Tę
zimę zapamiętam jako wyjątkowo krótką i ciepłą, czyli prawie idealną! Muszę
przyznać, że to dla mnie najgorsza pora roku i zawsze z utęsknieniem czekam na
wiosnę. Tej w 2018 nie ma wcale, bo w zasadzie od razu „przeskoczyliśmy” do
lata – tym lepiej! Pogoda jest przepiękna i trudno sobie obecnie wyobrazić, że jeszcze
miesiąc temu chodziliśmy w zimowych kurtkach.
Jeśli chodzi o włosy, to na początku tego roku zdążyły mi już nieco odrosnąć po drastycznym i pamiętnym obcięciu, które opisałam w rocznym podsumowaniu. Gdy sięgnęły kilka centymetrów za ramiona, zyskały dociążenie i zaczęły się wreszcie lepiej układać. Na szczęście, bo od połowy września do grudnia strasznie się z nimi męczyłam: okazało się, że gdy są zbyt krótkie, stają się jeszcze lżejsze. W sumie jest to logiczne, ale nie wzięłam wcześniej pod uwagę, że będą AŻ TAK lekkie. Na co dzień wiązałam je więc lub upinałam, bo doprowadzały mnie do szału.
Pod koniec marca odwiedziłam moją fryzjerkę Martę, która zafarbowała i stonowała mi włosy. Jeśli czytacie mojego bloga regularnie, wiecie, że moje włosy mają taki pigment, który sprawia, że bardzo szybko zyskują ciepły odcień… którego nie cierpię. Kiedy więc farbuję je na chłodny blond, dość szybko robią się coraz bardziej żółte. Oczywiście walczę z tym jak tylko mogę, stosując „fioletowe” kosmetyki (na przykład moją ukochaną maskę Davines), jednak na dłuższą metę odcień i tak się ociepla. Aby więc go zmienić i pokryć odrosty, udaję się do mojej fryzjerki.
Muszę
wam tutaj wspomnieć, że Marta farbuje moje włosy zupełnie inaczej niż robili to
do tej pory inni fryzjerzy, do których chodziłam: przede wszystkim nie nakłada
farby na całe włosy, tylko zabarwia je na zasadzie refleksów. Tym sposobem mój
naturalny kolor włosów jest wpleciony w jaśniejszy, farbowany, a dzięki temu mogę
spokojnie nie farbować włosów 5-6 miesięcy i odrosty nie są widoczne. Polecam
wam ten sposób, bo dużo mniej niszczy włosy, a do tego wygląda lepiej i nie
wymaga tak częstego odwiedzania fryzjera!
Jeśli chodzi o nowości kosmetyczne, które ostatnio stosuję, to na pewno warto wspomnieć o peelingu Biovax Botanic, którego używam już od kilku tygodni i już mam prawie przygotowaną jego pełną recenzję. Póki co produkt ten świetne wypełnia u mnie lukę spowodowaną wykończeniem peelingu trychologicznego marki Alcantara.
Generalnie – znowu, jeśli czytacie mnie regularnie, to wiecie – bardzo doceniam wszelkie kosmetyki do skóry głowy: szampon to trochę za mało żeby o nią zadbać, konieczna jest jakaś wcierka, a dobry peeling to już pełnia szczęścia. Tym bardziej, jeśli ktoś – tak jak ja – ma skórę głowy skłonną do podrażnień, która często swędzi.
Zimą dokładnie przetestowałam także osławiony zestaw Hair Jazz, który (według producenta) trzykrotnie przyspiesza porost włosów. Od początku byłam nastawiona do niego sceptycznie i nie pomyliłam się. O moich obserwacjach i efektach możecie poczytać w recenzji kosmetyków Hair Jazz.
Kosmetyki, które (poza peelingiem) stosowałam tej zimy, możecie zobaczyć poniżej.
Na koniec chciałabym jeszcze tylko dodać, że w drugiej połowie kwietnia blog zyskał 3 mln wyświetleń. Bardzo wam dziękuję za zaglądanie do mnie – ta liczba naprawdę robi wrażenie i bardzo mnie cieszy!
Jakich kosmetyków używałam
zimą?
Styczeń
i luty upłynęły mi pod znakiem testowania kosmetyków Hair Jazz – dopiero na początku marca zaczęłam sięgać po inne produkty. Dokończyłam
więc szampon Regenerum, a z odżywek –
Sea Mineral Moisture Organix i ochładzającą
kolor włosów Davines.
Do
olejowania stosowałam w zasadzie wyłącznie Nanoil i maleńki różany Alteya
Organic, a jako maskę – arganową GlySkinCare.
Poza tym dokończyłam lotion oczyszczający skórę głowy MonRin, a także suchy szampon Klorane i olejek do końcówek Cameleo.
Zimowe migawki z Instagrama
Zapraszam na: Facebook | Instagram
Zobacz też: