Fryzjer też człowiek: nie jest nieomylny,
może mu się coś nie udać, może mieć gorszy dzień czy zły nastrój… Czasami. Powinien
jednak zawsze być profesjonalny, mieć wiedzę i umiejętności, przestrzegać
higieny i podstawowych praw konsumenta.
Ten
wpis nie ma na celu nikogo obrażać – uważam, że w każdym zawodzie znajdują się
zarówno profesjonaliści, jak i partacze. Każdy z nas w swoim zakresie powinien
dążyć do tego, by stać się fachowcem w swojej dziedzinie. Jeśli się nie stara,
nie szkoli i nie rozwija, szybko stanie w miejscu, a z czasem zabraknie mu
kwalifikacji do wykonywania swoich obowiązków. We fryzjerstwie jest podobnie, o
czym świadczą chociażby programy telewizyjne takie jak „Ostre cięcie” czy
„Afera fryzjera”.
Przyznaję bez bicia: nie należę do tych
kobiet, które lubią chodzić do fryzjera i traktują to jako relaks. I nie chodzi o to, że boję się zmian na głowie – szkoda mi
po prostu czasu na to, by spędzić kilka godzin w fotelu (tyle czasem trwa
farbowanie długich włosów). Do tego jeszcze czuję się niekomfortowo, gdy ktoś
wokół mnie „skacze”, a nie każdy fryzjer ma w sobie dar zjednywania ludzi i
sprawiania, że klient czuje się w salonie dobrze (i nie chodzi tu tylko o
głośną muzykę, którą zmuszona jestem w wielu takich miejscach słuchać).
Jakich
fryzjerów nie lubię i co męczy mnie lub denerwuje w ich zachowaniu?
Zastanawiałam się ostatnio nad tymi pytaniami i oto, co przyszło mi do głowy.
Fryzjer jest niekompetentny
Takie
zachowanie może przybierać różne formy. Przykładowo w tym roku miałam
nieprzyjemność farbować włosy u fryzjerki, która zachowywała się, jakby
pozjadała wszystkie rozumy: nie miała w sobie ani krzty pokory, była głośna,
bezczelna i olewcza (to nie tylko moja opinia na temat tej pani).
Najśmieszniejsze, że w ten sposób maskowała swój brak umiejętności – przy pracy
wyraźnie pokazywała, że nie do końca wie, co robi, przyznała też, że nie wie,
jaki kolor ostatecznie wyjdzie na moich włosach (!). Koleżance zaś, która u
niej była, tak pofarbowała włosy, że po zmyciu koloru wcale nie było widać
żadnej zmiany. Całą „operację” trzeba było więc powtórzyć, oczywiście ze szkodą
dla włosów, zresztą przy akompaniamencie nieprzyjemnych odzywek fryzjerki.
Podobnie zresztą potraktowała inną moją znajomą, z którą też się prawie
pokłóciła. Na szczęście tak skrajne przypadki to rzadkość.
Tak jak wspomniałam, dobry fryzjer to
fachowiec: zna się na swojej pracy i wie, co robić, aby osiągnąć zamierzony
efekt. Potrafi odradzić coś klientce, jeśli uważa, że to jej zaszkodzi. Zna trendy, ale stosuje się do nich z głową. Umie
doradzić, zaproponować korzystną zmianę, jego profesjonalizm wzbudza zaufanie i
powoduje, że czujemy, że jesteśmy w dobrych rękach. Nie zmusza, nie naciska i nie
forsuje na siłę swoich pomysłów. Umie wypracować kompromis pomiędzy tym, co
chce klient, a tym, co będzie dla niego najlepsze. Pyta o oczekiwania, ale
wykazuje się inwencją. Tacy fryzjerzy istnieją i jest ich sporo, ale w tym
fachu – jak w każdym innym – pełno jest też takich „specjalistów”, którzy są
niekompetentni i nieprofesjonalni.
Co
przez to rozumiem? Wiele spraw. Chociażby to, że tego rodzaju fryzjer nie
słucha, co się do niego mówi. Najlepszym przykładem jest często powtarzająca
się u złych fryzjerów sytuacja, gdy wchodzimy do salonu z zamiarem podcięcia
końcówek, a wychodzimy z niego z o połowę krótszą fryzurą. Albo nierówno
przyciętymi włosami.
Kiepski fryzjer tnie poza tym wszystkich
tak samo, nie potrafi nic zaproponować od siebie. Wykonuje różne usługi „na czuja”, na przykład kładzie
klientce na włosy farbę i nie wie, jaki kolor w ten sposób wyjdzie na jej
włosach (przeżyłam to nie raz!). Idzie na łatwiznę, nie szkoli się, nie wie, co
we fryzjerstwie piszczy, a przede wszystkim nie zna się zupełnie na włosach. Jakiś
czas temu koleżanka opowiadała mi, że fryzjerka, do której trafiła, nie
wiedziała, co to jest Tangle Teezer. Czy ktoś, czyj zawód związany jest z
włosami, może nie wiedzieć o istnieniu najpopularniejszej chyba szczotki do
włosów?
Oczywiście
idealnie byłoby, gdyby fryzjer znał się na składach kosmetyków, wiedział, co
służy włosom i umiał doradzić, jak zadbać o nie w domu. Z mojego doświadczenia
wynika jednak, że takich fachowców jest niewielu. Jeśli ich znacie, to warto
się ich trzymać!
Oczywiście nie uważam, że fryzjer musi być
alfą i omegą. Tak samo jednak, jak oczekujemy od lekarza trafnej diagnozy
swojej przypadłości, od ślusarza naprawienia zamka, a architekta funkcjonalnego
zaplanowania rozkładu pomieszczeń domu, tak od fryzjera wymagamy pewnych
związanych z jego zawodem usług. Każdy
z nas jest (albo powinien być) ekspertem w dziedzinie, którą się zajmuje. Dobry
fryzjer powinien się więc regularnie szkolić – o tym, czy nasz fryzjer to robi,
mogą świadczyć daty na dyplomach wywieszonych w salonie.
Na
marginesie dodam też, że wielu osobom przeszkadza to, że fryzjer podczas usługi
wymyka się na zaplecze (zapalić, zjeść czy zrobić cokolwiek innego). Mnie to
nie wadzi – szczerze mówiąc, jeśli i tak siedzę z farbą na głowie, to dlaczego
miałby na siłę dotrzymywać mi towarzystwa? Też musi mieć chwilę, aby odpocząć.
A ja w tym czasie i tak chętnie sięgam do torby po książkę :)
Fryzjer sprawia, że czujemy się niekomfortowo
Myślę, że fryzjer powinien mieć w sobie
pewien balans i umieć wyczuć, czy klientka jest z tych, które chcą pogadać, czy
raczej woli siedzieć cicho. Nikt nie wymaga od
fryzjera zagadywania, plotkowania czy wciągania klientów w rozmowy o wakacjach
czy pogodzie (a niektórzy wręcz tego nienawidzą i nie ma się co dziwić), dobry specjalista powinien jednak dokładnie
omówić, co zamierza nam na głowie „zgotować”. Ale o tym już w kolejnym
punkcie. Z drugiej strony ciągła cisza też bywa krępująca.
Czasem
na niekomfortowość przebywania w danym salonie wpływają też inne czynniki.
Pamiętam jak rok temu zostałam zaproszona do pewnego salonu w centrum Warszawy.
Gdy weszłam, przedstawiłam się i powiedziałam, że jestem umówiona na wizytę,
pani przy kontuarze spojrzała na mnie tak, jakbym co najmniej chciała kupić u
nich kilogram ziemniaków. Na szczęście szybko zawołano fryzjerkę, która miała
się mną zajmować – niezwykle miłą zresztą panią, która okazała się być
właścicielką salonu – a mnie poproszono do ogromnej sali w środku. I kolejny
zonk: musiałam chwilę poczekać, ale nikt nie zaproponował mi skorzystania z
szatni czy szafki na kurtki, położyłam więc swoje wszystkie rzeczy na fotelu (a
było tego sporo, bo była zima), obok którego polecono mi stanąć (tak… wyglądało
to równie żałośnie, jak brzmi). Fotel ten stał w rogu i był oddalony od
krzeseł, na których czesze się klientki, o kilka dobrych metrów, głupio mi więc
było tak po prostu przedefilować tam i usiąść na którymś z nich. Tym bardziej,
że w międzyczasie kilka stojących w rogach sali pań intensywnie mi się
przyglądało. Myślę, że były to praktykantki, każda z nich była bowiem bardzo
młoda. Stałam tak więc nie wiedząc, co zrobić z oczami. Czułam się bardzo
niekomfortowo, bo czułam, że wszyscy na mnie patrzą, a nikt się nie odzywa. Być
może dziewczyny dopiero się uczyły na fryzjerki, były tam nowe i nie wiedziały,
jak się zachować przy klientce. Jakby było tego mało, po chwili podeszła do
mnie jedna z fryzjerek i zabrała moje rzeczy mówiąc, że tu będą przeszkadzać,
więc zaniesie je do szafy. Zupełnie tak, jakby uważała, że powinnam sama to
zrobić, a przecież ja byłam tam pierwszy raz i nie wiedziałam, gdzie trzymają
kurtki :) Złe pierwsze wrażenie na szczęście szybko minęło dzięki
wspomnianej już właścicielce, która okazała się świetną profesjonalistką w
swoim fachu.
Fryzjer szarpie
Dwa
słowa, a wszystko jasne. Podam przykład: jednym z moich gorszych doświadczeń
tego typu była nieprzyjemność korzystania z usług fryzjerki pewnego
renomowanego salonu. Byłam w nim w ramach spotkania prasowego i mogłam
skorzystać z usługi czesania włosów (sytuację tę już na blogu opisywałam). Fryzjerka
(abstrahując od tego, że nic nie mówiła i nie potrafiła zaproponować nic od
siebie, a w efekcie to, co stworzyła na mojej głowie, nadawało się do umycia po
przyjściu do domu) przez całą wizytę straszliwie ciągnęła mnie za włosy, kręcąc
je prostownicą. Była niewzruszona pomimo mojej obolałej miny i kilkukrotnego
dawania do zrozumienia, że sprawia mi ból przez duże „b”. Jak się potem
okazało, koleżanka, która była wówczas czesana na fotelu obok, trafiła jeszcze
gorzej – jej druga fryzjerka tak spaliła włosy lokówką, że biedna musiała je
potem obciąć, bo do niczego się już nie nadawały.
Dla
równowagi podam jeszcze odwrotny przykład: w sierpniu podczas tonowania włosów trafiłam na fryzjerkę, u której przebywanie było prawdziwą
przyjemnością. Nie tylko okazała się być prawdziwym fachowcem z ogromną wiedzą
na temat pielęgnacji włosów, ale też zadziwiła mnie delikatnością przy
czesaniu. Mycie głowy w jej wykonaniu to był prawdziwy relaksacyjny masaż!
No
właśnie: mycie głowy. U fryzjera podczas tej czynności zwykle mam wrażenie, że
ktoś wsadził mi głowę do miksera. I jeszcze te niewygodne w niektórych salonach
myjki, po których przez długi czas boli mnie szyja!
Fryzjer popełnia podstawowe błędy i nie
umie się komunikować
Znacie to uczucie, kiedy fryzjer najpierw
myje Wam głowę, a dopiero potem pyta, jak chcemy obciąć włosy? Albo zaczyna
farbować bez uściślenia, jaki będzie rezultat koloryzacji? Albo w końcu niby
pyta o oczekiwania, ale wydaje się nie słuchać odpowiedzi? Ja coraz rzadziej
trafiam już na takich pseudofachowców, ale może mam szczęście. A może to dzięki temu, że mieszkam w dużym mieście, a
tutaj, chociażby za sprawą konkurencji, fryzjerzy częściej się szkolą i wielu z
nich ma duże umiejętności. Takie sytuacje zdarzały się jednak w przeszłości
mnie i wielu moim koleżankom.
Dobra
komunikacja to też konkrety: dobry fryzjer nie powie „podetnę trochę końcówki”,
lecz raczej będzie się starał uściślić i jasno wyrazić, co zamierza, np. „ma
pani zniszczone włosy dotąd, proponuję ściąć 5 centymetrów”. Wtedy nie ma
obawy, że klient go źle zrozumie i będzie niezadowolony, prawda?
Inne
częste błędy, które obserwuję u fryzjerów, to: rozczesywanie długich włosów na
mokro zaczynając tuż przy skórze, szorowanie głowy po myciu ręcznikiem,
płukanie włosów gorącą wodą i suszenie parzącym wręcz nawiewem suszarki.
Fryzjer jest męczący
O co
chodzi? Dla mnie męczący fryzjer na siłę stara się wciągnąć w rozmowę nawet
najbardziej oporną klientkę. Będzie tak długo zadręczał ją opowieściami o
swoich wakacjach, wypytywał o pracę czy wspominał o dzieciach kuzynki, aż ta
albo się podda, albo ostentacyjnie zapuści żurawia w gazetę. To jest właśnie to
wyczucie, które powinien mieć fryzjer, o którym już pisałam.
Inna
sytuacja: fryzjer, który w kółko gada o tym samym. Naprawdę, są tacy, znam to z
autopsji. Raz jedna fryzjerka, podczas farbowania moich włosów, co chwilę
piszczała, jak bardzo podoba jej się kolor, który stworzyła na mojej głowie. Na
początku grzecznie przytakiwałam, ale przy entym razie miałam ochotę zapytać:
Ty tak na serio? Tym bardziej, że efekt jej pracy był marny, a włosy miejscami
wydawały się być żółte.
Fryzjer stylizuje włosy bez pytania
Przyznaję:
obecnie praktycznie każdy fryzjer, zanim chwyci po lakier, żeby wykończyć mi
fryzurę, pyta, czy tego chcę. A ja nigdy nie chcę, bo po co? Mam proste włosy,
nie potrzebuję ich usztywniać. Kiedyś jednak każda wizyta w salonie kończyła
się tym, że wychodziłam z niego w kasku z włosów. Były tak sztywne i
przylizane, że ani drgnęły na wietrze…
A Jakich fryzjerów Wy nie lubicie? Na co
zwracacie uwagę podczas wizyty u fryzjera? Co Was najczęściej razi, męczy lub
sprawia, że czujecie się na fotelu niekomfortowo?
Polecam: