zapobiega przed utratą wody i zarazem chroni przed negatywnym działaniem czynników zewnętrznych. Jest bardzo ważnym elementem w funkcjonowaniu naszej skóry. Gdy następuje proces wydzielania sebum na powierzchnię, uaktywnia się również transport witaminy E do wyższych warstw naskórka. Jak wiadomo witamina E jest pochłaniaczem wolnych rodników, czyli chroni nas przed autooksydacją.

Co wzmaga przetłuszczanie się skóry głowy?

Na aktywność gruczołów łojowych ma wpływ wiele czynników:
  • wahania hormonalne (niekoniecznie patologiczne, także te prawidłowe wzrosty i spadki),
  • predyspozycje genetyczne,
  • stres,
  • zaburzenia emocjonalne,
  • używki (alkohol, papierosy),
  • zwiększona ekspozycja na słońce,
  • wysokie temperatury,
  • gorące kąpiele (basen, sauna),
  • nieprawidłowo zbilansowana dieta,
  • niektóre leki,
  • niektóre choroby,
  • nieprawidłowa pielęgnacja,
  • noszenie nakrycia głowy.



Jak często powinniśmy myć głowę, jeśli szybko się nam ona przetłuszcza?

Mycie głowy to proces bardzo prosty i zarazem bardzo skomplikowany. W przypadku zmian łojotokowych głowę powinno się myć tak często, jak ona tego wymaga. Wydzielina łojowa, która zalega na skórze, składa się z substancji lipidowych. Skład lipidowy jest źródłem pokarmu dla patogenów biesiadujących „naturalnie” na naszej skórze. Mikroorganizmy, trawiąc mono- di- i triglicerydy zawarte w sebum, uwalniają przy okazji kwasy tłuszczowe. Natomiast wolne kwasy tłuszczowe zalegające na skórze działają na nią drażniąco, aktywując nadmiernie pracę gruczołów łojowych. Tak więc głowa nieoczyszczona z zalegającego łoju pokrywa się tylko jeszcze większą ilością wydzieliny łojowej.

Kolejnym problemem nieoczyszczonej skóry głowy mogą być stany zapalne wynikłe z rozwoju mikroorganizmów przez wzgląd na sprzyjające dla nich warunki do namnażania się i życia. Tak więc podsumowując, mycie głowy powinno się odbywać tak często, jak dyktują nam to gruczoły łojowe.

A czy warto posiłkować się wówczas suchymi szamponami?

Mycie głowy nie powinno być wstrzymywane  przez tzw. suche szampony. Takie produkty zalegają na skórze głowy i tworzą jeszcze bardziej sprzyjające warunki do rozwoju flory bakteryjnej. Natomiast prawidłowo dobrany szampon zapewni „świeżą” głowę na długi czas.

Jak pielęgnować skórę łojotokową w domu? Jakie kosmetyki będą dla niej odpowiednie?

Po szampon do walki z łojotokiem można się udać do apteki lub do trychologa. Z pewnością po dokładnej analizie trichoskopowej szampon zostanie dopasowany indywidualnie do potrzeb skóry i pracy gruczołów. Ponadto po takiej wizycie z pewnością można liczyć na poradę co jeść, aby minimalizować reaktywność gruczołów łojowych.

Przykładem terapii domowej może być stosowanie szamponów z pirytronianem cynku lub glinką sebostatyczną. Do systematycznego stosowania w zaciszu domowym można użyć płukanek przygotowanych jako napar z pokrzywy zwyczajnej lub szałwii. Obie rośliny wykazują działanie przeciwbakteryjne i przeciwutleniające. Składniki aktywne zawarte w tych roślinach uwalniane są do naparów i redukują ilość wydzielanego łoju. Zmieniają też jego lepkość i skład, co przekłada się na inhibicję gruczołów łojowych.

Aby problem łojotoku nie powracał, należy pamiętać o zachowaniu prawidłowego płaszcza lipidowego. To znaczy, że nie należy stosować agresywnych preparatów do mycia skóry głowy. Nie należy też używać zbyt delikatnych lub dziecięcych produktów myjących (mają inne pH niż produkty przeznaczone dla osób dorosłych). We wszystkich technikach i metodach należy zachować umiar, ale też nie bagatelizować tematu, ponieważ łojotok sam się nie wyreguluje.

Czy łojotok można też zwalczać odpowiednią dietą?

Tak. Warto wspomnieć o tym, aby łojotok minimalizować od środka. Dietę powinniśmy wzbogacić w otręby zbożowe, rośliny strączkowe, olej lniany czy owoce dzikiej róży. Wszystkie te rośliny bogate są w różne witaminy z grupy B, które hamują proliferację sebocytów. Efektem tego jest ograniczone wydzielanie sebum.

Inne wpisy z serii „Pytania do eksperta”:

czwartek, 18 sierpnia 2016

Recenzja: Domowe Receptury, Maska do włosów z glinką


Rosyjskie kosmetyki kojarzone są często z dobrymi składami i niewysokimi cenami. W ten trend wpisuje się maska Domowe Receptury, którą stosowałam przez ostatnich kilka tygodni. Jej głównym zadaniem jest walka z nadmiernym przetłuszczaniem się skóry głowy. Ja wprawdzie zazwyczaj nakładałam ją od połowy długości włosów, ale nawet przy takim użyciu dobrze sobie radziła w zakresie pielęgnacji.

Oceny cząstkowe: dobryneutralnysłaby.

Opakowanie

Słoik (500 ml) z dodatkową plastikową osłonką w środku, która nota bene nieco mi przeszkadzała i z czasem ją wyrzuciłam. W pojemniku znajduje się też malutka łyżeczka – zupełnie nie wiem po co, ponieważ do nakładania produktu na włosy jest moim zdaniem zdecydowanie za mała.

Tworzywo, z którego wykonany jest słoik, jest półprzeźroczyste (ułatwia to kontrolowanie zawartości opakowania), a pod nakrętką znajdziemy małą książeczkę-katalog (niestety po rosyjsku).

Zapach

Neutralny, prawie niewyczuwalny. Wiele osób określa go jako cytrusowy, dla mnie jednak był zbyt delikatny, abym mogła go w ten sposób skojarzyć.




Skład

Aqua with infusion of: Rosmarinus Officinalis Leaf Extract (ekstrakt z rozmarynu), Aralia Elata Root Extract (ekstrakt z aralii japońskiej), Oryza Sativa Extract (puder ryżowy), Geranium Maculatum Oil (olej z bodziszka), Cetearyl Alcohol (emolient), Dipalmitoylethyl Hydroxyethylmonium Methosulfate (humektant), Ceteareth-20 (emulgator), Kaolin (glinka porcelanowa), Citric Acid (kwas cytrynowy), Parfum (zapach), Benzyl Alcohol (wysuszający alkohol, konserwant), Benzoic Acid (konserwant), Sorbic Acid (konserwant).

Zgodnie z założeniem (maska ma zapobiegać przetłuszczaniu) zawiera składniki, które mogą pomóc przy tym problemie: tytułową glinkę (normalizuje i absorbuje sebum), ekstrakt z rozmarynu (zmniejsza przetłuszczanie, pobudza włosy do wzrostu), ekstrakt z aralii japońskiej (tonizuje i działa przeciwzapalnie), puder ryżowy (pochłania nadmiar sebum) i olej z bodziszka (łagodzi podrażnienia, działa przeciwzapalnie). Do tego emolient i humektant. Całkiem, całkiem!

Poza konserwantami jedynym nie do końca dobrym składnikiem jest tu Benzyl Alcohol, który działa na włosy wysuszająco.


Działanie

Jak dla mnie za słabe. Jeśli miałabym opisać działanie tej maski jednym słowem, określiłabym je jako nijakie. Włosy były po niej nieco bardziej odżywione, ale nie zauważyłam żadnych spektakularnych efektów, a używałam jej regularnie przez kilka tygodni. Być może nic dziwnego – skład maski jest dość naturalny, nie zawiera silikonów ani protein. Mimo wszystko włosy ładnie po niej błyszczały i łatwiej się rozczesywały. Brakowało im tylko większego dociążenia.

Muszę też zaznaczyć, że zapobiegawczo nie nakładałam jej od skóry głowy, jak wskazuje opis na opakowaniu, tylko od połowy długości włosów – nie miała więc u mnie prawa zadziałać na przetłuszczanie. Dlaczego? Zazwyczaj było mi z tym sposobem nie po drodze, ponieważ często nakładałam ją po olejowaniu i nie chciałam dodatkowo nawarstwiać produktów na włosach od nasady, a tym bardziej na skórze głowy. Teraz trochę tego żałuję, ponieważ nie sprawdziłam tytułowej wręcz funkcji tej maski. Zamiast tego traktowałam ją jako formę regeneracji włosów i nakładałam po myciu głowy.

Konsystencja i wydajność

Może nie spodobać się wielu osobom – jest bardzo rzadka, wręcz przelewa się przez palce. Mi to nie przeszkadzało, chociaż musiałam uważać, żeby nie spłynęła mi z dłoni podczas nakładania. W słoiku jest aż 500 ml maski, starcza więc na kilka tygodni stosowania.


Cena i dostępność

Kupimy ją przez internet za około 27-30 zł – cena, moim zdaniem, odpowiednia jak za pół litra maski.

Podsumowanie

Sądząc po składzie regularne stosowanie tej maski powinno pomóc zahamować nadmierne przetłuszczanie się skóry głowy. Nakładana od połowy długości włosów nawilża i pielęgnuje, a także ułatwia rozczesywanie i nabłyszcza. Dla mnie jest nieco za lekka, ale myślę, że wielu osobom przypadnie do gustu. Trzeba tylko uważać, gdyż zbyt długo stosowana może lekko przesuszać włosy.

Jaka jest Wasza opinia na temat tej maski?



Inne recenzje kosmetyków rosyjskich:

niedziela, 14 sierpnia 2016

Z różnych punktów widzenia: moja największa włosowa wpadka!

Każdy z nas ma na koncie różne wpadki – niektóre wynikają z podejmowania złych decyzji, inne są wynikiem niefortunnego zrządzenia losu. Sama przeżyłam już sporo tych włosowych, jednak kiedy ktoś pyta mnie o największą, od razu myślę o pewnym pamiętnym farbowaniu.

Było to w święta Bożego Narodzenia wiele lat temu. Miałam wówczas około 16 lat. Pamiętam, że były to czasy, gdy eksperymentowałam z farbami w rudawych odcieniach – najczęściej miałam wtedy włosy miedziane, chociaż testowałam także inne tonacje. Tego dnia, jak to w święta, wybieraliśmy się wieczorem do rodziny, a ja postanowiłam odświeżyć swój kolor włosów uznając, że jest już zbyt wypłowiały. Z pomocą Mamy nałożyłam więc farbę na pasma i zaczęłam odliczać czas do jej zmycia. Gdy nadeszła pora płukania włosów, odkręciłam kran i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że… nie ma wody. Nie wierzyłam własnym oczom! Zdenerwowana sprawdziłam jeszcze kran w kuchni. To samo. A farbę trzeba było zmyć natychmiast! Oczyma wyobraźni widziałam już, jak włosy przybierają kolor pożółkłej marchewki albo – co gorsza – wypadają pod wpływem za długo trzymanej farby. Nie wiedziałam przecież, kiedy woda znów zacznie lecieć i na jak długo ją wyłączono!

Wtedy rodzicom przypomniało się, że Tata trzyma w szafce kilka baniaków z czystą wodą dla naszych akwariowych rybek. To było wybawienie! Szybko polałam nimi włosy modląc się, by nie trzeba było ich ścinać. Na szczęście poza tym, że po wysuszeniu okazało się, że ich kolor był nieco zbyt mocny, nic strasznego się nie wydarzyło. Do dziś jednak – nawet podczas mycia głowy – podświadomie obawiam się, żeby powtórnie nie przydarzyła mi się podobna sytuacja :)

A jakie włosowe wpadki wspominają po latach inne dziewczyny? Zapytałam o to cztery sympatyczne blogerki – Joannę, Anię, Kasię i Magdę – które podzieliły się ze mną swoimi (strasznymi) historiami!

Joanna z bloga Currygreen


„Wpadek włosowych miałam niestety co niemiara. Jak przystało na prawdziwą włosomaniaczkę, ciągle trafiam na coraz to ciekawsze metody pielęgnacji i chętnie testuję je na swoich kręconych włosach. Zacznijmy jednak od tych bardziej typowych zabiegów, po pierwsze olejowania. 

Z tą wspaniałą, jakże popularną u nas metodą wiąże się niestety moja największa włosowa wpadka. Choć z biegiem czasu wyszkoliłam sobie nawyk nakładania nieco mniejszej ilości oleju, nadal jest to jednak spora dawka. Pewnego pięknego ranka, wiedząc, że mam przed sobą leniwy dzień w domu, postanowiłam naolejować sobie włosy i zmyć go dopiero późnym wieczorem jak zwykle. Hojnie potraktowałam każdy włos (a warto nadmienić, że nie olejuję włosów od ucha w dół, tylko w całości), także z głowy wisiały mi po prostu pozawijane, tłuste strąki... 

Jakiś czas później zadzwoniła do mnie przyjaciółka, namawiając na spotkanie. Mając tyle oleju na włosach, nie byłam oczywiście jakoś specjalnie chętna, ale zgodziłam się wiedząc, że pojadę tam samochodem i będziemy same. Zawinęłam tylko szybko włosy w pseudo-eleganckiego koka z tyłu głowy. I tu zbliżamy się do sedna, ponieważ na owym spotkaniu naszła nas nieodparta ochota na pyszną, pikantną zupę tajską, którą kiedyś razem zrobiłyśmy. Brakowało tylko składników, wsiadłyśmy więc do auta i pojechałyśmy do supermarketu. Dla mnie była sprawa jasna, ja siedzę w aucie, przyjaciółka leci po imbir i limonki. Ona jednak bardzo nalegała, abym i ja wyszła z auta. Doszłam do wniosku, że mam niewiele do stracenia, szybko kupimy co trzeba i będzie po sprawie. Choć miałam wiele szczęścia i nikogo znajomego wtedy nie spotkałam, tamta wizyta w supermarkecie nadal przyprawia mnie o zawstydzenie. Wiem, że brzmi to jak lekka przesada, nieraz czytałam przecież, że jakaś włosomaniaczka paraduje z olejem na głowie i nikt tego nie zauważa. Niestety ja na włosach miałam wylane chyba z pół butelki oleju i mimo, że były spięte w pseudo-elegancki kok, nadal wyglądałam bardzo niechlujnie, jak ktoś, kto po prostu nie widział prysznica przez dwa tygodnie albo i jeszcze dłużej. Przemykałam tylko szybko alejkami byle kogoś nie spotkać i zbierałam (lub tak mi się wtedy tylko zdawało) pogardliwe spojrzenia ludzi. Sprawa być może nieco na wyrost, ale jako włosomaniaczka lubię, gdy moje włosy wyglądają dobrze, a już na pewno nie chcę być odebrana jak ktoś niechlujny, a tak wyglądałam. Moje włosy sprawiały wrażenie niewiarygodnie tłustych, a nawet wprawne oko nie zawsze jest w stanie odróżnić to od oleju.

Choć nieudanych zabiegów, które kończyły się ponownym myciem, było wiele, w głowie siedzą mi szczególnie dwa warte uwagi. Raz, będąc w warunkach polowych na biwaku (jednak z dostępem do prowizorycznego prysznica), postanowiłam nałożyć maskę z żółtka, które zresztą nie oddzieliłam zbyt dokładnie od białka (nie byłam wówczas weganką). Niestety przy spłukiwaniu użyłam bardzo ciepłej wody, jajko się ścięło, a na mojej głowie błyskawicznie powstała jajecznica, której za żadne skarby nie mogłam wyplątać nawet z suchych włosów. Ten sam problem miałam, gdy użyłam banana jako maski, który był niewiarygodnie zachwalany w internecie, a ja zamiast porządnie go zblendować, rozciapałam jedynie widelcem. :)

Wniosek z tego taki, że jak już coś robić, to porządnie, dokładnie, a i z ilością nie ma co przesadzać ;)”.

Ania z bloga Pokochaj-mysi-blond

„Ciężko mi wybrać jedną największą włosową wpadkę, więc opiszę kilka.

  1. Przejaw wczesnego włosomaniactwa. Kiedy miałam 5 lat, moja siostra miała wtedy 3. Postanowiłam zabawić się w fryzjerkę i obciąć mojej siostrze włosy. Zrobiłam to w pokoju rodziców, kiedy spali. Nadal nie wiem, jak ona się na to zgodziła, no ale cóż. :D M. zawsze miała cienkie i rzadkie włosy, a ja wzięłam nożyczki i zaczęłam  "ostre cięcie", wycięłam jej dużo włosów za uchem. Mama musiała poprawić jej nową fryzurkę i M. skończyła z palemką na głowie. Parę lat później mojemu młodszemu o 5 lat bratu zrobiłam "irokeza" – nawaliłam mnóstwo gumy, żelu i lakieru. Powstała skorupa i nie można było tego rozczesać, musiał kilka razy umyć włosy :D
  2. O tym, jak straciłam mnóstwo włosów. Pierwsze wydarzenie miało miejsce kiedy byłam u babci na wakacjach i często podkradałam cioci szczotki, żeby się uczesać. Swoją drogą miałam wtedy już dość długie włosy i były lekko pofalowane. Pech tak chciał, że na pierwszy ogień poszła okrągła szczotka. Tak mi się wkręciła we włosy, że musiałam ich trochę uciąć. Druga historia miała miejsce w pierwszej klasie gimnazjum, kiedy znalazłam w internecie nowy sposób na obcięcie włosów – związanych w kitkę. Szkoda, że nie przeczytałam artykułu do końca... Obcięłam je związane z tyłu, efekt – krzywe cięcie, poprawki przez mamę, a wszystko skończyło się tym, że z włosów do pasa zrobiły się lekko za łopatki albo nawet krótsze.
  3. Jak zostałam czarownicą. Był to początek włosomaniactwa, w internecie znalazłam przepis na popularną maseczkę z żółtka. Szkoda, że nie wiedziałam jaki będzie efekt na suchych i wysokoporowatych włosach. Strach był z tym do ludzi wyjść :D”.
Ania i jej młodsza siostra niedługo po pamiętnym obcinaniu :)

Kasia z bloga Strzeż się pociągu

„Rudę kocię i Organic Curl System, czyli jak pozbawić włosów Malkontentkę

Gdy przypatruję się Malkontentce robiącej głupie miny do zwierciadła, przypomina mi się Nieugięty Luke i słowa Kapitana: Oglądacie skutek braku porozumienia… Toteż właśnie, skutek braku porozumienia między Malkontentką a mistrzem nożyc gości zwyczajowo na malkontenckiej głowie. I straszy. Straszy obywateli, którzy mają pecha spotkać wyżej wzmiankowaną głowę na zakrętach żywota. Dlatego też zapytanie Marty, czy Malkontentka dołączyłaby do jej akcji Z różnych punktów widzenia i opowiedziała o największej wpadce włosowej, wprawiło niebogę w głęboką zadumę… W ciągu długiego żywota zainkasowała bowiem tyle wpadek (i to nie tylko włosowych), że wybór największej… nooo grubo. Spośród samych perełek wyłuskać najdorodniejsze… Ale, ale - są takie dwie: sexi rudzielec i amerykańskie fale.

Sexi rudzielec to nawet nie wpadka – to potężna wpada – jeszcze z pacholęcego okresu studiów, akademików i głupich pomysłów, wśród których przerobienie bruneckiej Malkontentki w rudego kociaka okazało się najgorszym z bardzo złych… Efekt metamorfozy, wykonanej w łazience, przy fachowej pomocy dwóch przyjaciółek z Wydziału Filozoficznego był zaiste wstrząsający. Z sympatycznej młodej osoby, Malkontentka zamieniła się… w z lekka przeterminowaną i mocno zmęczoną życiem przedstawicielkę najstarszej profesji świata. Do bani. Oj, kłopotliwe było pozbycie się tej wyuzdanej rudości. Zaskutkowało totalną destrukcją włosów – wiadomo, jak to w łazience bywa. Jednak tego rodzaju smarkate przygody mieszczą się w kategorii dopuszczalnych błędów młodości. Ba – nawet błędów pożądanych! Pożądanych, rzecz jasna, mniej więcej do 25. roku życia. Potem należy się opanować… W innym bowiem wypadku można wylądować jak Malkontentka… Na pupie i z mocno wytrzeszczonymi oczami.

Katastrofa, którą uczyniła sobie na stare lata, woła o pomstę do zniewolonego umysłu. Cóż, nie zawsze mądrość przychodzi z wiekiem, czasem wiek przychodzi sam… Tak było i w tym przypadku…

Malkontentka jest posiadaczką włosów prostych, cienkich i raczej rzadkich. Są ciemne, solidnie lśniące i mocno przyklapnięte, co zapewne ma jakiś związek z ich porowatością, ale to już temat dla fachowców. Jako że nie jest fanatyczką włosów przyklejonych do czaszki, przez całe życie prowadzi nierówną walkę z naturą o uzyskanie objętości. A co jest najlepsze na wielkie volume? Ano loki! Ludzkości znane są przeróżne sposoby na wyprodukowanie loków, ale Malkontentka jest wybredna… Kręcenie, spanie w wałkach i siateczce… dla koneserów. Trwała ondulacja – też niekoniecznie, bo tu jeszcze i kostiumik by się przydał i mocno upierścienione paluszki. Ale Organic Curl System? To miał być strzał w serce, który uszczęśliwi Malkontentkę i uczyni ją piękna. Piękną, jak pani ze zdjęcia reklamującego produkt.

Nie uczynił…

Dla niewtajemniczonych, Organic Curl System znany też jako amerykańskie fale, czy holyłódzkie loki to niejako odwrotność keratynowego prostowania. W wyniku jego działania mamy uzyskać włosy naturalnie skręcone w fale, zdrowe i błyszczące. Jak się zapewne łatwo domyślić impreza do najtańszych nie należy, jest też procesem długotrwałym i ogólnie męczącym – cóż, chcesz być piękna – płać i płacz… Pani mistrz fryzjerstwa, legitymująca się pokaźną kolekcją dyplomów oraz stażem w ponoć prestiżowych salonach piękności w Londynie, zużyła cały sobotni poranek na zmianę włosów Malkontentki w… no właśnie w co? Po przeżyciu wszystkich etapów zabiegu i wysiadywaniu na oczach tłumów w różnych wałkach, ręcznikach itd. stara Malkontentka mogła wreszcie zobaczyć nową Malkontentkę… Tu mała dygresyjka– salon, w którym czyniono amerykańskie fale miał przeszkloną całą ścianę frontową. Dzięki temu prostemu trikowi, wszyscy przechodnie poruszający się po ruchliwej ulicy mieli okazję przypatrywać się głowom upiększonym wałkami, paniom usmarowanym farbami, albo maskami itd. Przygryzę teraz usta, bo mi się jad zaczyna prawym kącikiem ulewać… Doświadczenie jest zaiste odjechane. Dla wstydliwych, bądź niepewnych swojego uroku osobistego – absolutnie nie polecam.

Wracając to sedna. Nowa odsłona naszej bohaterki okazała się kompletną klapą. Włosy absolutnie nie przypominały fal, jakimi kusiła pani z reklamy. Malkontentka w wyniku czasochłonnych zabiegów, straciwszy górę forsy uzyskała efekt przesuszonej trwałej. Taka niby mokra włoszka z lat 80-tych… i to średnio udana, bo część włosów skręciła się mocno, część prawie wcale, końce wisiały proste i smutne. Źle. Ale miało być jeszcze gorzej… Włoszki nie wolno było umyć, ani uczesać przez bodajże dwa dni. Chcąc, nie chcąc nieboga musiała z taką głową pomaszerować w poniedziałek do pracy. A zaprawdę powiadam Wam, że po dwóch nockach kołtun na głowie wyglądał porażająco. I tak poniedziałkowy świt zastał Malkontentkę galopującą pod ścianami budynków i kryjącą się po krzakach w mocno nasuniętym na oczy kapturze. W pracy niestety nie było możliwości siedzenia w czapce więc cóż… o spojrzeniach podczas narady nie będziemy rozmyślać, o pełnym satysfakcji uśmiechu Grażynki też…

Tak czy owak amerykański sen okazał się koszmarem. Włosy z błyszczących stały się matowe, suche i łamliwe.  Z taką głową nie dało się normalnie funkcjonować i w celu ukrycia efektów zatrważającej metamorfozy Malkontentka zmuszona była do codziennego, porannego podkręcania włosów na wałkach. Przez ponad rok… Organic Curl System po roku miał zniknąć. Niestety okazał się zabójczo trwały i konieczne było rozwiązanie ostateczne, czyli nożyce.

Ta wpadka była wyjątkowo bolesna. Kosztowna również. Ilość produktów i zabiegów zastosowanych dla reanimacji włosów to morze kasy i czasu.

Jaki z tego morał? Dawajcie się porwać marzeniom, ale nie reklamie… Chociaż jest też opcja, że po prostu malkontencka, proletariacka głowa nie pasuje do holyłódzkich loków.

Bywajcie z uśmiechem”.

Magda z bloga Kociamberwpodrozy


„Nie miałam zbyt wielu włosowych wpadek, ale te kilka razy, kiedy moje włosy przypominały siano, zawsze związane było z ich rozjaśnianiem. Mój naturalny kolor to ciemny brąz, który od wielu lat farbuję, aby ukryć siwe pasemka, jednak farbowanie na ciemne, brązowe kolory zazwyczaj kończy się czernią na włosach, a ja nie lubię się w takim czarnym kolorze. Dlatego, od czasu do czasu, nachodzi mnie chęć na rozjaśnianie i marzą mi się włosy w kolorze jasnego brązu. 

Ostatnim razem postanowiłam być mądrzejsza i wybrałam się do dobrego, drogiego salonu. Powiedziałam fryzjerowi, że z praktycznie czarnego koloru wyjściowego chcę uzyskać jasny/średni brąz i że nie spieszy mi się – kondycja włosów jest dla mnie najważniejsza. Ustaliliśmy, że będziemy rozjaśniać włosy pasemkami i umówiliśmy się na dwie wizyty. Po pierwszym razie byłam całkiem zadowolona, moja głowa z czarnej zrobiła się brązowa, więc po miesięcznej przerwie poszłam na drugą wizytę. Fryzjer znów zrobił pasemka, na które położył farbę w chłodnym odcieniu ciemnego blondu. I tu nastąpiła katastrofa, bo ta farba wyjątkowo mocno złapała moje włosy i efekt końcowy to.... ciemny brąz! Czyli po dwóch razach z pasemkami skończyłam znowu z ciemnym kolorem na włosach! Ależ byłam zła! 


Odczekałam miesiąc i pomyślawszy "raz kozie śmierć" wzięłam sprawy w swoje ręce, a dokładniej rozjaśniacz cieszący się bardzo dobrą opinią na wielu blogach i forach, czyli L'Oreal Eclair. Koleżanka nałożyła mi go najpierw na długość włosów, potem ja sama nałożyłam na pozostałe włosy przy głowie. Efekt tej zabawy, to prawie wszystkie kolory tęczy na włosach: żółty, pomarańcz, bordo, zielony, brązowy oraz zniszczone końcówki i spuszona na maxa długość. Katastrofa! Nie wiedziałam co robić – czy ścinać się na krótko, czy farbować na jakiś ciemny kolor, żeby to wszystko zakryć. Ratowałam się najpierw szamponetkami w kolorach rudości, żeby wyrównać kolor i zneutralizować zielony odcień włosów. Nawet farbowanie u fryzjera nie polepszyło sprawy – i tak miałam dwukolorowe włosy: rudawe po połowy, szaro-bure na końcach (pod słońce widać było przebłyski zieleni). Cała historia zakończyła się regularnym podcinaniem brzydkich końców, aż do całkowitego ich ścięcia (trwało to kilka miesięcy). Nigdy więcej zabawy w samodzielne rozjaśnianie! Na załączonych zdjęciach możecie zobaczyć różne etapy rozjaśniania moich włosów :)




Teraz mieszkam w Korei i kusi mnie kolejna, potencjalnie niszcząca włosy operacja – bardzo popularna tu trwała Magic Perm albo Magic Curl Perm (C-perm). Ta pierwsza polega na prostowaniu włosów, w taki sposób, że zachowują one swoją objętość, ale są idealnie proste i błyszczące, a Curl Perm to delikatne fale na samych końcach włosów. Rodzajów trwałych dostępnych w koreańskich salonach jest znacznie więcej, kilka z nich możecie zobaczyć np. tutaj: http://hairloom.sg/what-is-korean-perm/ – podobno jest to najczęstszy włosowy zabieg wykonywany przez Koreanki. Oczywiście boję się, że moje dość delikatne włosy mogą po prostu zostać spalone podczas robienia trwałej, więc jak na razie nie wybieram się do salonu, ale efekt końcowy bardzo mi się podoba! 

Pozdrowienia z gorącego Seulu,


Magda”.

Bardzo dziękuję dziewczynom za ciekawe historie! A jakie wpadki Wam się kiedyś przytrafiły? 

Inne wpisy z serii „Z różnych punktów widzenia”:

Popularne w tym miesiącu: