Pokazywanie postów oznaczonych etykietą puszące się włosy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą puszące się włosy. Pokaż wszystkie posty

środa, 8 lutego 2017

Nowość: dyfuzor w formie nakładki-skarpetki, która zapobiega puszeniu się i elektryzowaniu włosów


Hot Sock to gadżet, który zdobywa coraz większą popularność. Wygląda jak mała skarpetka, a nakłada się go na suszarkę w taki sposób, by chronił włosy i sprawiał, aby ciepło rozchodziło się równomiernie po całym materiale. 

Do jakich włosów przeznaczony jest Hot Sock?

Ten osobliwy dyfuzor, o którym mówi się, że działa świetnie zarówno na włosach prostych, jak i kręconych, a przede wszystkim tych, które się puszą i elektryzują, ma pomagać w pielęgnacji włosów i sprawiać, że podczas suszenia nie naruszamy ich struktury. 

Jest na tyle rozciągliwy, że powinien pasować na rożne suszarki, a wykonano go z miękkiej siatki. Minusy? Niestety, suszenie z taką "skarpetką" trwa nieco dłużej. 


Myślicie, że warto mieć taki gadżet? Wierzycie w to, że faktycznie pomaga w pielęgnacji włosów? 

Inne nowości:

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Co najbardziej poprawiło stan moich włosów?


Zawsze podkreślam, że moim włosom sporo brakuje do wyglądu, który mi się marzy: nie są ani wyjątkowo gęste, ani niezwykle grube czy mocne. Kiedy jednak porównuję je do tego, jak wyglądały jeszcze dwa lata temu, mam wrażenie, że zmieniły się nie do poznania – a właściwie ja je zmieniłam, bo kłamstwem byłoby napisanie, że nie stanowiło to dla mnie żadnego wyzwania. W tym wpisie chciałabym Wam przedstawić kilka elementów pielęgnacji, które okazały się być dla mnie kluczowe i najbardziej mi pomogły.

Keratynowe prostowanie

Wiem, że wiele osób poznało mój blog właśnie dzięki wpisom dotyczącym keratynowego prostowania. Do dziś uważam, że zabieg ten był ważnym punktem w pielęgnacji moich włosów z dwóch powodów: po pierwsze doraźnie poprawił ich stan, a po drugie – stał się początkiem mojego zainteresowania dbałością o włosy, czyli tematem, który przez lata był mi zupełnie obcy. Gdy zobaczyłam, że po kilku tygodniach od zabiegu włosy zaczynają wyglądać coraz gorzej, zmobilizowałam się do tego, aby nauczyć się czytać składy kosmetyków i tak je pielęgnować, aby nigdy już nie wyglądały tak źle jak przed keratynowym prostowaniem.

Mój przypadek był ekstremalny – włosy w przeszłości nie były tylko zniszczone nieodpowiednim traktowaniem, ale przede wszystkim stały się niesamowicie wysuszone po przyjmowaniu izotretynoiny – popularnego, bardzo mocno działającego leku na trądzik. I jak to w życiu bywa – substancja, która pomogła mi na jedno schorzenie, zaszkodziła na co innego. Z perspektywy czasu wiem jednak, że taki efekt uboczny w postaci nieładnie wyglądających włosów to i tak pewnie jeden z lżejszych, jaki mógł mi się przytrafić.

Więcej na ten temat:
Regularne olejowanie

Początkowo, gdy moje włosy były dość zniszczone i przesuszone, olejowałam je nawet przed każdym myciem (2-3 razy w tygodniu). Z czasem zaczęłam jednak zauważać, że stają się zbyt przyklapnięte, brakuje im puszystości i wyglądają smętnie. Wtedy zaczęłam używać olejów i olejków średnio raz w tygodniu i na chwilę obecną jest to dla mnie optymalna częstotliwość – włosy wyglądają lepiej, wciąż są lejące, wygładzone i nie puszą się, ale nie są już tak bardzo śliskie.

Z własnego doświadczenia wiem, że w olejowaniu bardzo ważna jest regularność – wykonywanie tej czynności „od wielkiego dzwonu” niewiele pomoże. Dobrze jest też podgrzewać lekko włosy, gdy trzymamy na nich olej – ja w chłodniejsze miesiące korzystam z turbanu termalnego. Gdy dojdziemy do punktu, w którym pasma są zdrowsze i gładsze, może się okazać, że lepiej reagują na oleje, które przez długi czas wzmagały tylko puszenie – ja obserwuję to u siebie na przykładzie oleju kokosowego.

Olejowanie weszło mi w krew – często korci mnie, aby nałożyć olej częściej niż raz w tygodniu, ale powstrzymuję się, bo już się przekonałam, że co za dużo, to niezdrowo :)

Więcej na ten temat:


Czesanie włosów szczotką z naturalnego włosia

Szczotka ze szczeciny dzika była moim pierwszym włosowym gadżetem od czasu, gdy zainteresowałam się pielęgnacją włosów. Natknęłam się na nią zupełnie przypadkiem dwa lata temu podczas zakupów w supermarkecie. Mam ją do dziś i świetnie mi służy – używam jej zamiennie z Tangle Teezerem, chociaż z perspektywy czasu mam wrażenie, że jest od niego lepsza, ponieważ nadaje włosom większej objętości i delikatniej je rozczesuje. Myślę, że szczotka z naturalnego włosia bardzo przyczyniła się do poprawy stanu moich włosów – wcześniej używałam zwykłej, plastikowej z ostrymi, metalowymi ząbkami zakończonymi kulkami, która bardzo rwała i szarpała włosy podczas czesania.

Więcej na ten temat:

Unikanie nieodpowiednich dla włosów substancji

Czytanie składów kosmetyków to podstawa pielęgnacji włosów – przekonałam się o tym wielokrotnie, gdy w moje ręce trafił produkt z napisem na opakowaniu sugerującym zupełnie co innego niż znajdowało się w jego składzie. Na polskim rynku znajdują się bowiem na przykład szampony z naklejką „łagodny”, chociaż są naszpikowane silnymi detergentami, a także produkty nazywane „keratynowymi” mimo że nie zawierają nawet grama keratyny (autentyk, który pokazała mi jedna z czytelniczek!).

Dzięki temu, że rozpoznaję wiele substancji w spisie INCI, jestem w stanie już w sklepie ocenić, czy dany kosmetyk ma szansę się u mnie sprawdzić i czy jest wartościowy. Potrafię też – chociaż mniej więcej – określić, które składniki działają na moje włosy dobrze, a które nie. Zwiększyła się moja świadomość konsumencka – trudniej jest mnie oszukać, nie muszę opierać swoich przypuszczeń jedynie na opisie producenta zapisanym na opakowaniu. Unikam też kosmetyków naszpikowanych wysuszającym alkoholem czy nadmiarem innych, niekorzystnie działających na włosy dodatków.

Więcej na ten temat:
Unikanie suszenia gorącym nawiewem

Dzięki keratynowemu prostowaniu osiągnęłam tak gładkie włosy, że nawet bez suszenia wysychały na prosto. Potem ich stan zaczął się pogarszać, zaczęły bardzo się strączkować i puszyć – wtedy musiałam nauczyć się tak o nie dbać, aby ich stan się sukcesywnie poprawiał. Dzięki olejowaniu i stosowaniu odpowiednich kosmetyków z czasem wyglądały coraz lepiej – jednym z elementów, które wprowadziłam w życie, było też unikanie suszenia włosów gorącym nawiewem suszarki. W praktyce albo nie suszyłam ich wcale, albo podsuszałam lekko letnim nawiewem. Robię tak do dziś i widzę dużą poprawę – to kolejny sposób, który bardzo mi pomógł. Dzięki niemu unikam nadmiernego osłabiania i wysuszania włosów (a w konsekwencji ich łamania i urywania).

Więcej na ten temat:


Zabezpieczanie końcówek

Myślę, że to właśnie ten element pielęgnacji najbardziej wpłynął na to, że moje włosy przestały się rozdwajać. Początkowo zabezpieczanie końcówek wychodziło mi niezgrabnie – zdarzało mi się zbytnio zatłuścić włosy albo sprawić, że stawały się mocno obciążone. Teraz nabrałam już wprawy i opracowałam najlepszy dla siebie sposób, do którego link znajdziecie poniżej. Zabezpieczanie końcówek sprawiło, że moje włosy przestały się puszyć i rozdwajać, stały się mocniejsze i bardziej elastyczne. Według mnie ten zajmujący kilka sekund zabieg świetnie współgra z olejowaniem i naprawdę potrafi zdziałać cuda. Obecnie olejem lub olejkiem pokrywam końcówki zawsze po wysuszeniu włosów po myciu oraz co rano przed wyjściem z domu.

Więcej na ten temat:
Nie czesanie włosów na mokro

Kolejny niezwykle ważny element, który wpłynął na wzmocnienie moich włosów, to nie czesanie ich na mokro (mokre włosy są dużo bardziej niż suche podatne na zniszczenia). Wiem, że to dla wielu osób trudne do realizacji i ja też niegdyś myślałam, że zostawienie włosów do wyschnięcia bez ich uprzedniego rozczesania to najprostszy przepis na katastrofę – wyobrażałam sobie skołtunione, suche włosy, które nijak nie będzie można doprowadzić do normalnego wyglądu. Okazało się jednak, że się myliłam.

Zazwyczaj myję głowę nad wanną, a następnie owijam włosy w bawełnianą koszulkę (nota bene jej używanie – zamiast ręcznika – też na pewno poprawiło ich stan!). Po kilkunastu minutach, gdy woda już nieco się odsączy, zdejmuję „turban” i pozostawiam włosy do wyschnięcia. Podczas tego procesu co jakiś czas delikatnie przeczesuję je palcami. Na końcu, ewentualnie, podsuszam le lekko chłodnym nawiewem suszarki i zabezpieczam końcówki. I już.

Co jeszcze?

Do tej listy mogę dopisać jeszcze inne istotne elementy, takie jak wiązanie włosów do snu (chociaż w luźny kucyk nad karkiem), unikanie spinek-wsuwek i gumek z metalowymi złączeniami, zabezpieczanie włosów przed słońcem czy płukanie ich letnią wodą, jednak myślę, że nie były one w moim przypadku tak kluczowe, jak wcześniej wymienione działania. Oczywiście bardzo ważne jest także odpowiednie (czyli wartościowe!) odżywianie, którego staram się trzymać, ale wiadomo – mam na koncie różne grzeszki w tej materii :)

Bardzo pomogło mi też prowadzenie bloga – dzięki niemu jestem bardziej konsekwentna i systematyczna w swoich pielęgnacyjnych działaniach.

A co u Was najbardziej wpłynęło na poprawę stanu włosów? Jaki element pielęgnacji okazał się dla Was najcenniejszym odkryciem?



Polecam też:

czwartek, 21 kwietnia 2016

Wasze historie – Roksana

Przez kilka lat moje włosy strasznie się puszyły – bardzo mnie to denerwowało, ale miałam nadzieję, że jest to tylko skutek uboczny leku, który kiedyś stosowałam, i że z czasem ten objaw, jak wiele innych, minie. Niestety, tak się nie stało, a ja zaczęłam szukać sposobów, aby je nawilżyć i ujarzmić. Zaczęłam od keratynowego prostowania, wymieniłam plastikową szczotkę na TT i szczotkę z naturalnego włosia, ograniczyłam suszenie włosów, przestałam używać prostownicy, a przede wszystkim – zainteresowałam się składami kosmetyków i zaczęłam sprawdzać, które z nich są dla mnie odpowiednie. Proces naprawczy trwa w zasadzie do dziś, ale dla mnie najważniejsze jest to, że faktycznie widzę jego efekty.

Dziś przedstawiam Wam historię mojej czytelniczki Roksany, której włosy naprawdę niejedno przeszły. Jej opowieść nieco przypomina moją: ciągłe farbowanie, włosy puszące się, zniszczone, a w pewnym momencie – ciągnące się jak guma. Mimo różnych przeciwności ich stan jest jednak obecnie znacznie lepszy, a Roksana, jak sama przyznaje, stara się trzymać „zdrowych” nawyków i… jak sami zobaczycie na zdjęciach, rezultaty widać gołym okiem! 

Historia Roksany

Cześć! 

Chciałabym się podzielić z Wami moją włosową przygodą i prosić o wsparcie – bowiem zdarza mi się tracić motywację!

W dzieciństwie włosy miałam gęste, grube, nieco napuszone. W kluczowym momencie (druga klasa podstawówki) sięgały pośladków. Później obcięłam je do brody i to był mój pierwszy błąd. Włosy zaczęły się puszyć, wyglądałam jak miotła!

W piątej klasie podstawówki, idąc za trendem, pofarbowałam mój ciemny blond na głęboką czerń (szamponetka)… włosy napuszone, sięgające ramion, związywane w kucyk. 

W szóstej klasie zaczęłam nagminnie używać prostownicy, o zgrozo z pierwszego lepszego sklepu na rynku. Włosy były w strasznym stanie, ale niewiele wtedy do mnie docierało. Fryzjerka mówiła, że są popalone.


W pierwszej gimnazjum zafarbowane na czarno... nie wiem, co ja sobie wtedy myślałam. Pierwszy lepszy szampon, odżywka z Dove i wyrywanie włosów kiepską prostownicą na porządku dziennym. Kolor w końcu zszedł do ciemnego brązu, przeplatanego z czernią. Oto zdjęcie z dnia, kiedy prostowane nie były:


W drugiej gimnazjum przestałam używać prostownicy, włosy (ni kręcone, ni proste) traktowałam pierwszym lepszym szamponem, bez odżywki. Chodziłam spać w mokrych (!!), nie suszyłam. Za to farbowałam i jeszcze raz farbowałam!

Dodawałam, że skóra głowy jest przesuszona ze względu na AZS? No cóż, ich stan był opłakany, ale rosły:


W maju w trzeciej gimnazjum postanowiłam zejść na jasny brąz. Efekt miał się mniej więcej tak (włosy nadal nie są prostowane): związywane w warkocza, mokre (!) na noc. Nadal zniszczone:


Przyszła pierwsza liceum a z nią najgorszy błąd mojego życia! Pofarbowanie włosów na bordowy/później rudy. Włosy w strasznym stanie, bez odżywek, olejków, prawie nie dało się rozczesać! Na drugim zdjęciu rozjaśnione pasemkami.


Kolejne ściąganie koloru już w dobrym salonie, miesiąc trzymania odżywki na włosach codziennie przynajmniej pół godziny. Włosy nie rozczesywały się łatwo, wypadały, a katowane prostownicą kruszyły się.

W lutym drugiej liceum postanowiłam je pofarbować na ciemny blond i ściąć. Prezentowały się tak:



Nie było najgorzej, w końcu zaczęły się jako tako układać, nie wywijały się. Niestety (co też głupiego strzeliło mi do głowy!) parę miesięcy później postanowiłam je pofarbować. Jako że u mojego fryzjera wysokie ceny i długie kolejki, a ja niecierpliwa, postanowiłam więc skorzystać z usług innej fryzjerki. Prosiłam o wyrównanie do odrostu. Niestety, nie zrozumiałyśmy się. Fryzjerka wyrównała je do żółtego, rozjaśnianego blondu. Wyglądałam tak strasznie, że od razu ze łzami w oczach pobiegłam po farbę od L’Oreal. Włosy prezentowały się strasznie. Gumowe, ciągnące się, zostające garściami w rękach. Ciężko było mi zrobić chociaż kucyka. Niewiele mam zdjęć z tamtego okresu:


W maju postanowiłam pofarbować je ten „ostatni raz”. W tym czasie zdarzyło mi się już parę razy nałożyć olej kokosowy, ale moje włosy, choć nie mam pojęcia, czy są wysokoporowate, puszyły się po nim niemiłosiernie. 

Ciemny blond zszedł jednak dość szybko, włosy zostały żółte. Nie kręciły się, nie były proste. Jeden wielki suchy puszek. Prostowane codziennie, ale postawiłam sobie twardy cel: więcej ich nie pofarbuję. Uwierzcie, wiele razy chciałam się złamać. Postanowiłam też, że nie zetnę ich, póki nie odrosną mi moje własne. Och, jak kusiło mnie, by sięgnąć po farbę, nie mogłam na siebie patrzeć!


W klasie maturalnej zainteresowałam się olejowaniem i składem kosmetyków, których używam. Próbowałam wykonać na swoich włosach zabieg keratynowego prostowania, niestety po kilku myciach włosy wróciły do pierwotnego stanu – były puszące się, już nie takie grube jak kiedyś. Ani proste, ani kręcone.

Kupiłam TT, przynajmniej dwa razy w tygodniu nakładam maskę Vatika (z czarnuszki), używam olejów Babuszki Agafii (na szybszy porost włosów) oraz olejku SESA, olejek w płynnej odżywce Schwarzkopf i OSIS+ (również Schwarzkopf) zawsze przed prostowaniem. Zakupiłam prostownicę firmy GAMA, jedną, teraz drugą – CP3 Digital Nano Tourmaline Laser Ion. Włosy suszę, nie kładę się spać w mokrych. Niestety po wysuszeniu puch lata na wszystkie strony. Staram się nie prostować codziennie, zaplatam warkocze dobierane lub czeszę kucyka. Ostatnio (grzech) wróciłam do nagminnego prostowania, by chodzić w rozpuszczonych. Trwa to mniej więcej tydzień, muszę powrócić do zdrowszych nawyków. 

Na chwilę obecną odrost jest już bardzo widoczny, a włosy stały się miękkie i nie wypadają garściami. Nie potrzebuję też odżywki (której i tak używam), by je rozczesać po myciu. Minusem jest straszny puch. Zdjęcie nim końcówki zostały podcięte:



Pozdrawiam i mam nadzieję, że podzielisz się moją włosową historią – ona nadal trwa! Mam nadzieję, że wytrwam w postanowieniu i zapuszczę włosy którymi obdarzyła mnie natura.

Roksana.

Roksanie bardzo dziękuję za podzielenie się swoją (burzliwą!) historią, a Was zachęcam do dyskusji: jakie są Wasze ulubione sposoby na puszące się włosy? Jaką pielęgnację polecilibyście szczególnie w tym przypadku?

Zapraszam też do przesyłania swoich historii (szczegóły tutaj)!

Polecam inne wpisy z tej serii:

środa, 21 stycznia 2015

Pozornie bezpieczne produkty i domowe zabiegi, które mogą zniszczyć włosy!


Soda oczyszczona – przesuszenie i podrażnienia

Mycie włosów sodą oczyszczoną to jeden z popularniejszych ostatnio sposobów na oczyszczenie włosów z nagromadzonych silikonów, protein czy stylizatorów – sprawdza się zwłaszcza w przypadku włosów niskoporowatych, gdyż łatwo odchyla ich łuski. Może się jednak okazać, że włosy po szorowaniu sodą będą bardzo przesuszone.

Soda nie jest polecana do mycia delikatnych i wysokoporowatych włosów, może też podrażniać skórę głowy i przyspieszać wypłukiwanie się farby (przez odchylenie łusek). Ponadto soda ma pH zasadowe, co oznacza, że po jej zastosowaniu musimy zakwasić włosy (np. zakwaszającą płukanką octową lub cytrynową), by domknąć łuski. Konieczne będzie także natychmiastowe nawilżenie włosów w postaci maseczki, by uniknąć przesuszenia.

Aloes i inne humektanty – spuszone włosy

Nawilżacze (humektanty), zamiast nawilżać, powodują na włosach puch, kiedy powietrze jest zbyt wilgotne lub zbyt suche. Więcej na ten temat (w tym także o tym, jak odczytywać punkt rosy) pisałam tutaj: Jak stosować humektanty w zależności od pogody?

Najbezpieczniej jest więc w suche i wilgotne dni zrezygnować lub mocno ograniczyć stosowanie następujących składników w kosmetykach do włosów:
  • mel (miód),
  • panthenol (pantenol),
  • glycerin (gliceryna),
  • linum usitatissimum (siemię lniane),
  • aloe vera, aloe barbadensis z dopiskiem np. juice, extract, gel itd. (aloes),
  • urea (mocznik),
  • hyaluronic acid (kwas hialuronowy).

Żelatyna i inne proteiny – sztywne, suche włosy

Laminowanie włosów żelatyną, podobnie jak stosowanie nadmiaru protein w innej postaci, może prowadzić do przeproteinowania – wtedy zamiast sypkich, gładkich włosów będziemy mieć suche, matowe, sztywne, napuszone i łamliwe. Żelatyna może zaszkodzić przede wszystkim włosom wrażliwym i rozjaśnianym (o czym pisała dawno temu Natalia z Blondhaircare).

Jak radzić sobie z przeproteinowaniem?
  1. Myjemy głowę szamponem z silnym detergentem, np. SLS lub SLES, by usunąć nadbudowane proteiny.
  2. Sięgamy po oleje – olejujemy dowolnym sposobem, ale przed każdym myciem, regularnie.
  3. Używamy nawilżających masek bez protein – takich, które zawierają n. aloes lub mocznik. Możemy też dodawać do zwykłych drogeryjnych masek miód, siemię lniane czy mleczko pszczele. Siemię sprawdzi się też w roli płukanki.
  4. Nakładamy na wysuszone włosy odrobinę oleju lub silikonowego serum.

Jeśli po kilku dniach tak intensywnej pielęgnacji włosy – głównie końcówki – będą wciąż suche i sztywne, warto je podciąć.


Niektóre oleje, płukanki, zioła – barwienie włosów

Dziewczyny o jasnych włosach powinny uważać na niektóre produkty, które mogą je barwić lub przyciemniać, np.:
  • cynamon (głównie w płukance) – może barwić na rudo,
  • olej Amla, z orzechów włoskich i rycynowy – mogą przyciemniać włosy,
  • parafina – może przyciemniać,
  • nafta kosmetyczna – może przyciemniać,
  • szałwia, pokrzywa, skrzyp, rozmaryn (szczególnie w formie płukanek) – mogą przyciemniać włosy, a nawet zabarwić je lekko na zielono (szałwia, pokrzywa),
  • hibiskus – może barwić na rudo,
  • kora dębu – może przyciemniać,
  • płukanka z kawy – może przyciemniać,
  • płukanka z czarnej herbaty – może przyciemniać,
  • płukanka z łupin orzecha włoskiego – może przyciemniać.

Oczywiście nie wszystkie zioła czy produkty od razu wpłyną na kolor włosów – zmianę możemy zauważyć dopiero po kilkukrotnym ich użyciu.

Niektóre zioła – podrażnienia i przesuszone włosy  

To mit, że ziół możemy używać bez obaw, bo są naturalne i nie zrobią nam krzywdy – wiele z nich działa drażniąco i wysuszająco na skórę głowy i włosy. Niektóre mogą też uczulać (np. rumianek).

Działanie wysuszające wykazują m.in.:
  • kora dębu,
  • skrzyp,
  • pokrzywa,
  • szałwia,
  • niektóre zioła indyjskie zawarte w indyjskich olejach, np. Bringraj, Heennara,  Sesa, Vatika koksowa,
  • ziołowe farby takie jak henna.

Peeling skóry głowy – podrażnienia i wypadanie włosów

Peeling skóry głowy, wykonywany na przykład za pomocą rozpuszczonych w szamponie cukru lub kawy, oczyszcza skórę z obumarłego naskórka, wzmacnia włosy poprzez poprawę krążenia, pomaga pozbyć się łupieżu i reguluje pracę gruczołów łojowych. Jednak wykonywany zbyt często lub za mocno może prowadzić do podrażnień i osłabienia cebulek włosowych, a w konsekwencji wypadania włosów.

Zaleca się wykonywać peeling skóry głowy nie częściej niż raz w tygodniu. Jak zrobić to prawidłowo? Do łyżki szamponu (na dłoni lub w miseczce) wsypujemy odrobinę cukru lub kawy, mieszamy i nakładamy na skórę głowy. Delikatnie masujemy i spłukujemy.

Olejowanie skóry głowy – wypadanie włosów

O tym, dlaczego warto olejować włosy, już pisałam (klik), ale dobrze też wiedzieć, że nie każdemu służy nakładanie oleju na skórę głowy – u niektórych osób powoduje to nadmierne wypadanie włosów. Warto też dodać, że nie powinniśmy olejować bardzo przetłuszczonej skóry głowy, która jest pożywką dla grzybów i bakterii – to także może powodować ich wypadanie.


Cytryna – przesuszenie włosów

Cytryna wykazuje rozmaite pozytywne działania na włosy: pomaga je rozjaśnić, hamuje łojotok, dodaje blasku, wzmacnia cebulki. Muszą jednak na nią uważać osoby o włosach zniszczonych i wysokoporowatych – cytryna powoduje często przesuszenie. Po zastosowaniu cytrynowych kosmetyków na włosy warto więc pamiętać o nawilżeniu i użyciu sporej dawki emolientów.

Gorczyca – wypadanie i przesuszenie włosów

Gorczyca to od jakiegoś czasu hit internetu – wystarczy wymieszać gorczycę z wodą, żółtkiem, oliwą i cukrem i nałożyć na skórę głowy. Niektórzy twierdzą, że przyspiesza porost nawet do… 10 cm miesięcznie. Abstrahując od tego, że jest to fizycznie niemożliwe (chociaż gorczyca faktycznie może przyspieszać wzrost włosów), warto wiedzieć, że taka mieszanka może mocno podrażnić skórę głowy, a w efekcie spowodować skutek odwrotny od zamierzonego – wypadanie włosów, a do tego przesuszyć je, wywołać łupież, swędzenie i pieczenie skóry.

Jeśli jednak bardzo chcemy ją wypróbować na sobie, najlepszym wyjściem jest chyba wykonanie uprzednio próby uczuleniowej na małym fragmencie skóry głowy. A jeszcze lepiej – kupienie oleju musztardowego, który działa podobnie, ale nie mamy w jego przypadku aż tak dużego ryzyka podrażnień!

Maść końska – wypadanie włosów, łupież i zmiany alergiczne

Kolejna moda związana z przyspieszaniem porostu jest związana ze stosowaniem maści końskiej w formie wcierki. Dziewczyny, które jej używają, często zaznaczają, że włosy po niej rosną szybciej, pojawiają się baby hair, a sama maść powoduje lekkie pieczenie i uczucie ciepła.

Objawy niepożądane, które mogą się pojawić podczas stosowania końskiej maści na skórę głowy, to: wypadanie włosów, łupież, zmiany alergiczne (wypryski, wysypka), przesuszenie skóry, pieczenie, świąd, a nawet łuszczące się obszary skóry i podrażnienia wyglądające jak poparzenia. Warto ryzykować?

Jak myślicie, jakie jeszcze produkty mogą niszczyć włosy?

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Jak zdiagnozować, czego potrzebują włosy?


Ocenienie, czego potrzebują nasze włosy, a co mają w nadmiarze, to podstawa ich świadomej pielęgnacji. Cała „zabawa” polega na tym, że nigdy nie mamy pewności, jak dany składnik zadziała na nasze włosy ani jaka forma pielęgnacji okaże się dla nich najbardziej korzystna.

Co więc należy robić? Próbować. Eksperymentować. Sprawdzać.  

Zanim jednak nałożymy na włosy litr oleju kokosowego albo spryskamy je obficie sokiem z aloesu, warto nauczyć się diagnozować typowe sygnały wysyłane przez nasze włosy  – czego innego będą bowiem potrzebowały te suche, a jeszcze czegoś innego elektryzujące się, strączkujące, puszące czy matowe.

Poniżej opisałam typowe przypadłości oraz proponowane formy pielęgnacji, które powinny pomóc włosom. Zanim jednak przejdziemy do diagnozowania, jak pomóc fryzurze, powinniśmy znać chociaż podstawy związane z funkcjonowaniem emolientów, humektantów i protein.

Równowaga emolientowo-humektantowo-proteinowa

Idealna pielęgnacja włosów to połączenie dostarczania włosom protein, nawilżaczy i substancji natłuszczających. O czym trzeba pamiętać?
  • Proteiny, które są budulcem włosów, potrzebują nawilżenia.
  • Humektanty to nawilżacze, ale potrzebują czegoś, co zatrzymuje wilgoć.
  • Emolienty zatrzymują wilgoć, tworzą barierę na powierzchni włosa, a dodatkowo ochraniają go przed urazami mechanicznymi. 



Co to oznacza w praktyce?

Aby dostarczać włosom wszystkich niezbędnych elementów, musimy umieć odczytywać je w składach produktów takich jak maska czy odżywka. Czego więc szukać? Poniżej przykłady.

Proteiny:
  • hydrolyzed keratin (keratyna),
  • hydrolized silk (jedwab),
  • hydrolized elastin (elastyna),
  • hydrolized wheat protein (proteiny pszenicy),
  • hydrolized soy protein (proteiny sojowe),
  • hydrolized milk protein (proteiny mleczne),
  • hydrolized oat protein (proteiny owsa).

Humektanty:
  • mel (miód),
  • panthenol (pantenol),glycerin (gliceryna),
  • linum usitatissimum(siemię lniane),
  • aloe vera, aloe barbadensis z dopiskiem np. juice, extract, gel itd. (aloes),
  • urea (mocznik),
  • hyaluronic acid (kwas hialuronowy).
Emolienty:
  • zakończone na "oil" (oleje, wyjątek: Mineral Oil – jest to parafina),
  • Cetearyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Stearyl Alcohol (alkohole tłuszczowe),
  • Isopropyl Palmitate, Isopropyl Myristate (estry),
  • masła, np. Butyrospermum Parkii Butter (masło shea), Persea Gratissima Butter (masło awokado),
  • woski, np. Cera Alba, Cera Flava, Euphorbia Cerifa (Candelilla) Wax,
  • a nawet silikony, np. Dimethicone Copolyol, Lauryl Methicone Copolyol, Hydrolyzed Wheat Protein Hydroxypropyl Polysiloxane, silikony z PEG na początku, Amodimethicone, Dimethicone, Dimethiconol, Beheonoxy Dimethicone, Phenyl Trimethicone, Cyclomethicone, Cyclopentasiloxane, Cyclotetrasiloxane, Cyclohexasiloxane, Octamethyl Cyclotetrasiloxane.


Jeśli włosy są łamliwe, matowe i suche, może to oznaczać, że dostarczamy im za mało humektantów, czyli substancji nawilżających. Humektanty wiążą i absorbują wodę, a ponadto zmiękczają i nawilżają włosy.

Niestety, nie wystarczy tylko dostarczać włosom nawilżaczy – humektanty nie będą spełniały swojej dobroczynnej funkcji bez emolientów (np. olejów), ponieważ to właśnie emolienty tworzą na włosach powłokę zapobiegającą odparowywaniu wody.

Jeśli nasze włosy są suche i matowe, a do tego łatwo się łamią, warto wzbogacić więc pielęgnację w większą ilość humektantów (które łączymy z emolientami).

Przykładowe humektanty domowe:
  • miód,
  • cukier,
  • żel lniany,
  • aloes.

Przykładowe humektanty, które możemy kupić w sklepach z półproduktami:
  • kwas hialuronowy,
  • koncentrat aloesu,
  • mleczko pszczele,
  • gliceryna,
  • witaminy A i E,
  • mocznik.

Zimą powinniśmy stosować humektanty bardzo ostrożnie, ponieważ reagują one na wilgotność przy dużej wyłapują cząsteczki wody z powietrza, przy suchym powietrzu zaś oddają wilgoć, co może skutkować tym, że nasze włosy, pozbawione należytej emolientowej otoczki, zamienią się w puch! Zimą więc większość z nas powinna raczej sięgać po oleje niż aloes, miód czy mocznik. Obszerniej opisałam ten problem tutaj.

Jeśli więc włosy, mimo nakładania nawilżaczy, wciąż się puszą, oznacza to, że widocznie potrzebują emolientów (i ewentualnie odrobiny protein). Zafundujmy im wówczas porządne i regularne olejowanie.


Jeśli włosy się strączkują i wyglądają, jakby były mokre, a dodatkowo mogą się też ciągnąć, być przyklapnięte i sprawiać wrażenie zbyt ciężkich, to oznaka, że dostarczamy im za dużo humektantów. Co wtedy robić?

W takim przypadku najlepiej jest oczyścić włosy szamponem z SLS/SLES i położyć maskę proteinową. Po niej osoby o włosach wysokoporowatych powinny zastosować dodatkowo maskę nawilżająco-natłuszczającą.


Jeśli włosy się elektryzują, puszą i są zbyt lekkie, powodem jest prawdopodobnie zbyt mała ilość emolientów, czyli substancji natłuszczających. Emolienty tworzą film na włosach, który zabezpiecza przed odparowaniem wody. Gdy jest ich za mało, włosy puszą się i mamy wrażenie, że za bardzo się unoszą (fruwają dookoła fryzury).  

Emolienty dodatkowo zabezpieczają też włosy przed urazami mechanicznymi – to dlatego po umyciu głowy i nałożeniu odżywki warto dodatkowo położyć na nie odpowiednie serum na końcówki – tym serum może być dowolny, dobrany do włosów olej (np. arganowy lub lniany).   

Przykładowe emolienty domowe:
  • wszelkie oleje, np. lniany, kokosowy, arganowy, ze słodkich migdałów, macadamia, oliwa z oliwek.

Przykładowe emolienty, które możemy kupić w sklepach z półproduktami:
  • parafina,
  • woski roślinne,
  • silikony.
Jeśli więc mamy problem z elektryzującymi i puszącymi się włosami, warto poświęcić trochę czasu na ich olejowanie.


Jeśli włosy wyglądają na tłuste, strączkują się i nadmiernie błyszczą lub są matowe i pozbawione objętości, może to oznaczać, że przesadzamy z emolientami i warto nieco zmniejszyć ilość substancji natłuszczających w pielęgnacji włosów.


Jeśli włosy są zbyt śliskie i przyklapnięte to prawdopodobnie dostarczamy im za mało protein, czyli budulca, który do pewnego stopnia pozwala uzupełniać ubytki w strukturze włosów. Proteiny mogą być:
  • wielocząsteczkowe, np. kolagen (Collagen), jedwab (Silk), elastyna (Elastin),
  • małocząsteczkowe, np. keratyna (Hydrolized Keratin), jedwab (Hydrolized Silk), elastyna (Hydrolized Elastin), pszenica (Hydrolized Wheat Protein).
W takim przypadku warto eksperymentować z proteinowymi maskami.


Jeśli włosy są suche, puszą się i wyglądają na zniszczone, to możemy mówić o ich przeproteinowaniu. Aby im wówczas pomóc, zaleca się oczyszczenie włosów szamponem z SLS/SLES i nałożenie maski głęboko nawilżającej z dodatkiem emolientów.

Włosy łatwo jest przeproteinować  aby tego uniknąć, należy stosować dawkę protein nie częściej niż 2-3 razy w miesiącu! Warto też wiedzieć, że niektóre włosy zupełnie nie tolerują protein.  

A jakie są Wasze włosy? Potraficie odgadnąć ich potrzeby?

czwartek, 4 grudnia 2014

Keratynowe prostowanie włosów – moje wrażenia


Zdjęcie z lewej jest nieco tendencyjne, ponieważ zostało wykonane w czasie pieszej wędrówki po górach w dość wilgotny i wietrzny dzień, ale na co dzień  moje włosy nie wyglądały wówczas dużo lepiej...

Przed keratynowym prostowaniem…

Dwa lata temu, w wyniku wielu niesprzyjających okoliczności, moje włosy całkowicie zmieniły swoją strukturę: dotychczas proste i raczej gładkie stały się suche, puszące, zaczęły falować i – co chyba najgorsze – masowo wypadać. Nie podobały mi się tak bardzo, że wolałam je wiązać niż na nie patrzeć. Mimo rozmaitych prób, które podejmowałam, łącznie z odwiedzeniem dermatologa, nic nie było w stanie im pomóc.

Kiedy ich stan doprowadzał mnie już do skrajnej kobiecej rozpaczy, a w głowie zaczął kiełkować pomysł ich obcięcia, moja fryzjerka zaproponowała mi zabieg keratynowego prostowania włosów. Zanim się na niego zdecydowałam, odbyłyśmy długą rozmowę, w czasie której zadałam jej chyba wszelkie możliwe pytania i rozwiałam swoje wątpliwości.

Po 4 miesiącach od zabiegu

Na zabieg keratynowego prostowania włosów zdecydowałam się dokładnie 2 sierpnia 2014 roku. Od tego czasu (a minęły już 4 miesiące) moje włosy są wciąż gładkie i proste (co widać na powyższym, zrobionym kilka dni temu zdjęciu).

Oczywiście keratyna systematycznie się z nich wypłukuje, ale przy odpowiedniej pielęgnacji myślę, że efekt zabiegu utrzyma się jeszcze przez co najmniej kilka tygodni.

Czym jest keratynowe prostowanie włosów?

Keratynowe prostowanie włosów – mówiąc najbardziej przejrzyjcie – polega na wprasowaniu we włosy płynnej keratyny, czyli budulca włosa.

W strukturze włosów z czasem – w wyniku między innymi niewłaściwej pielęgnacji czy urazów mechanicznych – pojawiają się ubytki. Nie da się ich naprawić, ale można je na jakiś czas wypełnić i zabieg keratynowego prostowania właśnie do tego służy.

Zabieg nie szkodzi włosom, a wręcz przeciwnie – jest dla nich odbudowującą kuracją. Mówi się jednak o szkodliwości wykorzystywanego w czasie zabiegu formaldehydu – o  nim możecie przeczytać tutaj.

Jakie są efekty zabiegu?

Keratynowe prostowanie sprawia, że włosy wygładzają się, są bardziej błyszczące i przestają się puszyć. Dzięki niemu przez wiele tygodni, a nawet miesięcy, nie musimy używać prostownicy ani suszarki. Myślę, że to dobry początek świadomej pielęgnacji włosów :)

Na czym polega zabieg keratynowego prostowania?

Zabieg w salonie fryzjerskim trwa około 2 godzin, a jego cena zależy od długości włosów.

Keratynowe prostowanie obejmuje (po kolei):
  1. Dokładne umycie włosów szamponem, który otwiera łuski włosów.
  2. Podsuszenie włosów.
  3. Nałożenie pędzelkiem na włosy keratyny (z keratyną na włosach siedzimy około pół godziny).
  4. Suszenie włosów i dokładnie prostowanie pasm za pomocą prostownicy.


Zalety i wady keratynowego prostowania

Plusy, które zauważyłam:
  • włosy są gładkie, bardziej lśniące i wymagają mniejszej uwagi,
  • włosy nie rozdwajają się, mniej się niszczą,
  • włosy nie wymagają żadnej stylizacji – od 4 miesięcy nie używam prostownicy ani suszarki (chyba że chłodnego nawiewu od czasu do czasu), a wcześniej nie mogłam się bez nich obyć,
  • włosy są i wyglądają na zdrowsze,
  • włosy mniej się odkształcają (szczególnie w pierwszych tygodniach po zabiegu),
  • włosy nie reagują na wilgotność powietrza (deszcz czy mgła nie są im straszne :)).


Wady zabiegu:
  • cena – zależna od długości włosów; ja za zabieg przeprowadzany w warszawskim salonie fryzjerskim (moje włosy sięgały wówczas mniej więcej do łopatek) zapłaciłam około 400 zł; wydaje się, że to dużo, uważam jednak, że było warto, bo efekty keratynowego prostowania utrzymują się dłużej niż zakładałam;
  • zmiany w pielęgnacji – włosy po keratynowym prostowaniu wymagają innych kosmetyków, na wiele składników trzeba uważać (o tym napiszę więcej za kilka dni); jest to jednak wada tylko pozornie – w rzeczywistości dzięki temu możemy zacząć nowy, o wiele lepszy i bardziej korzystny dla włosów sposób pielęgnacji. Poza tym wreszcie mamy motywację, aby nauczyć się czytać nie zawsze oczywiste składy kosmetyków do włosów! J
  • włosy na początku, przez około 2 tygodnie, są bardzo przyklapnięte – stan ten zależy od tego, jaki preparat został użyty do zabiegu. Myślę jednak, że jeśli bardzo obawiamy się tego objawu, możemy nałożyć keratynę nieco dalej niż od samej nasady włosów.


Polecam czy odradzam?

Zdecydowanie polecam zabieg keratynowego prostowania – szczególnie osobom o włosach:
  • bardzo zniszczonych,
  • puszących się,
  • bez blasku,
  • wymagających ciągłego używania suszarki i/lub prostownicy,
  • plączących się.


Jeśli więc Wasze włosy doprowadzają Was do szału, próbowałyście już wielu metod pielęgnacji, ale nic nie skutkuje, a z rozpaczy rozważacie już ścięcie włosów i zapuszczanie od nowa (zgroza!), to keratynowe prostowanie jest zdecydowanie dla Was :)

Jak wybrać odpowiedni salon oferujący zabieg keratynowego prostowania?
  1. Przede wszystkim odradzam wykonywanie zabiegu w przypadkowym salonie – na przykład za pośrednictwem Groupona. Słyszałam historie, w których dziewczyny płaciły mnóstwo pieniędzy za zabieg, który okazywał się być oszustwem – po umyciu włosów nie było widać żadnych efektów!
  2. Najlepiej o zabieg zapytać w ulubionym salonie fryzjerskim – ja o tym, że moja fryzjerka go wykonuje, dowiedziałam się właśnie od niej i to przez przypadek.
  3. Jeśli nie mamy ulubionego salonu, popytajmy znajomych i przejrzyjmy fora internetowe.
  4. Zanim umówimy się na zabieg, porozmawiajmy z fryzjerem. Wypytajmy go o wszelkie szczegóły – dobry specjalista udzieli nam pomocnych wskazówek. 
Zapytajmy fryzjera:
  • przy użyciu jakiego produktu wykonywany jest zabieg i jakie będą jego efekty (odradzam stosowanie bardzo mocnej keratyny, po której włosy przez wiele dni pozostają bardzo przyklapnięte – również na czubku głowy!),
  • jak pogodzić zabieg z farbowaniem włosów (nie powinno się wykonywać go minimum 2 tygodnie po farbowaniu ani farbować włosów do 2 tygodni po zabiegu – dobry fryzjer na pewno nam to powie),
  • jak dbać o włosy po zabiegu (te informacje są oczywiście w internecie, ale warto upewnić się u specjalisty – może doradzić coś specjalnie pod kątem danych włosów, wskazać przydatne kosmetyki),
  • ile zabieg będzie kosztował na naszej długości włosów (zbyt niskie ceny powinny wydać się nam podejrzane).


Dobrym pomysłem jest też poproszenie fryzjera o zdjęcia jego klientek przed zabiegiem i po nim – wiele salonów dokumentuje w ten sposób swoje działania.

Czy któraś z Was też przeszła zabieg keratynowego prostowania włosów? Jak długo utrzymywały się efekty?

Popularne w tym miesiącu: