Strony

niedziela, 17 kwietnia 2016

Jak oszukują nas producenci kosmetyków?


Na sklepowych półkach jest ich bardzo wiele, każdy w innym opakowaniu, często o wymyślnych kształtach. Wszystkie pachnące, z obiecującymi cuda naklejkami i opisami, o różnych kolorach, wzorach i nakrętkach. Producenci kosmetyków w rozmaity sposób kuszą nas, by to właśnie ich produkt wybrać i włożyć do koszyka. Często grają nie fair, licząc na niewiedzę, ignorancję bądź gapiostwo konsumentów. Jak się zwyczajnie nie dać złapać na haczyk i na co zwracać uwagę, aby po powrocie do domu nie żałować pieniędzy na kupiony właśnie szampon, odżywkę czy krem?

Opisy niezgodne z rzeczywistością

W zeszłym roku zamieściłam na blogu obszerny wpis na temat sprayów do włosów z solą morską. Sporo czasu przygotowywałam się do jego napisania, zbierałam materiały i porównywałam składy. Ku mojemu zaskoczeniu większość takich produktów wcale nie zawiera tytułowej soli morskiej – mimo deklaracji producenta na opakowaniu.

Takie przykłady można oczywiście mnożyć i tylko świadomy konsument nie pozwoli się w ten sposób oszukiwać. Wielokrotnie, chociażby podczas pisania recenzji, natykałam się na tego rodzaju nadużycia i muszę przyznać, że dzięki temu wyrobiłam w sobie odruch automatycznego sprawdzania składu – w sklepie nie kieruję się już opisem producenta, tylko od razu odkręcam opakowanie na drugą stronę i czytam, jakie substancje zawarto w danym kosmetyku. To pozwala mi uniknąć wielu rozczarowań i poczucia, że zostałam oszukana.

Wrażenie dużego opakowania

Dostałam kiedyś krem do twarzy w naprawdę ładnym opakowaniu. Nie pamiętam już, jakiej był marki, ale przypominam sobie bardzo ładny, drogo wyglądający (sic!) słoiczek. Kiedy go jednak odkręciłam, okazało się, że ma bardzo grube ścianki i w efekcie – mimo że wydawał się spory – zawierał naprawdę niewiele kosmetyku. Byłam zawiedziona i chociaż sama go nie kupiłam, czułam się oszukana – nie zwróciłam bowiem uwagi na pojemność opakowania podaną w mililitrach, a jedynie uległam złudnemu wrażeniu masywnego słoiczka.

Ten problem pojawia się nie tylko przy kremach do twarzy – zwróćcie uwagę na kosmetyki, na przykład odżywki do włosów, które często pakowane są do szerokich, ale spłaszczonych tubek. Na półce takie produkty wydają się być niezwykle pojemne, ale wystarczy wziąć opakowanie do ręki, aby się przekonać, że często zawierają mniej kosmetyku niż pozostałe.

Czy takie zagrywki producentów to oszustwo? Oczywiście nie – na każdym opakowaniu mamy przecież podaną jego pojemność. Często jednak „kupujemy oczami” i to, co wrzucimy do koszyka, zależy od tego, jakie wrażenie zrobi na nas dane pudełko, tubka czy słoik. Warto mieć to więc na uwadze.

Łagodny? Niekoniecznie!

Bardzo często zdarza mi się być pytaną o to, czy dany kosmetyk z etykietą „łagodny” (zazwyczaj przeznaczony dla maluchów) faktycznie taki jest – z takimi prośbami często stykam się w komentarzach na blogu, mailach oraz w życiu codziennym, gdy o działanie na przykład szamponu pytają mnie koleżanki. Niestety, z mojego doświadczenia wynika, że 90% kosmetyków z napisem „łagodny”, „delikatny” czy „dla dzieci” (często ze zdjęciem uśmiechniętego bobasa lub dziecięcymi rysunkami na opakowaniu sugerującymi przeznaczenie dla najmłodszych!) zawiera w rzeczywistości silne detergenty – zazwyczaj SLS lub SLES. Dziwię się, że takie praktyki producentów nie są sprawdzane i nie zostały zakazane, ponieważ wprowadzają konsumentów w błąd.

Przypominam, że o tym, jak rozpoznać silne i łagodne detergenty w składach kosmetyków pisałam już tutaj.



Eko i paraben free

Parabeny (o których pisałam już tutaj) to najlepiej przebadane konserwanty kosmetyczne. Jeśli nie ma ich w składzie, możemy być prawie pewni, że producent dodał do środka inne, mniej bezpieczne w użytku dodatki zabezpieczające kosmetyk przed wnikaniem drobnoustrojów. Otrzymujemy więc szampon, odżywkę czy spray z dużo bardziej ryzykownym składem i niepewnym wpływem na nasze zdrowie. Zamienił stryjek siekierkę na kijek.

Naklejka „paraben free” (ewentualnie „SLS free” czy „Silicone free”) ma więc skusić nas obietnicą naturalnego, bezpiecznego składu. Niestety, w wielu przypadkach jest to obietnica bez pokrycia. W przypadku chociażby napisu świadczącego, że w produkcie nie ma SLS-ów, po przejrzeniu składu zazwyczaj natykamy się na inne silne detergenty, które działają w zasadzie identycznie. Podobnie jest z napisem „eko”, który przez producentów został już chyba wyeksploatowany do cna. Tutaj także jesteśmy często robieni w balona – nie istnieją bowiem żadne regulacje prawne dotyczące tego zagadnienia. Słowo „eko” jest więc często nadużywane, a zamiast kosmetyku naturalnego z taką naklejką często dostajemy produkt pełen syntetycznych składników, a w dodatku… w nie nadającym się do recyklingu opakowaniu.

Jaka jest na to rada? Oczywiście sprawdzanie składów i nie sugerowanie się napisami na opakowaniu.

Tytułowy składnik w minimalnej ilości

Ten „producencki trik” jest szczególnie popularny przy okresowo modnych składnikach kosmetycznych – ja często zauważam go w przypadku produktów z olejem arganowym. Działa to tak: na opakowaniu widnieje wielki napis sugerujący, że dany szampon, odżywka czy krem zawiera całe morze tego właśnie oleju (często „arganowy” pojawia się nawet w jego nazwie handlowej), a gdy spojrzymy do składu INCI takiego kosmetyku, okazuje się, że znajduje się na samym końcu listy nierzadko w otoczeniu syntetycznych dodatków. Ze względu na to, że olej arganowy jest jednym z najdroższych olejów, producenci zazwyczaj nadają produktom z ich dodatkiem wysublimowane nazwy sugerujące, że mamy do czynienia z kosmetykiem luksusowym (czytaj: drogim i wyjątkowym za sprawą wspaniałego składu). Oczywiście prawie nigdy takie obietnice nie mają pokrycia.

Hipoalergiczny – na pewno?

Nie ma ustawy określającej składniki hipoalergiczne – każdy bowiem może uczulić, nawet pozornie bezpieczne zioła takie jak rumianek. Nigdy nie wiadomo, które z nich wywołają u nas alergię, wysypkę czy świąd. Przekonałam się o tym niedawno rozmawiając z koleżanką, która testowała kosmetyki mineralne – mimo tego, że zawierają one jedynie (uznawane za bardzo bezpieczne dla skóry) minerały, wywołały u niej pieczenie i swędzenie tak silne, że jedyną radą było szybkie umycie twarzy. Jak widać nie wszystko jest dla każdego, a napis „hipoalergiczny” na kosmetyku to tylko chwyt marketingowy.

Co więcej, producenci nie mają nakazu udowadniania, że dany produkt faktycznie zmniejsza ryzyko pojawienia się alergii. Dlaczego? Ponieważ wszystkie składniki kosmetyczne dopuszczone do sprzedaży były wcześniej testowane. Ich części składowe są zatem bezpieczne dla człowieka, ale – co istotne – nie oznacza to, że u danej osoby nie mogą wywołać niepożądanych efektów.

Jeśli więc cierpimy na alergię, najlepiej jest samodzielnie zajrzeć do składu INCI podanego na opakowaniu i wyszukać te składniki, które powodują u nas reakcję alergiczną. Zdecydowanie będzie to bezpieczniejsze niż wiara w to, że kosmetyk nazywany szumnie „hipoalergicznym” nas nie uczuli.

Obietnice bez pokrycia

„Serum sklejające końcówki włosów”, „Balsam usuwający głębokie przebarwienia” czy „Krem z kwasem hialuronowym wypełniający zmarszczki” to chyba najczęściej pojawiające się brednie, którymi karmią nas producenci kosmetyków. Niestety, wielu z nich żeruje na niewiedzy konsumentów i perfidnie ją wykorzystuje.

Rada? Producenckie obietnice traktujmy z przymrużeniem oka.

Mniej w środku, a cena taka sama

Zmniejszanie pojemności opakowań przy pozostawieniu tej samej ceny produktu to domena nie tylko firm kosmetycznych, ale też na przykład spożywczych. Czasem zdarza się także, że słoik czy tubka są tej samej wielkości co dawniej, ale produktu w środku – mniej. Nie ma więc co oceniać kosmetyku „na oko” – na każdym opakowaniu musi widnieć informacja dotycząca jego dokładnej pojemności.

Zmiana składu bez ostrzeżenia

Najpopularniejszym przykładem procederu tego typu w zakresie kosmetyków do włosów jest chyba zmiana składu popularnej wcierki Jantar – po latach na rynku pojawiła się jej nowa wersja na bazie alkoholu, a więc gorsza dla większości osób, ale producent nie poinformował o tej zmianie. Takich przypadków było wiele – sama kilka miesięcy temu recenzowałam szampon VitalDerm, na opakowaniu którego widniała naklejka „Laur konsumenta 2013 roku”. Producent „zapomniał” jednak dopisać, że nagroda dotyczyła wcześniejszej wersji kosmetyku, z innym składem, a więc nota bene zupełnie innego produktu. Ale naklejka jest i kusi. Sprytnie, prawda?


Daliście się kiedyś oszukać nieuczciwym producentom? Jakie jeszcze triki przychodzą Wam do głowy, które mogłabym dopisać do powyższej listy?

Polecam też:

51 komentarzy:

  1. Ja też mam odruch sprawdzania składu zanim coś kupię. Raz natknęłam się na odżywkę keratynową z nazwy bez keratyny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany, a pamiętasz co to była za firma?

      Usuń
    2. Głowy nie dam, ale chyba Pantene. Rzecz miała miejsce w UK, nie wiem czy ta seria jest dostępna w Polsce. Poszukam może w wolnej chwili.

      Usuń
    3. Sprawdziłam: Pantene pro-v expert advanced+ keratin repair. Zero keratyny.

      Usuń
    4. Dzięki za info, dobrze wiedzieć...

      Usuń
    5. Ale maskara. Jak na moje tego typu oszustwa powinny już być karalne :/

      Usuń
    6. Wiecie co, postanowiłam sprawdzić całą tę serię i żaden produkt nie zawiera keratyny. Zgadzam się, że to powinno być karalne.

      Usuń
    7. Możesz podać adres strony z tym składem?

      Usuń
    8. Patrzyłam na stronie Boots'a.

      Usuń
    9. Masz rację, zero keratyny!

      Usuń
  2. Ja za to trafiłam szampon babci Agafii rzekomo bez sls.. patrzę na skład.. i co.. SLS.

    OdpowiedzUsuń
  3. Super wpis ;) Niestety wszystko jest robione dla zysku...

    OdpowiedzUsuń
  4. Zawsze oszukują konsumenta:(((

    OdpowiedzUsuń
  5. Też mam taki odruch, że od razu sprawdzam składy kosmetyków;) Produkty dla dzieci z niefajnymi składami czy wielkie obietnice dotyczące jakiegoś składnika, którego w rzeczywistości jest niewiele to niestety strasznie często spotykane...

    OdpowiedzUsuń
  6. Szkoda,że coś takiego się dzieje, ale faktycznie jest to w zasadzie notoryczne: jak nie wielki słoik, to wolne od parabenów, łagodne - kompletnie wcale no i standart : tytułowy składnik na samym końcu produktu. Dopóki nie wprowadzą przepisów regulujących to zjawisko, cały czas tak będzie. Bądźmy świadomymi konsumentami.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zanim coś kupię zawsze sprawdzam skład. taki nawyk się opłaca ;d nie raz mnie to uratowało przed nietrafionym zakupem :)

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja myślę, że niestety, ale nie wprowadzą żadnych przepisów, które by to regulowały, bo koncerny za dużo stracą...
    Sama recenzowałam sporo produktów do włosów, gdzie składy były "powalające"...

    OdpowiedzUsuń
  9. Poruszyłaś mnóstwo ciekawych kwestii, nie przychodzi mi do głowy nic więcej co mogłabym dodać do listy sztuczek producentów.
    Olej arganowy jest upychany gdzie tylko się da, nawet do kolorówki, a tam na przykładzie pewnego korektora pod oczy, który miałam okazje używać w składzie znajdziemy go dopiero pod koniec. A na opakowaniu znajdziemy oczywiście tłuste, pogrubione literki tego cennego składnika. I pewnie wiele osób da się na to nabrać.
    Prowadząc bloga sporo się nauczyłam i teraz staram się dokonywać świadomych wyborów, zwracam uwagę na składy, nie tylko kosmetyków, ale też żywności. Producenci stosują takie sztuczki i chwyty marketingowe, że można by na ten temat książki pisać i pewnie takie istnieją. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Te sztuczki są z tych nieco bardziej wyszukanych... mnie najbardziej rozbawił kiedyś jakiś kosmetyk do kąpieli "Bez SLS"! Patrzę na skład a tam SLS na samym poczatku :P

    OdpowiedzUsuń
  11. Trzeba bardzo uważać, dlatego ja przeważnie kieruję się recenzjami innych ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Świetny i bardzo przydatny post.

    Mnie najbardziej denerwuje duże opakowania, np. kremów. Wydaje się, że produktu jest sporo, a po otwarciu okazuje się, że mamy mizerną ilość. Niby pisze ile jest gram danego produktu, jednak na człowieka bardziej działa efekt wizualny i się czasem daje nabrać....

    OdpowiedzUsuń
  13. Trzeba uważać na to co opisałaś w tym poście.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ech, aż strach iść na zakupy. :D

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja mam sposób na składy - 1. czasami mimo iż dany półprodukt jest na 4 miejscu, może być totalnie w małej ilości :D Staram się więc pamiętać co w jakiej ilości % może znaleźć się w kosmetyku :)
    2. czasami niektóre rzeczy na prawdę w kosmetyku mogą być w 0.5% więc jak np. taka witamina E jest na końcowych miejscach to ja to rozumiem :)
    Poza tym dawniej nabierałam się jak piszesz: na duże opakowania, bez względu na objętość, na kosmetyk z olejami gdzie oleju była chyba kropelka, na produkty eko i inne koszmarki :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ważną rzecz wspomniałaś, to prawda, że czasem coś jest pod koniec składu, a i tak jest wartościowe :)

      Usuń
  16. Najbardziej denerwuje mnie zmiana składu np. właśnie dodanie jakiegoś felernego składnika. Nie wiem po co to robią, przecież bez tego te produkty są bardzo popularne i dobre w działaniu. Na drugim miejscu jest chyba minimalny byt lub ogólnie brak tytułowego składnika. To nie ma sensu :D.

    OdpowiedzUsuń
  17. Dlatego zawsze czytam składy,na to co obiecuje producent nie zwracam większej uwagi ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Ja ju też mam nawyk odwracania kosmetyku i czytania składu, a już najlepiej sprawdzić produkt w Internecie ;) No, ale to irytujące jak producenci kłamią ;/

    OdpowiedzUsuń
  19. Producenci - i to nie tylko kosmetyków - robia klientów w balona i dalej będą robić. I zarabiać grube pieniądze na niewiedzy, ignorancji albo po prostu na chęci poczucia się lepszym.

    OdpowiedzUsuń
  20. Ja również zostałam "oszukana". Kupując krem dla alergików, nie przeczytałam składu ( o zgrozo) i potem po zaaplikowaniu go na twarz stałam się wielkim czerwonym balonem. Miałam reakcje alergiczną na krem przeciw alergiczny. Dziwne. Teraz unikam takich drogeryjnych kremów a zanim kupię jakiś inny kosmetyk czytam dwa razy skład. To samo miałam z wcierką jantar, której jak wspomniałaś w poście zmienił się skład. Niestety musiałam z niej zrezygnować, ze względu na wspomniany wcześniej alkohol.

    OdpowiedzUsuń
  21. Ja też zawsze sprawdzam skład ♥
    Zapraszam do siebie: http://worldbyjulie.blogspot.com
    Jeśli ci się spodoba to zaobserwuj.

    OdpowiedzUsuń
  22. Kiedyś gdy nie czytałam składów często zdażyło mi się kupić coś "oszukanego", na szczeście to już za mną ;

    OdpowiedzUsuń
  23. Ja już nawet nie czytam "od producenta", kieruje się składem i ewentualnie krótkim opisem typu dla włosów suchych, jeśli te dwie rzeczy ze sobą współgrają to jest dobrze. Na "sensitiv" też już nie spoglądam. :)

    OdpowiedzUsuń
  24. Podobnie jest ze spożywką. Np. "Sok pomarańczowy" czy "sok o smaku pomarańczy" kusi... pomarańczą. Ale na upartego nie jest to sok z pomarańczy, tylko po prostu woda, substancje słodzące i aromaty. Dlatego czytam składy, a to co mogę to przyrządzam sobie sama w domu.

    Podobnie z kosmetykami.

    OdpowiedzUsuń
  25. Ja raz kupiłam z Garnier bodajże szampon, który miał ułatwiać rozczesywanie włosów, a tak naprawdę, to po żadnym innym szamponie nie miałam takich kołtunów po myciu i w trakcie czesania :/

    OdpowiedzUsuń
  26. Temat rzeka... Kiedys byl glosno o masce Kallos Argan ktora nie miala w skladzie olejku arganowego nawet w minimlnej ilosci... Dopiero po jakims czasie skład sie zmienił ;-)

    OdpowiedzUsuń
  27. Wszystko świetnie ujęłaś... Niestety, konsumenci oszukiwani są na każdym kroku. Sama stosuję obecnie żel pod prysznic z olejem arganowym, a olej na ósmej pozycji, a na drugiej widnieje SLS...

    OdpowiedzUsuń
  28. Bardzo dobry post, ja pamiętam jak natknęłam się na słoiczek duży, na pozór wyglądający normalnie- od zewnątrz. Dno od środka było jednak pół okrągłe i proszę... ile kosmetyku mniej :)

    OdpowiedzUsuń