Na sklepowych półkach jest ich bardzo wiele, każdy w innym opakowaniu, często o wymyślnych kształtach. Wszystkie pachnące, z obiecującymi cuda naklejkami i opisami, o różnych kolorach, wzorach i nakrętkach. Producenci kosmetyków w rozmaity sposób kuszą nas, by to właśnie ich produkt wybrać i włożyć do koszyka. Często grają nie fair, licząc na niewiedzę, ignorancję bądź gapiostwo konsumentów. Jak się zwyczajnie nie dać złapać na haczyk i na co zwracać uwagę, aby po powrocie do domu nie żałować pieniędzy na kupiony właśnie szampon, odżywkę czy krem?
Opisy niezgodne z rzeczywistością
W
zeszłym roku zamieściłam na blogu obszerny wpis na temat sprayów do włosów z solą morską. Sporo czasu przygotowywałam się do
jego napisania, zbierałam materiały i porównywałam składy. Ku mojemu
zaskoczeniu większość takich produktów wcale nie zawiera tytułowej soli
morskiej – mimo deklaracji producenta na opakowaniu.
Takie
przykłady można oczywiście mnożyć i tylko świadomy konsument nie pozwoli się w
ten sposób oszukiwać. Wielokrotnie, chociażby podczas pisania recenzji,
natykałam się na tego rodzaju nadużycia i muszę przyznać, że dzięki temu
wyrobiłam w sobie odruch automatycznego sprawdzania składu – w sklepie nie
kieruję się już opisem producenta, tylko od razu odkręcam opakowanie na drugą
stronę i czytam, jakie substancje zawarto w danym kosmetyku. To pozwala mi
uniknąć wielu rozczarowań i poczucia, że zostałam oszukana.
Wrażenie dużego opakowania
Dostałam
kiedyś krem do twarzy w naprawdę ładnym opakowaniu. Nie pamiętam już, jakiej
był marki, ale przypominam sobie bardzo ładny, drogo wyglądający (sic!)
słoiczek. Kiedy go jednak odkręciłam, okazało się, że ma bardzo grube ścianki i
w efekcie – mimo że wydawał się spory – zawierał naprawdę niewiele kosmetyku.
Byłam zawiedziona i chociaż sama go nie kupiłam, czułam się oszukana – nie
zwróciłam bowiem uwagi na pojemność opakowania podaną w mililitrach, a jedynie
uległam złudnemu wrażeniu masywnego słoiczka.
Ten
problem pojawia się nie tylko przy kremach do twarzy – zwróćcie uwagę na
kosmetyki, na przykład odżywki do włosów, które często pakowane są do
szerokich, ale spłaszczonych tubek. Na półce takie produkty wydają się być
niezwykle pojemne, ale wystarczy wziąć opakowanie do ręki, aby się przekonać,
że często zawierają mniej kosmetyku niż pozostałe.
Czy takie zagrywki producentów to oszustwo? Oczywiście nie – na każdym opakowaniu mamy przecież podaną jego pojemność. Często jednak „kupujemy oczami” i to, co wrzucimy do koszyka, zależy od tego, jakie wrażenie zrobi na nas dane pudełko, tubka czy słoik. Warto mieć to więc na uwadze.
Łagodny? Niekoniecznie!
Bardzo
często zdarza mi się być pytaną o to, czy dany kosmetyk z etykietą „łagodny”
(zazwyczaj przeznaczony dla maluchów) faktycznie taki jest – z takimi prośbami często
stykam się w komentarzach na blogu, mailach oraz w życiu codziennym, gdy o
działanie na przykład szamponu pytają mnie koleżanki. Niestety, z mojego
doświadczenia wynika, że 90% kosmetyków z napisem „łagodny”, „delikatny” czy
„dla dzieci” (często ze zdjęciem uśmiechniętego bobasa lub dziecięcymi
rysunkami na opakowaniu sugerującymi przeznaczenie dla najmłodszych!) zawiera w
rzeczywistości silne detergenty – zazwyczaj SLS lub SLES. Dziwię się, że takie praktyki producentów nie są
sprawdzane i nie zostały zakazane, ponieważ wprowadzają konsumentów w błąd.
Przypominam,
że o tym, jak rozpoznać silne i łagodne detergenty w składach kosmetyków
pisałam już tutaj.
Eko i paraben free
Parabeny
(o których pisałam już tutaj) to
najlepiej przebadane konserwanty kosmetyczne. Jeśli nie ma ich w składzie,
możemy być prawie pewni, że producent dodał do środka inne, mniej bezpieczne w
użytku dodatki zabezpieczające kosmetyk przed wnikaniem drobnoustrojów. Otrzymujemy
więc szampon, odżywkę czy spray z dużo bardziej ryzykownym składem i niepewnym
wpływem na nasze zdrowie. Zamienił stryjek siekierkę na kijek.
Naklejka
„paraben free” (ewentualnie „SLS free” czy „Silicone free”) ma więc skusić nas
obietnicą naturalnego, bezpiecznego składu. Niestety, w wielu przypadkach jest
to obietnica bez pokrycia. W przypadku chociażby napisu świadczącego, że w
produkcie nie ma SLS-ów, po przejrzeniu składu zazwyczaj natykamy się na inne
silne detergenty, które działają w zasadzie identycznie. Podobnie jest z
napisem „eko”, który przez producentów został już chyba wyeksploatowany do cna.
Tutaj także jesteśmy często robieni w balona – nie istnieją bowiem żadne
regulacje prawne dotyczące tego zagadnienia. Słowo „eko” jest więc często
nadużywane, a zamiast kosmetyku naturalnego z taką naklejką często dostajemy
produkt pełen syntetycznych składników, a w dodatku… w nie nadającym się do
recyklingu opakowaniu.
Jaka
jest na to rada? Oczywiście sprawdzanie składów i nie sugerowanie się napisami
na opakowaniu.
Tytułowy składnik w minimalnej ilości
Ten
„producencki trik” jest szczególnie popularny przy okresowo modnych składnikach
kosmetycznych – ja często zauważam go w przypadku produktów z olejem arganowym.
Działa to tak: na opakowaniu widnieje wielki napis sugerujący, że dany szampon,
odżywka czy krem zawiera całe morze tego właśnie oleju (często „arganowy”
pojawia się nawet w jego nazwie handlowej), a gdy spojrzymy do składu INCI takiego kosmetyku, okazuje się, że znajduje się na samym końcu listy nierzadko
w otoczeniu syntetycznych dodatków. Ze względu na to, że olej arganowy jest
jednym z najdroższych olejów, producenci zazwyczaj nadają produktom z ich
dodatkiem wysublimowane nazwy sugerujące, że mamy do czynienia z kosmetykiem
luksusowym (czytaj: drogim i wyjątkowym za sprawą wspaniałego składu). Oczywiście
prawie nigdy takie obietnice nie mają pokrycia.
Hipoalergiczny – na pewno?
Nie
ma ustawy określającej składniki hipoalergiczne – każdy bowiem może uczulić,
nawet pozornie bezpieczne zioła takie jak rumianek. Nigdy nie wiadomo, które z
nich wywołają u nas alergię, wysypkę czy świąd. Przekonałam się o tym niedawno
rozmawiając z koleżanką, która testowała kosmetyki mineralne – mimo tego, że
zawierają one jedynie (uznawane za bardzo bezpieczne dla skóry) minerały,
wywołały u niej pieczenie i swędzenie tak silne, że jedyną radą było szybkie
umycie twarzy. Jak widać nie wszystko jest dla każdego, a napis
„hipoalergiczny” na kosmetyku to tylko chwyt marketingowy.
Co
więcej, producenci nie mają nakazu udowadniania, że dany produkt faktycznie
zmniejsza ryzyko pojawienia się alergii. Dlaczego? Ponieważ wszystkie składniki
kosmetyczne dopuszczone do sprzedaży były wcześniej testowane. Ich części
składowe są zatem bezpieczne dla człowieka, ale – co istotne – nie oznacza to,
że u danej osoby nie mogą wywołać niepożądanych efektów.
Jeśli
więc cierpimy na alergię, najlepiej jest samodzielnie zajrzeć do składu INCI
podanego na opakowaniu i wyszukać te składniki, które powodują u nas reakcję
alergiczną. Zdecydowanie będzie to bezpieczniejsze niż wiara w to, że kosmetyk
nazywany szumnie „hipoalergicznym” nas nie uczuli.
Obietnice bez pokrycia
„Serum
sklejające końcówki włosów”, „Balsam usuwający głębokie przebarwienia” czy
„Krem z kwasem hialuronowym wypełniający zmarszczki” to chyba najczęściej
pojawiające się brednie, którymi karmią nas producenci kosmetyków. Niestety,
wielu z nich żeruje na niewiedzy konsumentów i perfidnie ją wykorzystuje.
Rada?
Producenckie obietnice traktujmy z przymrużeniem oka.
Mniej w środku, a cena taka sama
Zmniejszanie
pojemności opakowań przy pozostawieniu tej samej ceny produktu to domena nie
tylko firm kosmetycznych, ale też na przykład spożywczych. Czasem zdarza się
także, że słoik czy tubka są tej samej wielkości co dawniej, ale produktu w środku –
mniej. Nie ma więc co oceniać kosmetyku „na oko” – na każdym opakowaniu musi
widnieć informacja dotycząca jego dokładnej pojemności.
Zmiana składu bez ostrzeżenia
Najpopularniejszym
przykładem procederu tego typu w zakresie kosmetyków do włosów jest chyba
zmiana składu popularnej wcierki Jantar
– po latach na rynku pojawiła się jej nowa wersja na bazie alkoholu, a więc
gorsza dla większości osób, ale producent nie poinformował o tej zmianie.
Takich przypadków było wiele – sama kilka miesięcy temu recenzowałam szampon VitalDerm, na opakowaniu
którego widniała naklejka „Laur konsumenta 2013 roku”. Producent „zapomniał”
jednak dopisać, że nagroda dotyczyła wcześniejszej wersji kosmetyku, z innym
składem, a więc nota bene zupełnie innego produktu. Ale naklejka jest i kusi. Sprytnie,
prawda?
Daliście się kiedyś oszukać nieuczciwym
producentom? Jakie jeszcze triki przychodzą Wam do głowy, które mogłabym
dopisać do powyższej listy?
Polecam
też:
Ja też mam odruch sprawdzania składu zanim coś kupię. Raz natknęłam się na odżywkę keratynową z nazwy bez keratyny!
OdpowiedzUsuńO rany, a pamiętasz co to była za firma?
UsuńGłowy nie dam, ale chyba Pantene. Rzecz miała miejsce w UK, nie wiem czy ta seria jest dostępna w Polsce. Poszukam może w wolnej chwili.
UsuńSprawdziłam: Pantene pro-v expert advanced+ keratin repair. Zero keratyny.
UsuńDzięki za info, dobrze wiedzieć...
UsuńAle maskara. Jak na moje tego typu oszustwa powinny już być karalne :/
UsuńWiecie co, postanowiłam sprawdzić całą tę serię i żaden produkt nie zawiera keratyny. Zgadzam się, że to powinno być karalne.
UsuńMożesz podać adres strony z tym składem?
UsuńPatrzyłam na stronie Boots'a.
UsuńMasz rację, zero keratyny!
UsuńBrawo!!! świetny post:)
OdpowiedzUsuń:*
UsuńJa za to trafiłam szampon babci Agafii rzekomo bez sls.. patrzę na skład.. i co.. SLS.
OdpowiedzUsuńWow, nieźle... O_o
UsuńSuper wpis ;) Niestety wszystko jest robione dla zysku...
OdpowiedzUsuńZawsze oszukują konsumenta:(((
OdpowiedzUsuńTeż mam taki odruch, że od razu sprawdzam składy kosmetyków;) Produkty dla dzieci z niefajnymi składami czy wielkie obietnice dotyczące jakiegoś składnika, którego w rzeczywistości jest niewiele to niestety strasznie często spotykane...
OdpowiedzUsuńSzkoda,że coś takiego się dzieje, ale faktycznie jest to w zasadzie notoryczne: jak nie wielki słoik, to wolne od parabenów, łagodne - kompletnie wcale no i standart : tytułowy składnik na samym końcu produktu. Dopóki nie wprowadzą przepisów regulujących to zjawisko, cały czas tak będzie. Bądźmy świadomymi konsumentami.
OdpowiedzUsuńZanim coś kupię zawsze sprawdzam skład. taki nawyk się opłaca ;d nie raz mnie to uratowało przed nietrafionym zakupem :)
OdpowiedzUsuńA ja myślę, że niestety, ale nie wprowadzą żadnych przepisów, które by to regulowały, bo koncerny za dużo stracą...
OdpowiedzUsuńSama recenzowałam sporo produktów do włosów, gdzie składy były "powalające"...
Masz rację, szybko się to nie zmieni.
UsuńPoruszyłaś mnóstwo ciekawych kwestii, nie przychodzi mi do głowy nic więcej co mogłabym dodać do listy sztuczek producentów.
OdpowiedzUsuńOlej arganowy jest upychany gdzie tylko się da, nawet do kolorówki, a tam na przykładzie pewnego korektora pod oczy, który miałam okazje używać w składzie znajdziemy go dopiero pod koniec. A na opakowaniu znajdziemy oczywiście tłuste, pogrubione literki tego cennego składnika. I pewnie wiele osób da się na to nabrać.
Prowadząc bloga sporo się nauczyłam i teraz staram się dokonywać świadomych wyborów, zwracam uwagę na składy, nie tylko kosmetyków, ale też żywności. Producenci stosują takie sztuczki i chwyty marketingowe, że można by na ten temat książki pisać i pewnie takie istnieją. :)
Też zwracam uwagę na składy żywności :)
UsuńTe sztuczki są z tych nieco bardziej wyszukanych... mnie najbardziej rozbawił kiedyś jakiś kosmetyk do kąpieli "Bez SLS"! Patrzę na skład a tam SLS na samym poczatku :P
OdpowiedzUsuńSerio? O matko :D
UsuńTrzeba bardzo uważać, dlatego ja przeważnie kieruję się recenzjami innych ;)
OdpowiedzUsuńŚwietny i bardzo przydatny post.
OdpowiedzUsuńMnie najbardziej denerwuje duże opakowania, np. kremów. Wydaje się, że produktu jest sporo, a po otwarciu okazuje się, że mamy mizerną ilość. Niby pisze ile jest gram danego produktu, jednak na człowieka bardziej działa efekt wizualny i się czasem daje nabrać....
Tak właśnie jest...
UsuńTrzeba uważać na to co opisałaś w tym poście.
OdpowiedzUsuńLubię Twoją rzeczowość :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńEch, aż strach iść na zakupy. :D
OdpowiedzUsuńJa mam sposób na składy - 1. czasami mimo iż dany półprodukt jest na 4 miejscu, może być totalnie w małej ilości :D Staram się więc pamiętać co w jakiej ilości % może znaleźć się w kosmetyku :)
OdpowiedzUsuń2. czasami niektóre rzeczy na prawdę w kosmetyku mogą być w 0.5% więc jak np. taka witamina E jest na końcowych miejscach to ja to rozumiem :)
Poza tym dawniej nabierałam się jak piszesz: na duże opakowania, bez względu na objętość, na kosmetyk z olejami gdzie oleju była chyba kropelka, na produkty eko i inne koszmarki :D
Ważną rzecz wspomniałaś, to prawda, że czasem coś jest pod koniec składu, a i tak jest wartościowe :)
UsuńNajbardziej denerwuje mnie zmiana składu np. właśnie dodanie jakiegoś felernego składnika. Nie wiem po co to robią, przecież bez tego te produkty są bardzo popularne i dobre w działaniu. Na drugim miejscu jest chyba minimalny byt lub ogólnie brak tytułowego składnika. To nie ma sensu :D.
OdpowiedzUsuńbardzo przydatny wpis! dzięki! :)
OdpowiedzUsuńDlatego zawsze czytam składy,na to co obiecuje producent nie zwracam większej uwagi ;)
OdpowiedzUsuńJa ju też mam nawyk odwracania kosmetyku i czytania składu, a już najlepiej sprawdzić produkt w Internecie ;) No, ale to irytujące jak producenci kłamią ;/
OdpowiedzUsuńProducenci - i to nie tylko kosmetyków - robia klientów w balona i dalej będą robić. I zarabiać grube pieniądze na niewiedzy, ignorancji albo po prostu na chęci poczucia się lepszym.
OdpowiedzUsuńJa również zostałam "oszukana". Kupując krem dla alergików, nie przeczytałam składu ( o zgrozo) i potem po zaaplikowaniu go na twarz stałam się wielkim czerwonym balonem. Miałam reakcje alergiczną na krem przeciw alergiczny. Dziwne. Teraz unikam takich drogeryjnych kremów a zanim kupię jakiś inny kosmetyk czytam dwa razy skład. To samo miałam z wcierką jantar, której jak wspomniałaś w poście zmienił się skład. Niestety musiałam z niej zrezygnować, ze względu na wspomniany wcześniej alkohol.
OdpowiedzUsuńA co w tym kremie Cię uczuliło, wiesz już?
UsuńJa też zawsze sprawdzam skład ♥
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie: http://worldbyjulie.blogspot.com
Jeśli ci się spodoba to zaobserwuj.
Kiedyś gdy nie czytałam składów często zdażyło mi się kupić coś "oszukanego", na szczeście to już za mną ;
OdpowiedzUsuńJa już nawet nie czytam "od producenta", kieruje się składem i ewentualnie krótkim opisem typu dla włosów suchych, jeśli te dwie rzeczy ze sobą współgrają to jest dobrze. Na "sensitiv" też już nie spoglądam. :)
OdpowiedzUsuńTeż już nawet tego na ogół nie czytam :)
UsuńPodobnie jest ze spożywką. Np. "Sok pomarańczowy" czy "sok o smaku pomarańczy" kusi... pomarańczą. Ale na upartego nie jest to sok z pomarańczy, tylko po prostu woda, substancje słodzące i aromaty. Dlatego czytam składy, a to co mogę to przyrządzam sobie sama w domu.
OdpowiedzUsuńPodobnie z kosmetykami.
Tak, na tego typu zagrywki też jestem wyczulona...
UsuńJa raz kupiłam z Garnier bodajże szampon, który miał ułatwiać rozczesywanie włosów, a tak naprawdę, to po żadnym innym szamponie nie miałam takich kołtunów po myciu i w trakcie czesania :/
OdpowiedzUsuńTemat rzeka... Kiedys byl glosno o masce Kallos Argan ktora nie miala w skladzie olejku arganowego nawet w minimlnej ilosci... Dopiero po jakims czasie skład sie zmienił ;-)
OdpowiedzUsuńWszystko świetnie ujęłaś... Niestety, konsumenci oszukiwani są na każdym kroku. Sama stosuję obecnie żel pod prysznic z olejem arganowym, a olej na ósmej pozycji, a na drugiej widnieje SLS...
OdpowiedzUsuńBardzo dobry post, ja pamiętam jak natknęłam się na słoiczek duży, na pozór wyglądający normalnie- od zewnątrz. Dno od środka było jednak pół okrągłe i proszę... ile kosmetyku mniej :)
OdpowiedzUsuń