Każdy z nas ma na koncie różne
wpadki – niektóre wynikają z podejmowania złych decyzji, inne są wynikiem niefortunnego zrządzenia losu. Sama przeżyłam już sporo tych włosowych, jednak
kiedy ktoś pyta mnie o największą, od razu myślę o pewnym pamiętnym farbowaniu.
Było to w święta Bożego
Narodzenia wiele lat temu. Miałam wówczas około 16 lat. Pamiętam, że były to
czasy, gdy eksperymentowałam z farbami w rudawych odcieniach – najczęściej miałam
wtedy włosy miedziane, chociaż testowałam także inne tonacje. Tego dnia, jak to w święta, wybieraliśmy
się wieczorem do rodziny, a ja postanowiłam odświeżyć swój kolor włosów
uznając, że jest już zbyt wypłowiały. Z pomocą Mamy nałożyłam więc farbę na
pasma i zaczęłam odliczać czas do jej zmycia. Gdy nadeszła pora płukania
włosów, odkręciłam kran i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że… nie ma wody.
Nie wierzyłam własnym oczom! Zdenerwowana sprawdziłam jeszcze kran w kuchni. To
samo. A farbę trzeba było zmyć natychmiast! Oczyma wyobraźni widziałam już, jak
włosy przybierają kolor pożółkłej marchewki albo – co gorsza – wypadają pod
wpływem za długo trzymanej farby. Nie wiedziałam przecież, kiedy woda znów
zacznie lecieć i na jak długo ją wyłączono!
Wtedy rodzicom przypomniało
się, że Tata trzyma w szafce kilka baniaków z czystą wodą dla naszych
akwariowych rybek. To było wybawienie! Szybko polałam nimi włosy modląc się, by
nie trzeba było ich ścinać. Na szczęście poza tym, że po wysuszeniu okazało się,
że ich kolor był nieco zbyt mocny, nic strasznego się nie wydarzyło. Do dziś
jednak – nawet podczas mycia głowy – podświadomie obawiam się, żeby powtórnie
nie przydarzyła mi się podobna sytuacja :)
A jakie włosowe wpadki
wspominają po latach inne dziewczyny? Zapytałam o to cztery sympatyczne
blogerki – Joannę, Anię, Kasię i Magdę – które podzieliły się ze mną swoimi (strasznymi)
historiami!
Joanna z bloga Currygreen
„Wpadek włosowych miałam niestety co niemiara. Jak przystało na prawdziwą włosomaniaczkę, ciągle trafiam na coraz to ciekawsze metody pielęgnacji i chętnie testuję je na swoich kręconych włosach. Zacznijmy jednak od tych bardziej typowych zabiegów, po pierwsze olejowania.
Z tą wspaniałą, jakże popularną u nas metodą wiąże się niestety moja największa włosowa wpadka. Choć z biegiem czasu wyszkoliłam sobie nawyk nakładania nieco mniejszej ilości oleju, nadal jest to jednak spora dawka. Pewnego pięknego ranka, wiedząc, że mam przed sobą leniwy dzień w domu, postanowiłam naolejować sobie włosy i zmyć go dopiero późnym wieczorem jak zwykle. Hojnie potraktowałam każdy włos (a warto nadmienić, że nie olejuję włosów od ucha w dół, tylko w całości), także z głowy wisiały mi po prostu pozawijane, tłuste strąki...
Jakiś czas później zadzwoniła do mnie przyjaciółka, namawiając na spotkanie. Mając tyle oleju na włosach, nie byłam oczywiście jakoś specjalnie chętna, ale zgodziłam się wiedząc, że pojadę tam samochodem i będziemy same. Zawinęłam tylko szybko włosy w pseudo-eleganckiego koka z tyłu głowy. I tu zbliżamy się do sedna, ponieważ na owym spotkaniu naszła nas nieodparta ochota na pyszną, pikantną zupę tajską, którą kiedyś razem zrobiłyśmy. Brakowało tylko składników, wsiadłyśmy więc do auta i pojechałyśmy do supermarketu. Dla mnie była sprawa jasna, ja siedzę w aucie, przyjaciółka leci po imbir i limonki. Ona jednak bardzo nalegała, abym i ja wyszła z auta. Doszłam do wniosku, że mam niewiele do stracenia, szybko kupimy co trzeba i będzie po sprawie. Choć miałam wiele szczęścia i nikogo znajomego wtedy nie spotkałam, tamta wizyta w supermarkecie nadal przyprawia mnie o zawstydzenie. Wiem, że brzmi to jak lekka przesada, nieraz czytałam przecież, że jakaś włosomaniaczka paraduje z olejem na głowie i nikt tego nie zauważa. Niestety ja na włosach miałam wylane chyba z pół butelki oleju i mimo, że były spięte w pseudo-elegancki kok, nadal wyglądałam bardzo niechlujnie, jak ktoś, kto po prostu nie widział prysznica przez dwa tygodnie albo i jeszcze dłużej. Przemykałam tylko szybko alejkami byle kogoś nie spotkać i zbierałam (lub tak mi się wtedy tylko zdawało) pogardliwe spojrzenia ludzi. Sprawa być może nieco na wyrost, ale jako włosomaniaczka lubię, gdy moje włosy wyglądają dobrze, a już na pewno nie chcę być odebrana jak ktoś niechlujny, a tak wyglądałam. Moje włosy sprawiały wrażenie niewiarygodnie tłustych, a nawet wprawne oko nie zawsze jest w stanie odróżnić to od oleju.
Choć nieudanych zabiegów, które kończyły się ponownym myciem, było wiele, w głowie siedzą mi szczególnie dwa warte uwagi. Raz, będąc w warunkach polowych na biwaku (jednak z dostępem do prowizorycznego prysznica), postanowiłam nałożyć maskę z żółtka, które zresztą nie oddzieliłam zbyt dokładnie od białka (nie byłam wówczas weganką). Niestety przy spłukiwaniu użyłam bardzo ciepłej wody, jajko się ścięło, a na mojej głowie błyskawicznie powstała jajecznica, której za żadne skarby nie mogłam wyplątać nawet z suchych włosów. Ten sam problem miałam, gdy użyłam banana jako maski, który był niewiarygodnie zachwalany w internecie, a ja zamiast porządnie go zblendować, rozciapałam jedynie widelcem. :)
Wniosek z tego taki, że jak już coś robić, to porządnie, dokładnie, a i z ilością nie ma co przesadzać ;)”.
Ania z bloga Pokochaj-mysi-blond
„Ciężko mi wybrać jedną największą włosową wpadkę, więc opiszę kilka.
- Przejaw wczesnego włosomaniactwa. Kiedy miałam 5 lat, moja siostra miała wtedy 3. Postanowiłam zabawić się w fryzjerkę i obciąć mojej siostrze włosy. Zrobiłam to w pokoju rodziców, kiedy spali. Nadal nie wiem, jak ona się na to zgodziła, no ale cóż. :D M. zawsze miała cienkie i rzadkie włosy, a ja wzięłam nożyczki i zaczęłam "ostre cięcie", wycięłam jej dużo włosów za uchem. Mama musiała poprawić jej nową fryzurkę i M. skończyła z palemką na głowie. Parę lat później mojemu młodszemu o 5 lat bratu zrobiłam "irokeza" – nawaliłam mnóstwo gumy, żelu i lakieru. Powstała skorupa i nie można było tego rozczesać, musiał kilka razy umyć włosy :D
- O tym, jak straciłam mnóstwo włosów. Pierwsze wydarzenie miało miejsce kiedy byłam u babci na wakacjach i często podkradałam cioci szczotki, żeby się uczesać. Swoją drogą miałam wtedy już dość długie włosy i były lekko pofalowane. Pech tak chciał, że na pierwszy ogień poszła okrągła szczotka. Tak mi się wkręciła we włosy, że musiałam ich trochę uciąć. Druga historia miała miejsce w pierwszej klasie gimnazjum, kiedy znalazłam w internecie nowy sposób na obcięcie włosów – związanych w kitkę. Szkoda, że nie przeczytałam artykułu do końca... Obcięłam je związane z tyłu, efekt – krzywe cięcie, poprawki przez mamę, a wszystko skończyło się tym, że z włosów do pasa zrobiły się lekko za łopatki albo nawet krótsze.
- Jak zostałam czarownicą. Był to początek włosomaniactwa, w internecie znalazłam przepis na popularną maseczkę z żółtka. Szkoda, że nie wiedziałam jaki będzie efekt na suchych i wysokoporowatych włosach. Strach był z tym do ludzi wyjść :D”.
Ania i jej młodsza siostra niedługo po pamiętnym obcinaniu :) |
Kasia
z bloga Strzeż się pociągu
„Rudę kocię i Organic Curl
System, czyli jak pozbawić włosów Malkontentkę
Gdy
przypatruję się Malkontentce robiącej głupie miny do zwierciadła, przypomina mi
się Nieugięty Luke i słowa Kapitana: Oglądacie skutek braku porozumienia…
Toteż właśnie, skutek braku porozumienia między Malkontentką a mistrzem nożyc
gości zwyczajowo na malkontenckiej głowie. I straszy. Straszy obywateli, którzy
mają pecha spotkać wyżej wzmiankowaną głowę na zakrętach żywota. Dlatego też
zapytanie Marty, czy Malkontentka dołączyłaby do jej akcji Z różnych punktów widzenia i opowiedziała o największej wpadce
włosowej, wprawiło niebogę w głęboką zadumę… W ciągu długiego żywota
zainkasowała bowiem tyle wpadek (i to nie tylko włosowych), że wybór
największej… nooo grubo. Spośród samych perełek wyłuskać najdorodniejsze… Ale,
ale - są takie dwie: sexi rudzielec i amerykańskie fale.
Sexi rudzielec to nawet nie wpadka
– to potężna wpada – jeszcze z pacholęcego okresu studiów, akademików i głupich
pomysłów, wśród których przerobienie bruneckiej Malkontentki w rudego kociaka
okazało się najgorszym z bardzo złych… Efekt metamorfozy, wykonanej w łazience,
przy fachowej pomocy dwóch przyjaciółek z Wydziału Filozoficznego był zaiste
wstrząsający. Z sympatycznej młodej osoby, Malkontentka zamieniła się… w z
lekka przeterminowaną i mocno zmęczoną życiem przedstawicielkę najstarszej
profesji świata. Do bani. Oj, kłopotliwe było pozbycie się tej
wyuzdanej rudości. Zaskutkowało totalną destrukcją włosów – wiadomo, jak to w
łazience bywa. Jednak tego rodzaju smarkate przygody mieszczą się w kategorii
dopuszczalnych błędów młodości. Ba – nawet błędów pożądanych! Pożądanych, rzecz
jasna, mniej więcej do 25. roku życia. Potem należy się opanować… W innym
bowiem wypadku można wylądować jak Malkontentka… Na pupie i z mocno
wytrzeszczonymi oczami.
Katastrofa,
którą uczyniła sobie na stare lata, woła o pomstę do zniewolonego umysłu. Cóż, nie zawsze mądrość przychodzi z wiekiem,
czasem wiek przychodzi sam… Tak było i w tym przypadku…
Malkontentka
jest posiadaczką włosów prostych, cienkich i raczej rzadkich. Są ciemne,
solidnie lśniące i mocno przyklapnięte, co zapewne ma jakiś związek z ich
porowatością, ale to już temat dla fachowców. Jako że nie jest fanatyczką
włosów przyklejonych do czaszki, przez całe życie prowadzi nierówną walkę z
naturą o uzyskanie objętości. A co jest najlepsze na wielkie volume? Ano loki!
Ludzkości znane są przeróżne sposoby na wyprodukowanie loków, ale Malkontentka
jest wybredna… Kręcenie, spanie w wałkach i siateczce… dla koneserów. Trwała
ondulacja – też niekoniecznie, bo tu jeszcze i kostiumik by się przydał i mocno
upierścienione paluszki. Ale Organic Curl System? To miał być strzał w serce,
który uszczęśliwi Malkontentkę i uczyni ją piękna. Piękną, jak pani ze zdjęcia
reklamującego produkt.
Nie
uczynił…
Dla
niewtajemniczonych, Organic Curl System znany też jako amerykańskie fale, czy
holyłódzkie loki to niejako odwrotność keratynowego prostowania. W wyniku jego
działania mamy uzyskać włosy naturalnie skręcone w fale, zdrowe i błyszczące.
Jak się zapewne łatwo domyślić impreza do najtańszych nie należy, jest też
procesem długotrwałym i ogólnie męczącym – cóż, chcesz być piękna – płać i
płacz… Pani mistrz fryzjerstwa, legitymująca się pokaźną kolekcją dyplomów oraz
stażem w ponoć prestiżowych salonach piękności w Londynie, zużyła cały sobotni
poranek na zmianę włosów Malkontentki w… no właśnie w co? Po przeżyciu
wszystkich etapów zabiegu i wysiadywaniu na oczach tłumów w różnych wałkach,
ręcznikach itd. stara Malkontentka mogła wreszcie zobaczyć nową Malkontentkę…
Tu mała dygresyjka– salon, w którym czyniono amerykańskie fale miał przeszkloną
całą ścianę frontową. Dzięki temu prostemu trikowi, wszyscy przechodnie
poruszający się po ruchliwej ulicy mieli okazję przypatrywać się głowom
upiększonym wałkami, paniom usmarowanym farbami, albo maskami itd. Przygryzę
teraz usta, bo mi się jad zaczyna prawym kącikiem ulewać… Doświadczenie jest
zaiste odjechane. Dla wstydliwych, bądź niepewnych swojego uroku osobistego –
absolutnie nie polecam.
Wracając
to sedna. Nowa odsłona naszej bohaterki
okazała się kompletną klapą. Włosy absolutnie nie przypominały fal, jakimi
kusiła pani z reklamy. Malkontentka w wyniku czasochłonnych zabiegów, straciwszy
górę forsy uzyskała efekt przesuszonej trwałej. Taka niby mokra włoszka z lat 80-tych… i to średnio udana, bo część włosów
skręciła się mocno, część prawie wcale, końce wisiały proste i smutne. Źle.
Ale miało być jeszcze gorzej… Włoszki nie wolno było umyć, ani uczesać przez
bodajże dwa dni. Chcąc, nie chcąc nieboga musiała z taką głową pomaszerować w
poniedziałek do pracy. A zaprawdę powiadam Wam, że po dwóch nockach kołtun na
głowie wyglądał porażająco. I tak poniedziałkowy świt zastał Malkontentkę
galopującą pod ścianami budynków i kryjącą się po krzakach w mocno nasuniętym
na oczy kapturze. W pracy niestety nie było możliwości siedzenia w czapce więc
cóż… o spojrzeniach podczas narady nie będziemy rozmyślać, o pełnym satysfakcji
uśmiechu Grażynki też…
Tak czy owak amerykański sen
okazał się koszmarem. Włosy z błyszczących stały się matowe, suche i
łamliwe. Z taką głową nie dało się
normalnie funkcjonować i w celu ukrycia efektów zatrważającej metamorfozy
Malkontentka zmuszona była do codziennego, porannego podkręcania włosów na
wałkach. Przez ponad rok… Organic Curl System po roku miał zniknąć. Niestety
okazał się zabójczo trwały i konieczne było rozwiązanie ostateczne, czyli
nożyce.
Ta
wpadka była wyjątkowo bolesna. Kosztowna również. Ilość produktów i zabiegów
zastosowanych dla reanimacji włosów to morze kasy i czasu.
Jaki
z tego morał? Dawajcie się porwać marzeniom, ale nie reklamie… Chociaż jest też
opcja, że po prostu malkontencka, proletariacka głowa nie pasuje do
holyłódzkich loków.
Bywajcie
z uśmiechem”.
Magda
z bloga Kociamberwpodrozy
„Nie miałam zbyt wielu włosowych wpadek, ale te kilka razy, kiedy moje włosy przypominały siano, zawsze związane było z ich rozjaśnianiem. Mój naturalny kolor to ciemny brąz, który od wielu lat farbuję, aby ukryć siwe pasemka, jednak farbowanie na ciemne, brązowe kolory zazwyczaj kończy się czernią na włosach, a ja nie lubię się w takim czarnym kolorze. Dlatego, od czasu do czasu, nachodzi mnie chęć na rozjaśnianie i marzą mi się włosy w kolorze jasnego brązu.
Ostatnim razem postanowiłam być mądrzejsza i wybrałam się do dobrego, drogiego salonu. Powiedziałam fryzjerowi, że z praktycznie czarnego koloru wyjściowego chcę uzyskać jasny/średni brąz i że nie spieszy mi się – kondycja włosów jest dla mnie najważniejsza. Ustaliliśmy, że będziemy rozjaśniać włosy pasemkami i umówiliśmy się na dwie wizyty. Po pierwszym razie byłam całkiem zadowolona, moja głowa z czarnej zrobiła się brązowa, więc po miesięcznej przerwie poszłam na drugą wizytę. Fryzjer znów zrobił pasemka, na które położył farbę w chłodnym odcieniu ciemnego blondu. I tu nastąpiła katastrofa, bo ta farba wyjątkowo mocno złapała moje włosy i efekt końcowy to.... ciemny brąz! Czyli po dwóch razach z pasemkami skończyłam znowu z ciemnym kolorem na włosach! Ależ byłam zła!
Odczekałam miesiąc i pomyślawszy "raz kozie śmierć" wzięłam sprawy w swoje ręce, a dokładniej rozjaśniacz cieszący się bardzo dobrą opinią na wielu blogach i forach, czyli L'Oreal Eclair. Koleżanka nałożyła mi go najpierw na długość włosów, potem ja sama nałożyłam na pozostałe włosy przy głowie. Efekt tej zabawy, to prawie wszystkie kolory tęczy na włosach: żółty, pomarańcz, bordo, zielony, brązowy oraz zniszczone końcówki i spuszona na maxa długość. Katastrofa! Nie wiedziałam co robić – czy ścinać się na krótko, czy farbować na jakiś ciemny kolor, żeby to wszystko zakryć. Ratowałam się najpierw szamponetkami w kolorach rudości, żeby wyrównać kolor i zneutralizować zielony odcień włosów. Nawet farbowanie u fryzjera nie polepszyło sprawy – i tak miałam dwukolorowe włosy: rudawe po połowy, szaro-bure na końcach (pod słońce widać było przebłyski zieleni). Cała historia zakończyła się regularnym podcinaniem brzydkich końców, aż do całkowitego ich ścięcia (trwało to kilka miesięcy). Nigdy więcej zabawy w samodzielne rozjaśnianie! Na załączonych zdjęciach możecie zobaczyć różne etapy rozjaśniania moich włosów :)
Teraz mieszkam w Korei i kusi mnie kolejna, potencjalnie niszcząca włosy operacja – bardzo popularna tu trwała Magic Perm albo Magic Curl Perm (C-perm). Ta pierwsza polega na prostowaniu włosów, w taki sposób, że zachowują one swoją objętość, ale są idealnie proste i błyszczące, a Curl Perm to delikatne fale na samych końcach włosów. Rodzajów trwałych dostępnych w koreańskich salonach jest znacznie więcej, kilka z nich możecie zobaczyć np. tutaj: http://hairloom.sg/what-is-korean-perm/ – podobno jest to najczęstszy włosowy zabieg wykonywany przez Koreanki. Oczywiście boję się, że moje dość delikatne włosy mogą po prostu zostać spalone podczas robienia trwałej, więc jak na razie nie wybieram się do salonu, ale efekt końcowy bardzo mi się podoba!
Pozdrowienia z gorącego Seulu,
Magda”.
Bardzo dziękuję dziewczynom za ciekawe historie! A jakie wpadki Wam się kiedyś przytrafiły?
Inne wpisy z serii „Z różnych punktów widzenia”:
Kiedy miałam 18 lat zamarzyły mi się luźne fale. Wybrałam się do fryzjera, powiedziałam wyraźnie czego oczekuję. Następnie moje włosy zostały zawinięte na mikroskopijne wałeczki i, jak łatwo się domyślić, skończyłam z baranem vel pudlem na głowie. Oj, była rozpacz. Potem jeszcze kombinowałam z kolorem na tym baranku, a ostatecznie jedynym ratunkiem okazało się ścięcie na krótko. Na szczęście włosy szybko mi rosną. Co ciekawe, z wiekiem same zaczęły falować i teraz mogę wybierać czy wysuszę je na prosto, czy pougniatam w fale.
OdpowiedzUsuńTo były takie loki na stałe? ;)
UsuńTrwała to była. Nawet bardzo trwała ;)
UsuńMega trwała zatem :P :D
UsuńJa kiedyś nałożyłam maseczkę drożdżową na włosy i też zabrakło wody :)
OdpowiedzUsuńHaha :D
UsuńHahaha teraz ja po przeczytaniu dostanę paranoji przy każdym myciu! :-D :-D
Usuń:))
UsuńPowiem szczerze,że te zabiegi to nic ciekawego.Po po prostu podkręcone końcówki.Zawsze możesz sobie podwinąć lokówką na szczotce albo lokami.Ja bym się na to nie decydowała no,ale decyzja należy do ciebie.
OdpowiedzUsuńTo trzeba przekazać autorce historii na ten temat - Magdzie. Może przeczyta Twój komentarz ;)
UsuńChyba każda z nas w pogoni za coraz to nową modą czy widzimisię zaliczyła jakąś włosową wpadkę :) Bardzo pouczające historie nam przekazałyście, świetnie się czytało każdą! Gratuluję dziewczyny :)
OdpowiedzUsuńsen okazał sie koszmarem... przykre
OdpowiedzUsuńŚwietne historie! O wpadce Magdy czytałam na jej blogu, a z pozostałych historii najbardziej mnie rozbawiły poczynania Ani z Pokochaj Mysi Blond :)
OdpowiedzUsuńPamiętam, jak za czasów akademickich współlokatorka wróciła na mieszkanie lekko podchmielona i postanowiła po pijaku zapleść na całej mojej głowie małe warkoczyki... A że były robione po pijaku, to były mega krzywe i niechlujne - to co zastałam rano na głowie po ich rozplątaniu wołało o pomstę do nieba, wyglądałam jak z bardzo nieudaną trwałą :D i, rzecz jasna, musiałam na szybko przed porannymi zajęciami umyć włosy :P
Heh tez miałam wpadke z jajecznicą na głowie :-D od tamtej pory nie sięgnęłam po jajko :-D
OdpowiedzUsuń