Na
początku miesiąca dowiedziałam się, że na portalu o2.pl pojawił się krótki artykułna temat mojego bloga. Znalazła się w
nim wzmianka, o czym piszę i co można znaleźć na mojej stronie. Miło!
W
linkowym podsumowaniu grudnia trudno przemilczeć też absurdalną kłótnię pomiędzy
dwiema znanymi blogerkami modowymi: Jessicą Mercedes i Maffasion. Dziewczyny
pokłóciły się ponoć o to, że jedna drugiej… podkradła pomysł na nową fryzurę. Aż
trudno w to uwierzyć, dlatego cały czas mam nadzieję, że to jednak media
nakręciły całą sytuację. W centrum uwagi była też krótko Księżna Kate, u której
nawet podcięcie włosów wywołuje
lawinę artykułów.
Good hair day
Kiedy
włosy wyglądają najlepiej i najładniej się układają? Oczywiście wtedy, gdy nie
zależy nam na ich dobrym wyglądzie: kiedy siedzimy w domu i nie mamy absolutnie żadnych planów na wieczór. Co więc robić w „good hair day”? Czy piękna fryzura musi się „zmarnować"? Polecam
Wam zabawny filmik (i kanał) Natalie z „communitychanel”:
Fryzury lat 60.
Przenosimy się ponad 50 lat wstecz: na tym krótkim filmiku pokazano fryzjerskie trendy z tamtych czasów. Tapirowanie, wywijanie, krótkie włosy... oto prawdziwe oblicze lat 60.:
15 dziwnych produktów dla zdrowych włosów
Mycie
włosów jajkiem, płukanie w piwie, używanie odżywki przed myciem głowy czy
smarowanie pasm majonezem… W artykule nazywają je dziwnymi, ale sądzę, że mało którego mojego czytelnika zaskoczy
któryś z opisywanych w nim sposobów. O dziwo wśród wymienionych metod jest też
link do opisywanej na moim blogu maski bananowej :)
Czym grozi noszenie gumki do włosów na nadgarstku?
Audree
Kopp, Amerykanka z Louisville, często nosiła gumkę do włosów na przegubie dłoni. Ku jej zdziwieniu
skończyło się to zakażeniem skóry i gronkowcem. Konieczna była operacja. Po
więcej szczegółów odsyłam Was do materiału na ten temat. Ku przestrodze.
Krótkowłose księżniczki
Jak
wyglądają księżniczki w bajkach Disneya?
Odpowiedź brzmi: różnie, wszystkie jednak są szczupłe, piękne i mają długie włosy.
No właśnie. A jakby wyglądały, gdybyśmy im je obcięli? Niektóre po takiej metamorfozie
są nie do poznania!
5 fryzur na sylwestra
Na koniec
coś specjalnie na jutro, czyli, cytując początek artykułu, „ten post nie
zawiera brokatu. Jeśli przyszłaś tu po sztywne od lakieru loki i koki
ciężkie od ozdób, zawróć”. Zamiast tego w tekście znajdziemy tutorialena sylwestrową fryzurę na
różne okazje: na imprezę, do klubu, do siedzenia w domu i pod czapkę, jeśli planujemy bawić się w plenerze. Do wyboru, do koloru!
Ostatni wpis z serii „Niedziela
dla włosów” pojawił się na moim blogu ponad pół roku temu – z jednej strony
powodem jest brak czasu (głowę myję zazwyczaj w pośpiechu wieczorem i nie
zawsze mam czas na kombinacje związane z kosmetykami, robieniem zdjęć czy
opisywaniem wszystkiego), a drugiej zaś moja pielęgnacja włosów jest obecnie
dość minimalistyczna i zazwyczaj wykorzystuję to, co akurat mam pod ręką.
Dziś jednak, tuż po świętach,
miałam wreszcie trochę więcej czasu i zanim przyszli goście mogłam sięgnąć po
coś, co zalegało w mojej szafce od wielu miesięcy – saszetkę „Zabieg
laminowania Marion”. Zalegało, bo – chociaż byłam ciekawa jej działania – nieco
przerażał mnie jej bardzo długi i nie całkowicie dobry skład. O tym jednak
napiszę niedługo w recenzji. Saszetka leżała więc i leżała, a data przydatności
do użycia była coraz bliżej, postanowiłam więc wreszcie ją przetestować.
Całą historię (sic!) muszę
jednak zacząć od tego, że w Wigilię dostałam lokówkę Philips ProCare Auto Curler
i już następnego dnia na pierwszy dzień świąt miałam okazję jej użyć. Kiedy
więc dziś zaczęłam – nazwijmy to – rytuał pielęgnacyjny, musiałam najpierw rozczesać
splątane loki. Do tego zadania została powołana szczotka z włosia dzika – i słusznie, bo całkiem nieźle sobie
poradziła, chociaż rozczesane w ten sposób skręty zamieniły się w nastroszoną szopę.
Następnie na skórę głowy
nałożyłam odrobinę lotionu oczyszczającego MonRin, który wręcz pachnie świeżością, i pozostawiłam go
na pięć minut. Głowę umyłam szamponem Natural marki Colway International – podtrzymuję swoją dobrą opinię o tym
produkcie, jest naprawdę wydajny, ma idealną konsystencję, dobrze się pieni,
nie podrażnia, a moje włosy są po nim długo świeże.
Na koniec odcisnęłam włosy w
bawełnianą podkoszulkę (od dawna nie używam już do tego ręcznika) i nałożyłam
jedną z dwóch saszetek „Zabieg laminowania Marion”, pozostawiając produkt na
włosach przez 10 minut pod dołączonym do niego czepkiem. Postanowiłam nie
wydłużać tego czasu i zrobić tak, jak producent radzi na opakowaniu, aby
zobaczyć rzeczywisty efekt zabiegu na moich włosach. Po zmyciu kosmetyku pasma delikatnie
nim pachniały.
Włosy wysychały naturalnie
przez jakiś czas, a pod koniec, bo już zaczęło się robić późno i musiałam się
spieszyć, dosuszyłam je lekko suszarką. Początkowo włosy były bardziej niż zwykle
splątane i sztywne, ale zmieniały się na plus w miarę wysychania.
Na końcówki nałożyłam jeszcze
jedną pompkę Olejku arganowego Bielendy
i mogłam ocenić efekt… Jak dla mnie był on taki, jak zwykle! Włosy były
wygładzone, lekko pachnące i sypkie. Jestem zadowolona z rezultatu, ale po
saszetce Marion spodziewałam się chyba czegoś naprawdę ekstra.
Gdy
wpiszemy do wyszukiwarki nazwę maski, którą dziś chciałabym Wam zaprezentować,
wyskoczą nam przede wszystkim odnośniki do innego jej typu – maski do włosów
zniszczonych Delia z serii Cameleo BB, która również została opatrzona
określeniem „keratynowa”. Co ciekawe, oba produkty są do siebie bliźniaczo
podobne zarówno pod względem opakowania, jak i składu. Czy zatem maska do
włosów farbowanych i rozjaśnianych jest warta kupna? Odpowiedź na to pytanie
nie jest niestety jednoznaczna.
Oceny
cząstkowe: dobry, neutralny, słaby.
Opakowanie
Zakręcany,
plastikowy słoik mieszczący 200 ml maski. Rozwiązanie typowe dla tego typu
produktów, ale za każdym razem, gdy nabierałam kosmetyk na rękę, wyobrażałam
sobie wesoło brykające w środku bakterie… Nic na to nie poradzę, ale gdy
pisałam tekst o konserwantach, sporo
się dowiedziałam na temat bezpieczeństwa kosmetyków umieszczanych w takich i
podobnych słoikach.
Mimo
wszystko opakowanie jest wygodne, a etykieta wyraźna i trudna do zdarcia.
Zapach
Nieco
chemiczny i bardzo słodki, a wręcz nieco mdły. Zdecydowanie intensywny, ale mi nie przeszkadzał.
Szczerze?
Trochę się zawiodłam. Na 18 składników (nie licząc wody i zapachu) maska zawiera aż 5 konserwantów (w tym
jeden będący pochodnym formaldehydu!) oraz Disodium
EDTA, który to składnik budzi poważne wątpliwości w zakresie bezpieczeństwa –
wielu naukowców uznaje go za kancerogenny.
Z
naprawdę dobrych elementów znajdziemy w niej dwa emolienty, dwa antystatyki
(pozwalają ujarzmić elektryzujące się włosy) jeden – ale w śladowej wręcz
ilości – olej, a także tytułową keratynę. Do tego silikon dość wysoko w
składzie.
Maska może być używana po keratynowym prostowaniu włosów.
Działanie
Ze
względu na zawartość keratyny stosowałam ją raz w tygodniu po umyciu głowy na
5-10 minut. Odżywiała włosy, nadawała im poślizg ułatwiający rozczesanie i
myślę, że pomagała je lekko wygładzić. Zgodnie z tym, co wyczytałam w jej składzie
INCI, działała antystatycznie, zapobiegając elektryzowaniu się włosów. Nie
uważam jej za wybitną, ale użyta raz na jakiś czas spełniała moje wymagania.
Konsystencja
i wydajność
Trudno
mi wydać werdykt, ponieważ moja maska nie ma jednolitej konsystencji – znajdują
się w niej drobne grudki, jest gęsta i jakby włóknista. Początkowo myślałam, że
może się przeterminowała, jednak jej data ważności jest jeszcze długa, a
przechowywałam ją szczelnie zamkniętą w szafce. Czyżby to była jej standardowa
konsystencja?
Przez
tak dziwną formę maska wydała mi się mniej wydajna – przy nabieraniu odrobinę
się ciągnęła i nie dawała się idealnie rozsmarować na włosach.
Cena i
dostępność
Niestety
nie wiem, gdzie można ją kupić – ja swoją dostałam dość dawno temu. Przypuszczam,
że znajdziemy ją w drogeriach, na pewno jest też w sklepach internetowych. Maska
nie jest droga – kosztuje około 10-15 zł.
Podsumowanie
Pisząc
krótko: maska keratynowa Delia Cameleo
BB do włosów farbowanych i rozjaśnianych to produkt niedrogi, o niezłym
działaniu, ale dość przeciętnym składzie. Jeśli miałabym w przyszłości
kupić kosmetyk do włosów z keratyną, poszukałabym takiego, który zawiera więcej
pozytywnie działających substancji, a mniej konserwantów i niebezpiecznych lub
wątpliwych pod kątem bezpieczeństwa związków.
Kosztują
od kilku do kilkuset dolarów, a niektóre z nich można kupić także w Polsce. Bywają
dziwaczne i śmieszne, ale najwidoczniej się sprzedają, skoro wciąż można je
nabyć przez internet. Niektóre z nich wydają się pomocne i ciekawe, inne
zasługują raczej na powątpiewający uśmiech politowania. Zobaczcie gadżety do
włosów, które naprawdę mogą zadziwić!
Czepek do zwilżania włosów
Wyobraźmy
sobie, że wstajemy rano, patrzymy w lusterko i widzimy, że połowa włosów
sterczy nie w tę stronę co byśmy chcieli. Jednym słowem katastrofa, bo czasu
niewiele, zaraz trzeba wyjść z domu i nie ma czasu na moczenie głowy i
układanie fryzury od nowa. I tutaj producenci czepków do zwilżania włosów
zacierają ręce: dzięki ich gadżetowi (podobno!) zaoszczędzimy czas i energię.
Wystarczy wlać do czepka trochę wody i nałożyć go na włosy, a zwilży je w ciągu
kilku sekund. Czepek kupimy za niecałe 11$ za pośrednictwem morninghead.com.
Sądzicie,
że to głupie? I macie rację.
Szczotka wibrująca Foltene
Źródło: lady-colours-life.blogspot.com
Wibruje,
masuje, poprawia mikrokrążenie i pomaga przenikać składnikom z wcierek w głąb
skóry głowy – to główne zalety szczotki marki Foltene (przynajmniej w założeniu
producenta!). Gadżet działa na baterie, a z tyłu ma specjalne wypustki, które
mogą być używane do masażu nie tylko głowy, ale też karku lub ramion. Taka
wielofunkcyjna szczotka kosztuje około 30 zł i możemy kupić ją przez internet,
na przykład na Allegro.
Różdżka parowa
Wygląda
jak lokówka, ale nią nie jest – przyrząd ten, określany mianem „różdżki”,
wytwarza parę wodną i jest przeznaczony do odświeżania fryzury pomiędzy jednym
a drugim myciem głowy. Gadżet nagrzewa się w 30 sekund, pomaga zwalczyć
elektryzowanie się włosów, a dodatkowo je nawilża. Co ciekawe, ma aż 20
ustawień temperatury, chociaż nawet to nie sprawia, żeby wydała mi się warta
kupna... Jeśli jednak jesteście odmiennego zdania, to informuję, że można ją
dostać na hammacher.com za niecałe 30$.
Hands Free Hair Rejuvenator
Ten
dziwaczny hełm działa na zasadzie foto-biostymulacji, która jest z powodzeniem
używana w medycynie w celu poprawienia stanu włosów. Zawarty w nim laser
wzmacnia komórki włosów i zwiększa ich regenerację. W hełmie działają też diody
LED, a także wbudowane w środek słuchawki, które umożliwiają słuchanie muzyki
podczas tej niezwykłej kuracji.
Program
regeneracyjny urządzenia trwa od 20 do 25 minut i podobno przynosi efekty po
około dwóch miesiącach. Jego cena jednak na pewno odstraszy wielu kupujących –
hełm kosztuje blisko 700$.
Japońskie masażery głowy
Takie
masażery mają w założeniu pomóc się zrelaksować, a ponadto zwiększają ukrwienie
cebulek włosów i poprawiają krążenie. Wygląda to dziwnie, ale założę się, że w
użyciu jest bardzo przyjemne! Produkty znajdziemy głównie przez internet, na
przykład na Japantrends. Koszt takiego gadżetu – wbrew moim wcześniejszym
przypuszczeniom – nie jest jednak niski: za jeden masażer zapłacimy około 45$.
Szczotka udająca
mikroprocesor
Stworzył
ją chyba jakiś fan technologii – ta szczotka zdecydowanie bardziej przypomina
element komputera niż klasyczne „czesadło”. Nie wiem, jak jest z jej poręcznością,
ale musicie przyznać, że wygląda nietypowo! Szczotkę można zamówić na thinkgeek.com, kosztuje niecałe
12$.
Kask na porost włosów
Wygląda
kosmicznie, ale podobno świetnie działa na włosy dzięki 21 wbudowanym diodom
laserowym i 30 światłom LED. Producent zachwala, że kask wzmacnia pasma,
sprawia, że robią się bardziej gęste, a dodatkowo pozwala zwalczyć problem zbyt
suchych i łamliwych włosów. Czyżby był aż tak wielofunkcyjny? Za tę niepewną
przyjemność przyjdzie nam zapłacić aż 695$.
Siatka pomagająca ujarzmić
włosy
Wygląda
dziwnie, ale zgodnie z obietnicą producenta pomaga zwalczyć puszące się i
odstające włosy, dzięki czemu fryzura staje się bardziej wygładzona. Kosztuje
25 zł i można ją zamówić na stronie hair2go.pl. Siatka jest polecana dla osób o
włosach kręconych i łamliwych. Jacyś chętni?
Urządzenie do robienia
nietypowego przedziałka
Part
Pizzaz to gadżet rodem z lat 90. ubiegłego wieku, wciąż jednak można nabyć go
przez internet za niecałe 5$. O tym, jak działa i do czego dokładnie służy, nie
będę Wam pisać – wystarczy, że obejrzycie kilkanaście sekund powyższego filmu…
Szczotka na USB
Dzięki
wbudowanemu zbiorniczkowi na wodę szczotka wytwarza parę, która sprawia, że
czesane nią włosy stają się bardziej nawilżone, gładsze i lepiej się układają.
Szczotkę podpinamy pod USB. Naładowana działa do pół godziny. I chociaż brzmi
to ciekawie, to nie wiem, czy się ze mną zgodzicie, ale na video wygląda to… mało
przekonywująco.
Kolagen
i elastyna są podstawowymi białkami tkanki łącznej skóry. Razem stanowią
wielkocząsteczkową proteinę, która nadaje się zarówno do pielęgnacji skóry, jak
i włosów. Wielocząsteczkową na tyle, że
nie wnika w głąb, lecz osadza się na powierzchni, tworząc swoisty film ochronny.
Z jednej strony to dobrze, bo dzięki temu wygładza i pomaga zabezpieczyć przed
odparowaniem wody ze skóry czy włosów, z drugiej zaś nie ma prawa zadziałać w
ich środku, dlatego wszelkie obietnice producentów reklamujące kremy, które
niby naprawiają skórę od wewnątrz, możemy wsadzić między bajki.
Jakie właściwości wykazuje
kolagen i elastyna?
Kolagen
utrzymuje odpowiednią wilgotność skóry i chroni ją przed starzeniem, elastyna
zaś nadaje jej sprężystość i elastyczność. W
przypadku włosów proteiny te zapewniają lepsze rozczesywanie, nadają pasmom
lepszą sprężystość, sprawiają, że stają się one bardziej nawilżone i
elastyczne. Można je więc polecić posiadaczom włosów, którym brakuje
giętkości (kruszą się i łamią), są suche i/lub trudno je rozczesać.
Jak wykorzystać kolagen i
elastynę?
Kolagen
i elastynę zaliczamy do protein, należy więc uważać, aby nie przesadzić z
ilością tego półproduktu, ponieważ możemy wtedy doprowadzić do przeproteinowania
włosów (co to znaczy i jak temu zapobiec pisałam już tutaj).
Jak
używać zatem kolagenu i elastyny? Dodajemy je w stężeniu od 1 do 5% na przykład
do maski lub odżywki (wystarczy więc kilka kropel). Możemy też przygotować z
jej udziałem ciekawe mgiełki nawilżające,
a nawet płukanki (nawet w prostym połączeniu z wodą – wystarczy dodać do
niej kilka kropel kolagenu i elastyny).Pamiętajmy,
że kolagen i elastyna nie rozpuszczają się w tłuszczach, lecz w wodzie i
alkoholach.
Gdzie kupić kolagen i
elastynę i jaka jest cena tego półproduktu?
Kolagen
i elastynę należy przechowywać w temperaturze pokojowej, w suchym i ciemnym
miejscu. Warto kupić ją w ciemnej buteleczce, aby nie była narażona na
promienie słoneczne. Moja jest dodatkowo wyposażona w pipetę, która ułatwia
precyzyjne odmierzanie.
Przede
wszystkim szukajmy w sklepach z półproduktami – listę tych najbardziej
popularnych znajdziemy tutaj. W
zależności od sklepu kosztuje około 8 zł
za 10-15 g. Kolagen i elastyna zamówione przeze mnie miały około roku
przydatności do użycia, były bezbarwne i bezwonne. Przy składaniu zamówienia
warto zwrócić uwagę, czy wybrany przez nas półprodukt to faktycznie czysty
kolagen z elastyną – jego skład INCI powinien zawierać tylko Soluble Collagen i Hydrolyzed Elastin.
Używaliście kiedyś kolagenu
i elastyny? Jak się u Was sprawdzały?
Przez
ostatni rok testowałam różne metody porostu włosów, które uznawane są za
najlepsze: piłam drożdże oraz skrzyp z pokrzywą, wypróbowałam popularne
wcierki, kozieradkę, wybrane maceraty i suplementy. Niektóre z nich mnie
zachwyciły – włosy rosły po nich znacznie szybciej, zagęszczały się i stawały
bardziej lśniące i sprężyste. Co więcej, w ciągu ostatniego roku bardzo
wzmocniły się również moje paznokcie. Część sposobów w moim przypadku okazało
się jednak niewypałem i jestem przekonana, że nie będę już w przyszłości do
nich wracać.
Które
metody mogę więc polecić, a które mnie zawiodły? Oczywiście nie jest
powiedziane, że te same sposoby sprawdzą się u Was, warto jednak je porównać i
poprzez wymianę doświadczeń wybrać te, które działają u większości testujących
je osób!
Metody na przyspieszenie
porostu włosów – mój ranking
W
moim przypadku zdecydowanie najlepsze rezultaty przyniosło picie drożdży –
kuracja była zdecydowanie niesmaczna i uciążliwa, jednak efekty mówią same za
siebie. Na drugim miejscu ex aequo
znalazły się dwie wcierki do skóry głowy: Agafii oraz Jantar. Muszę przyznać,
że nieco rozczarowały mnie efekty picia skrzypu i pokrzywy, natomiast zupełnie
nietrafioną u mnie metodą okazała się wcierka Colosregen, w której pokładałam
spore nadzieje. Poniżej znajdziecie więcej informacji na temat każdego z
wypróbowanych przeze mnie sposobów z adnotacją, ile centymetrów moje włosy rosły przy nich miesięcznie.
Drożdże – do 2,5 cm
miesięcznie
Na
picie drożdży zdecydowałam się równo rok temu w grudniu 2014 roku. Kurację
kontynuowałam przez trzy kolejne miesiące, co zdecydowanie nie było łatwe –
drożdże w formie pitnej wybitnie mi nie smakowały, a już sam ich zapach
wywoływał u mnie mdłości. Codzienne zmuszanie się do wypicia okropnego płynu
opłaciło się jednak na tyle, że obiecałam sobie powrót do tej metody w
niedalekiej przyszłości: moje włosy pod jej wpływem rosły nawet 2,5 cm
miesięcznie, czyli przyrost przyspieszył aż o 250%! W dodatku na głowie
zaczęłam zauważać coraz więcej nowych włosów, a to właśnie na baby hair zależało mi najbardziej.
Nieładny
zapach i mało wygodne opakowanie nie zniechęciło mnie do używania tej wcierki.
I słusznie, bo efekty, które dzięki niej uzyskałam, okazały się być naprawdę
niezłe. Szkoda, że produkty Agafii są dostępne głównie przez internet, mimo
wszystko jednak przypuszczam, że jeszcze kiedyś zdecyduję się na jej zakup.
Hit
nad hitami w blogosferze. Wychwalane cudo o niezwykłej mocy, opisane wzdłuż i
wszerz na wielu stronach. Szczerze mówiąc po naczytaniu się wielu pozytywnych
recenzji miałam nadzieję, że tak popularny kosmetyk zrewolucjonizuje moje
włosy, przyspieszy porost i sprawi, że i ja stanę się jego „wyznawcą”, ale…
efekty jego użycia były po prostu dobre. Nie świetne, nie fantastyczne – dobre.
U mnie wcierka Jantar okazała się być tak samo skuteczna jak serum Agafii, a
przy tym jest tańsza, więc tym bardziej dostaje ode mnie kciuk w górę. Największą
wadą tego produktu jest opakowanie, na szczęście jednak można go łatwo przelać
do innego, np. butelki z atomizerem.
Kuracja
skrzypem i pokrzywą wspomogła trochę przyrost moich włosów, jednak nie mogę
uznać jej za przełomową, chociaż próbowałam ziół zarówno w formie sypanej, jak
i herbat i piłam je przez wiele miesięcy z przerwami. Polubiłam jednak ich smak
i z całą pewnością będę do nich od czasu do czasu wracać.
Wcierka
Colosregen okazała się być dla mnie klapą roku – nie dość, że jej używanie było
dla mnie uciążliwe z powodu zapachu i konsystencji, to jeszcze nie przyniosło
żadnych rezultatów. Jestem ciekawa, czy tylko ja mam z nią tak złe
doświadczenia – jeśli więc zdarzyło się Wam jej używać, chętnie przeczytam
Wasze spostrzeżenia!
Postanowiłam
dodatkowo wyróżnić trzy metody przyspieszania porostu (i nie tylko, bo to nie
jedyne ich działanie), które przetestowałam w ostatnim roku. Każdą z nich
testowałam jednak jako dodatek do innych, nie jestem więc w stanie ocenić w
pełni, jak wpłynęły na moje włosy. Z tego względu traktuję je jako metody
pomocnicze.
Kozieradka
Kozieradka
bardzo szybko zahamowała u mnie wypadanie włosów – wcześniej zbierałam je
garściami ze szczotki, a po zaledwie dwóch dniach kuracji ten problem przestał
mnie dotyczyć. Nie wiem niestety, czy kozieradka wpłynęła na mój porost włosów,
ponieważ go wówczas nie mierzyłam. Ze względu na właściwości wzmacniające włosy
na pewno jednak będę po nią regularnie sięgać w przyszłości.
Domowe
maceraty w formie wcierek używałam wraz z kuracją drożdżową, nie jestem więc
pewna jak bardzo wpłynęły one na porost moich włosów. Ze względu jednak na
swoje właściwości i różnorodność pod względem elementów, których możemy użyć do
ich przygotowania, maceraty są metodą godną polecenia – chociażby jako sposób
wspomagający stosowany przy innych metodach.
Wybitnie
niesmaczny i nie dający żadnych efektów – tak mogłabym najkrócej podsumować ten
suplement, a testowałam go w dwóch formach: proszku i tabletek. Niestety, mimo
3-miesięcznego stosowania nie zauważyłam nawet minimalnych rezultatów – chyba że
negatywne, bo w tym czasie zdarzyło się parokrotnie, że na mojej zazwyczaj
gładkiej cerze wyskakiwały pojedyncze „niespodzianki”. Zdecydowanie jestem na „nie”.
A które metody porostu
włosów okazały się być najlepsze i najgorsze w Waszych przypadkach? Co możecie
polecić, a do czego na pewno już nigdy nie wrócicie?