Są takie tematy, na które warto
spojrzeć z różnych punktów widzenia – tylko i wyłącznie mój własny może być
bowiem niewystarczający i powodować spłaszczenie perspektywy. Dlatego
postanowiłam wprowadzić na blog nową serię wpisów, w której – poza moimi
obserwacjami – będziecie mogli przeczytać także inne, napisane przez zaproszone
przeze mnie do współpracy blogerki. W każdym z nich będę podejmować inny temat,
opisywać go ze swojej strony, a następnie oddawać głos wybranym przeze mnie
dziewczynom. Będzie to też okazja do tego, abym mogła polecić Wam inne strony o
podobnej do prowadzonej przeze mnie tematyce, które są moim zdaniem godne uwagi
i warte odwiedzenia!
W pierwszym odcinku, wspólnie z
Karoliną, Gosią, Magdą i Kasią, zastanowimy się, kiedy i pod wpływem jakich
zabiegów pielęgnacyjnych zaczęłyśmy zauważać, że nasze włosy zmieniają się na
lepsze – stają się ładniejsze i zdrowsze. Każda z nas ma inne włosy i inne
doświadczenia związane z dbaniem o nie, co pokazuje, że odpowiedź na zadane w
tytule tego wpisu pytanie zależy od wielu czynników – dlatego właśnie warto
odpowiedzieć na nie z różnych punktów widzenia.
Kiedy
pojawiają się pierwsze efekty pielęgnacji włosów?
|
Dwa pierwsze zdjęcia: moje włosy w 2013 roku - suche, połamane i przerzedzone... to był chyba ich najgorszy czas. Trzecie zdjęcie - dzisiejsze |
W moim przypadku punktem
zwrotnym było keratynowe prostowanie,
na które zdecydowałam się w sierpniu 2014 roku. W tamtym czasie moje włosy były
bardzo zniszczone od leku, który stosowałam dwa lata wcześniej – stały się
spuszone, matowe, suche, łamliwe, wywijały się i masowo wypadały. Uznałam, że
zabieg jest dla nich ostatnią deską ratunku i jedyną szansą na uniknięcie
bliższego kontaktu z nożyczkami. Keratynowe prostowanie wygładziło i wzmocniło
moje włosy, które od tamtego momentu odzyskały swój blask i witalność.
Początkowo, 2-3 miesiące po
zabiegu, nie przywiązywałam wagi do dbania o włosy – moja wiedza na temat ich
pielęgnacji była jeszcze niewielka, a dodatkowo uległam złudnemu wrażeniu, że
skoro obecnie prezentują się tak dobrze, to pewnie zawsze już tak będzie.
Jedyne, co zrobiłam, to kupiłam odpowiednie (i polecone przez fryzjerkę) po
keratynowym prostowaniu kosmetyki (wówczas był to szampon Babydream i maska Pro-Keratin Refill L’Oreal). Z czasem jednak, znudzona wciąż tymi samymi produktami,
zaczęłam uczyć się czytania składów – tak, aby samodzielnie móc dobrać
odpowiednią dla swoich włosów pielęgnację.
Z czasem, w połowie
października, zaczęłam zauważać, że moje włosy zaczynają wyglądać coraz gorzej.
Wystraszyłam się, że wkrótce wrócą do stanu sprzed zabiegu, więc zaczęłam coraz
bardziej intensywnie poszukiwać informacji na temat tego, jak o nie dbać.
Zaczęły się pierwsze próby olejowania – najpierw nieudane olejem kokosowym,
potem lepsze, z użyciem zakupionych w
internetowym sklepie E-naturalne olejami: lnianym, ze słodkich migdałów
i orzechów macadamia, a także zwykłą oliwą. Już po miesiącu intensywnego olejowania prawie co mycie (około 3 razy w
tygodniu) zaczęłam zauważać, że włosy stają się bardziej sprężyste i błyszczące.
Zastosowałam też kozieradkę, która
praktycznie od razu zahamowała u mnie wypadanie włosów, a picie drożdży spowodowało, że na mojej głowie zaczęły odrastać nowe.
Uwierzyłam, że to, co robię, ma sens i nabrałam większej motywacji do
działania. Po zabiegu na stałe odstawiłam prostownicę, rzadziej sięgam też po
suszarkę, używając prawie wyłącznie jej chłodnego nawiewu. Ręcznik do włosów
zamieniłam na bawełnianą koszulkę, zaczęłam związywać włosy do snu i zawsze
czytam składy kosmetyków, których używam. W międzyczasie założyłam bloga i
pogłębiałam swoją wiedzę w poruszanym na nim temacie.
Moje włosy nie są idealne – i
pewnie nigdy nie będą. Wiem jednak, że obecnie są znacznie lepszą wersją siebie
sprzed lat!
Oddaję głos dziewczynom:
„Na pierwsze
efekty pielęgnacji musiałam czekać dość długo. Męczyłam włosy prostownicą,
czego efektem było ich spalenie. W niektórych
miejscach włosy były popalone niemal od samej nasady. Kluczowym elementem w pielęgnacji moich włosów okazało się keratynowe
prostowanie. To właśnie dzięki temu zabiegowi udało mi się zrezygnować z
nałogu prostowania włosów. Keratynowe prostowanie w znacznym stopniu ukryło
zniszczenia, choć po wypłukaniu się keratyny stały się one znowu widoczne. Przez okres utrzymywania się keratynowego
prostowania ścięłam część zniszczeń, zaczęłam olejować włosy, stosowałam
maseczki i delikatne szampony. Już wtedy widziałam, że włosy stały się bardziej
miękkie i gładkie. Jednak dopiero po 2 latach zrozumiałam, że brakowało mi
równowagi proteinowo-emolientowo-humektantowej i zabezpieczania końcówek. Teraz regularnie stosuję maski nawilżające
i emolientowe (co mycie) oraz proteinowe (2 razy w miesiącu), a serum po
każdym myciu. Dzięki temu udało mi się dobrze nawilżyć włosy, wygładzić je i
zapobiec zniszczeniom. Cały proces
trwał niemal 3 lata. Przez ten czas pozbyłam się spalonych włosów i uczyłam
się jak o nie dbać. Długo to trwało, ale jestem pewna, że osoby, które nie mają
aż tak zniszczonych włosów, są w stanie osiągnąć efekty znacznie szybciej.
Wniosek z mojego doświadczenia: stosuj różnorodną pielęgnację, używaj serum
zabezpieczającego i jak najprędzej pozbądź się zniszczonych końców :)”.
„Włosomaniaczką stałam się już w dzieciństwie, kiedy mama pomogła mi
zapuścić włosy do pasa. Miałam wtedy najdłuższe i najpiękniejsze włosy w
przedszkolu. Wtedy nie rozumiałam, po co mama robi mi płukanki octowe, czasami
piwne (!) i każdego dnia przeczesuje dokładnie moje pasma. Myślałam, że ładne
włosy się po prostu ma :)
Kiedy jej zabrakło (niestety rak odebrał nam ją szybko), siostry ścięły mi
włosy do ramion. Nie potrafiły poradzić sobie z moimi włosami jak mama – ciągle
się plątały, wymagały po prostu więcej uwagi, dokładniejszego i dłuższego
mycia, częstszego i delikatniejszego rozczesywania… Ja byłam jeszcze za mała,
żeby sama o nie zadbać.
Kiedy stałam się nastolatką, znów postanowiłam zapuścić włosy. Przez kilka
lat nie musiałam z nimi robić zbyt wiele. Rosły sobie za łopatki, ja co jakiś
czas je podcinałam. Były ładne i długie – a pielęgnacja ich nie była jakoś
specjalnie skomplikowana, ani tym bardziej przemyślana. Kosmetyki zazwyczaj
dobierałam, sugerując się promocją w drogerii albo reklamą w jakimś czasopiśmie.
Co jakiś czas stosowałam babcine maseczki, stosowane przez moją mamę w
dzieciństwie. Przez jakiś czas było nawet spoko, pielęgnacja samouka spisywała
się idealnie :D
Kryzys pojawił się 4 lata temu, kiedy
coś dziwnego zaczęło się dziać z moimi pasmami. Myłam włosy niemalże
codziennie, ale jak wyschły, zdawały być się tłuste i oklapnięte. Nie umiałam
sobie z tym problemem poradzić. Czułam się strasznie. I nagle, któregoś dnia,
trafiłam na program w TVN-ie o składnikach zawartych w kosmetykach. Panie
mówiły, że włosy mogą stać się przejedzone silikonami, które lubią nawarstwiać
się. W takim przypadku trzeba oczyścić czuprynę, dogłębnie. Zmyć to
świństwo z włosów, a będzie dobrze. Sprawa okazała się oczywista, a jednak sama
bym się nie domyśliła. Kilka dni mi zajęło zanim udało mi się zakupić dobry
szampon oczyszczający. Wbrew pozorom typowo oczyszczające szampony znajdziemy
głównie w zakładach fryzjerskich – a i tam musiałam czekać jakiś czas na
zamówienie. Kiedy w końcu umyłam zdzierakiem włosy, byłam przeszczęśliwa. Pasma
odzyskały lekkość, przy czym ślicznie lśniły. Zadowolona z efektu poszłam do
pracy… już na początku drogi okazało się, że popełniłam kolejny błąd. Włosy niczym niezabezpieczone, pozbawione
serum, silikonów i jakiejkolwiek ochrony… po prostu zamarzły. Na szczęście
tylko końcówki wystające spod czapki, ale normalnie moje czarne pasma stały się
nagle bielusie! Stwierdziłam, że coś robię nie tak. Muszę zacząć świadomie
pielęgnować włosy, nauczyć się czego potrzebują i w jakiej ilości. I tak
powstał mój blog :)
|
2004 r. |
Zaczęłam pielęgnować włosy świadomie i
okazało się, że tak naprawdę nie muszę wiele z nimi robić. Jeśli poznam ich
potrzeby, będą dobrze wyglądać i nie muszę wiecznie siedzieć z turbanem na
głowie ;)
W mojej
pielęgnacji postawiłam głównie na odżywianie cebulek – wewnętrzne i zewnętrzne. Bo przecież bez dobrych korzeni, nie ma co liczyć na zdrowe pasma. To
cebulka jest najważniejszą częścią włosa, wyrasta ona z mieszka włosowego, do
którego poprzez krew, dostarczane są składniki odżywcze. Musimy dostarczyć
odpowiednią ilość składników odżywczych, by „nakarmić” włosy, ponieważ w
kolejce po składniki odżywcze są one ostatnie w kolejce. Organizm najpierw
odżywia organy kluczowe dla życia organizmu i zdarza się bardzo często, że
włosy są niedożywione, przez co stają się słabe, wypadają, tracą blask i
sprężystość.
Oprócz
odpowiedniej diety (bogatej w białko, witaminy z grupy B, krzem i cynk) zawsze
wspomagam się suplementami. Opinie są różne, dla mnie to
podstawa pielęgnacji. Tabletki pomogą nam dostarczyć te składniki, których
akurat brakuje nam w naszej diecie – a są istotne dla prawidłowego rozwoju
włosa. Dobre tabletki zawierają również składniki o działaniu przeciwstresowym,
takie jak: wit. C, B12, E, Dzięgiel Chiński. To pomoże kobietom takim jak ja,
które ze względu na stres tracą dużo włosiaków.
Zewnętrzne
dożywianie cebulek też jest bardzo istotne. W tym celu na skórę głowy nakładam
oleje. Przez kilka miesięcy zaniechałam tego i stan włosów
bardzo się pogorszył, Po dłuższej przerwie znów wróciłam do zabiegów
olejowania, ponieważ moje włosy to lubią i w ten sposób bardzo szybko mogę
poprawić ich stan. Polecam mieszanki ajurwedyjskie – są w nich zawarte zioła i
oleje bogate w składniki, które są idealne dla naszych cebulek.
Jeśli chodzi o kosmetyki, u mnie podstawą są szampony. Dużo osób uważa, że
szampon ma tylko myć – ja jestem innego zdania. Bardzo rzadko stosuję maski i
odżywki, dlatego dla mnie istotne znaczenie ma szampon, jaki wybieram.
Obowiązkowo raz w tygodniu oczyszczający – silny zdzierak, który usunie z włosów
pozostałości po olejowaniu czy silikony. W moim arsenale mam jeszcze szampony
kofeinowe, dla brunetek, nawilżające i dla włosów przetłuszczających. Chociaż w
Szkocji nie ma mrozów (przynajmniej na razie) to mamy okres silnych wiatrów.
Kilka dni temu nawiedził nas kolejny huragan. Z tego powodu używam szamponów
bogatych w silikony – oczywiście te łatwo zmywalne ;) Od wielu lat nie
sprawdzają się u mnie zupełnie szampony dla dzieci, moje włosy lubią produkty z
SLS-ami :)
Odżywki używam po każdym myciu, ponieważ nazbierało mi się trochę kosmetyków i
muszę je zużyć. W okresie zimowym to bardzo dobre rozwiązanie, włosy są lepiej
zabezpieczone i mniej elektryzują się. Zazwyczaj odżywki i maski używałam tylko
po głębokim oczyszczaniu włosów.
W mojej włosowej pielęgnacji osiągnęłam prawie wszystko – mam długie i zdrowe
włosy, które rosną dosyć szybko. Chciałabym jeszcze, żeby mniej wypadały – to
mój odwieczny problem. Niby mieszczę się w normie, ale tracę ich zdecydowanie
za dużo… Chciałabym także zniwelować problem zapalenia mieszków – pojawił się
znowu, odkąd noszę w pracy czepek i poziom magnezu w organizmie opadł.
Blogów włosowych jest wiele – piękne, długowłose dziewczęta radzą jak dbać o
pasma, nie wszystkie porady mogą nam się jednak przysłużyć. Niektóre z nich
odziedziczyły genetycznie gęstość i grubość czupryny, inne ciężką pracą nabyły
lśniące i zdrowe pasma. Nieważne jakie
my mamy włosy – każda z nas może mieć je cudowne, wystarczy tylko poznać ich
potrzeby :)”.
|
Zdjęcie nr 1 i 2 - przed pielęgnacją, 3 i 4 - w trakcie, 5 - obecnie |
„Zapewniając włosom odpowiednią pielęgnację, możemy spodziewać się
oczekiwanych efektów.
Lecz prędzej czy później??
Ja swoją
pielęgnację zaczęłam od olejowania. Chyba jak
większość dziewczyn, które zaczynają dbać o swoje włosy, wpada na informacje
dotyczące nakładania oleju na włosy. Początkowo był to najłatwiej dostępny
olejek Baby Dream z Rossmanna, który nakładałam na sucho na kilka godzin. Możecie sobie wyobrazić jak wielki zawód i
rozczarowanie przeżyłam, gdy po miesiącu regularnego olejowania nie zobaczyłam
choćby najmniejszej poprawy… Włosy nadal były suche, puszyły się, ciągle
wypadały, brakowało im blasku.
Miałam chwilę załamania i w sumie pewnie dałabym sobie spokój, gdyby nie
chęć rywalizacji wśród znajomych… nagle każda znajoma była włosomaniaczką i
każda nakładała coś na włosy… więc nie mogło być inaczej ze mną. Ale wracając do
tematu..
Kontynuowałam
olejowanie. Do Baby Dreama dołączyła oliwa z oliwek, olej z pestek słonecznika,
olej migdałowy oraz jaśminowy. Pierwsze efekty zauważyłam dopiero po ok. pół
roku. Włosy nabrały wreszcie blasku. Mimo wciąż
rozjaśnianych pasemek, które wcześniej były suche i szorstkie, teraz całe włosy
były piękną lśniącą taflą. Tylko końcówki były ciągle rozdwojone i suche, więc
nie czekałam ani chwili… Poszłam do fryzjera i podcięłam to, co wymagało
ścięcia. Wtedy dopiero tak naprawdę zobaczyłam pierwsze efekty olejowania.
Byłam zachwycona!
Idąc tym tropem, byłam tak podekscytowania, że w temat pielęgnacji wsiąkłam
na dobre.
Kolejnym etapem były maski, a później kremy do ciała. Zakupiłam moje
pierwsze 3 maski: Serical Crema al latte, Kallos Argan, Keratin. Nakładałam je
na potęgę. O ile przy olejowaniu na
efekty trzeba było poczekać, to przy maskowaniu efekty były widoczne od razu.
Najczęściej nakładałam maski przed myciem, żeby nie obciążać włosów i dłużej
zachować ich świeżość. Później chętnie
je wzbogacałam półproduktami lub mąką ziemniaczaną, miodem, siemieniem lnianym,
żółtkiem, olejami etc.
Potem wpadłam na pomysł kremowania włosów. Najczęściej i najchętniej do tej
pory używam kremów do ciała Isana. Efekty
kremowania można zobaczyć również od razu po nałożeniu kremu, aczkolwiek mam
wrażenie, że w moim przypadku są one bardziej trwałe niż w przypadku nakładania
samej maski.
Ważnym aspektem pielęgnacji w moim odczuciu jest również walka o przyrost i
zwalczanie wypadania. To pierwsze mam już za sobą, bo osiągnęłam taką długość o
jakiej marzyłam i pomogły mi wcierki, o których napiszę za chwilę. Z kolei
walka z wypadaniem u mnie trwa nadal. Odkąd zaczęłam świadomą pielęgnację,
wcierałam ciągle coś w skalp. Zaczęłam od wcierki Jantar, później woda brzozowa
z Isany, olejki Green Pharmacy oraz kozieradka. Każda z tych wcierek
przyspieszała minimalnie porost, ale tylko kozieradka nieco zahamowała
wypadanie. Efekty przyrostu można
zobaczyć dopiero po 3-4 miesiącach. U mnie dopiero po 4 zauważyłam, że rzeczywiście
coś drgnęło. Przy stosowaniu
kozieradki wypadanie maleje już przy pierwszych kilku użyciach, w moim
przypadku po tygodniu (stosowania codziennie przed każdym myciem). Dzięki
tym kuracjom mam mnóstwo baby hair.
Suplementacji od wewnątrz nigdy nie stosowałam i bronie się przed tym
rękami i nogami także nie wypowiem się w tym temacie. Ale z chęcią piję siemię
lniane, które na pewno w jakimś stopniu przyczyniło się do wzmożonego porostu.
Aktualnie jestem posiadaczką nadal rozjaśnianych blond włosów sięgających
talii.
Jeżeli nasze włosy nie są zbyt zniszczone, a zapewnimy im równowagę
składników odżywczych, efekty pielęgnacji można zobaczyć bardzo szybko. Ciężej
jest w przypadku włosów zniszczonych, gdzie na efekty musimy trochę poczekać,
ale jestem pewna, że warto :)”.
|
Zdjęcie nr 1 - przed pielęgnacją, 2 - po miesiącu pielęgnacji, 3 - po roku pielęgnacji, 4 - grudzień 2015, 5 - obecnie |
„Przemiła Marta z bloga mfairhaircare.blogspot.com poprosiła mnie
o wypowiedzenie się w temacie: "Kiedy można zauważyć pierwsze efekty
pielęgnacji włosów?". To dla mnie wielkie wyróżnienie i będzie mi ogromnie
miło przeczytać swoją wypowiedź na blogu Marty. Moje włosy naturalnie są
falo-loczkami, jednak lata temu bardzo długo je prostowałam, ponieważ były
bardzo spuszone i nieokiełznane. Trafiłam jednak na forum wizaż i udało mi się
doprowadzić włosy do zadowalającego stanu. Kiedy i po jakiej pielęgnacji włosów
zaczęłam zauważać pierwsze efekty? Wypiszę kilka punktów, które bardzo mi
pomogły:
1. Ścięcie włosów
Przez pierwszy miesiąc pielęgnowałam połamane, przesuszone i matowe po
wieloletnim prostowaniu sianko. Efekty były, ale bardzo słabe. Postanowiłam ściąć sporą część włosów na
raz, jakieś 10 cm najbardziej spalonych końców. Włosy dzięki temu były już w
lepszej kondycji, chociaż reszta i tak była matowa i bardzo sucha ;)
2. Mycie odżywkami
Szampony bardzo, ale to bardzo przesuszały moje włosy i skórę głowy -
zaczęłam do mycia używać odżywek, a konkretnie balsamów Mrs. Potters. Więcej o
myciu odżywką możecie znaleźć na moim blogu :) Pottersy służyły mi także do
zmywania olejów, myłam wtedy włosy dwukrotnie. Szampon szedł w ruch raz na 2-3
tygodnie. Włosy już po kilkunastu dniach
mycia odżywką były inne w dotyku niż w czasie mycia ich szamponami.
3. Olejowanie
Praktycznie przed każdym mycie olejowałam moje włosy – pamiętam, że
najczęściej sięgałam wtedy po olej krokoszowy, z kiełków pszenicy, orzechów
włoskich, konopny i ze słodkich migdałów. Już
po kilku takich olejowych sesjach włosy mniej się puszyły i były bardziej
dociążone. Olejowałam suche włosy, najczęściej na całą noc. Dodawałam również
kilka kropel oleju do porcji maski albo odżywki do spłukiwania – najczęściej
oleju morelowego albo śliwkowego.
4. Nawilżające półprodukty
Moje włosy były tak suche, że na gwałt potrzebowały nawilżenia. Niestety,
większość nawilżających masek i odżywek zawiera w składzie glicerynę, która
zamiast moje włosy nawilżać, puszyła je i jeszcze mocniej przesuszała.
Postanowiłam wtedy poszukać innych nawilżaczy. W sklepach z półproduktami
kupiłam aloes, panthenol, mleczko pszczele i nawilżacz cukrowy. Dodawałam po
kilka kropel do porcji maski razem z kilkoma kroplami oleju, co każde mycie.
Wspaniale nawilżyło to moje włosy, choć oczywiście trzeba było czasu. Glicerynę
do tej pory omijam z daleka, toleruję już jednak jej mniejsze ilości w
produktach do spłukiwania.
5. Proteiny
Zniszczone włosy często potrzebują sporej ilości protein
– sama używałam ich średnio co drugie mycie, w towarzystwie nawilżających
półproduktów i emolientowych masek. Dzięki temu udało mi się odbudować włosy, które za kilka miesięcy stały się
elastyczne i sprężyste. Najbardziej lubię keratynę hydrolizowaną i do tej
pory lubię dokapywać ją do maseczek.
6. Stylizacja
Moje włosy bez stylizacji nie wyglądają dobrze – ani na początku
pielęgnacji, ani teraz ;) Dobry żel bez alkoholu to mój niezbędnik. Moje fale
mogą być nawilżone i dociążone, jednak kiedy po myciu uczeszę je i zostawię
same sobie – nie wygląda to za ciekawie. Po
każdym myciu cierpliwie ugniatam włosy, a następnie suszę je suszarką z
dyfuzorem – dzięki temu od razu wyglądają lepiej. Robię tak od samego początku
pielęgnacji, kiedy udało mi się nawrócić i zrezygnować z prostowania.
Stosowałam wszystkie te punkty od samego początku –
bardzo systematycznie i uważam, że wszystkie były naprawdę ważne. Dzięki temu moje włosy już po miesiącu
takiej pielęgnacji prezentowały się lepiej – były ładniej nawilżone, mniej się
puszyły i zaczęły odzyskiwać swój dawny blask. Skręcały się coraz mocniej z
miesiąca na miesiąc. Po pół roku byłam już bardzo zadowolona, a zachwycały mnie
po roku. Potem urodził się mój Synek i na jakiś czas pożegnałam się z gęstymi,
długimi falo-loczkami, ale to już temat na inną opowieść;) Bardzo ważne było
również uświadomienie sobie, że mam fale, a nie włosy proste. Dzięki temu
wiedziałam, że potrzebują one nawilżenia, olejowania i odpowiedniej stylizacji”.
Bardzo
dziękuję dziewczynom za ciekawe wypowiedzi, a Was zapraszam do dyskusji w
komentarzach: jak długo, w waszym przypadku, trzeba było czekać na pierwsze
efekty pielęgnacji włosów? Kiedy i dlaczego ich stan się poprawiał? Co im
pomogło?