W dzieciństwie nie przejmujemy się stanem naszych włosów – dopiero w okresie dorastania, gdy z roku na rok coraz bardziej zależy nam na ładnym wyglądzie, zaczynamy kombinować, co zwykle kończy się na sięganiu po prostownicę, lokówkę czy farby do włosów. W ruch idą nożyczki, a na głowie powstają nie zawsze ładne grzywki, „pazurki” czy pasemka, które po latach sprawiają, że z zażenowaniem przeglądamy stare zdjęcia. Sama coś o tym wiem i przypuszczam, że wiele z Was kiwa teraz potakująco głową, przypominając sobie własne eksperymenty z włosami.
Dziś chciałabym Wam przedstawić historię Ewy, której włosy przeszły wprawdzie pewne niekorzystne dla nich przemiany, ostatecznie jednak są piękne, długie, zdrowe i naprawdę godne pozazdroszczenia. I to bez prostowania i farbowania!
Historia Ewy
Moja historia włosowa nie obfituje w drastyczne zwroty akcji, jest raczej prosta, ale myślę, że nie chodzi tu tylko o to, żeby pokazać jak diametralne zmiany przeszły nasze włosięta.
W trakcie dorastania wyszło na to, że włosy odziedziczyłam po mamie: dosyć gęste, niezbyt grube. Jednak gdy byłam jeszcze dosyć mała, tata obciął mnie na łyso, stwierdzając, że miałam „puch” na głowie, a nie włosy. Na szczęście nie posiadam zdjęć z tego żenującego incydentu :) Podobno później włosy zaczęły bardziej przypominać normalną, dziewczęcą czuprynę.
Włosy były zazwyczaj myte szamponem familijnym lub pokrzywowym. Nie odbiegając od innych historii, były również zapuszczane na Komunię, a następnie ścięte. Jednak nigdy nie były krótsze niż do ramion, zawsze lubiłam chodzić w długich. Patrząc na stare zdjęcia, wydaje mi się, że włoski były raczej zdrowe, pomimo ubogiej pielęgnacji i tylko czasami podawane eksperymentom: plastikowym wałkom lub popularnej w szkole podstawowej – karbownicy.
Z pewnością mogę jednak powiedzieć, że ich porowatość wahała się od średniej do wysokiej, ponieważ zawsze były podatne na układanie i wszelkie zmiany zachodzące od zewnątrz. Tak zostało do dziś.
Moje już bardziej konkretne
wspomnienia sięgają dopiero czasów gimnazjum i tu niestety, moja historia nie
różni się niczym od historii innych
dziewczyn. W ruch poszła prostownica, ta najtańsza, kupiona przypadkowo. Zapragnęłam też grzywki na prosto ,a włosy
były regularnie cieniowane, więc tym bardziej katowałam je prostownicą, żeby
się nie wywijały i ładnie wyglądały. Oczywiście pielęgnacja się przy tym nie
wzbogaciła, toteż zwykły szampon drogeryjny i jakaś odżywka wystarczała.
Z czasem, grzywka została zaczesana na bok i dalej prostowana „bo się nie układała”. Pamiętam też, że cieniowałam ją sama w domu, nożyczkami do papieru (o zgrozo!). Włosy farbowałam czasami szamponetkami do 6 myć, raz na brąz, a raz na… rudo. Ta rudość jednak zmywała mi się nadzwyczaj długo. Zaprzestałam też w końcu cieniowania na całości, ale włosy wyglądały raczej „piórkowato”.
Z czasem, grzywka została zaczesana na bok i dalej prostowana „bo się nie układała”. Pamiętam też, że cieniowałam ją sama w domu, nożyczkami do papieru (o zgrozo!). Włosy farbowałam czasami szamponetkami do 6 myć, raz na brąz, a raz na… rudo. Ta rudość jednak zmywała mi się nadzwyczaj długo. Zaprzestałam też w końcu cieniowania na całości, ale włosy wyglądały raczej „piórkowato”.
W czasach licealnych, zrobiłam przedziałek na środku głowy i pożegnałam się z
grzywką na zawsze. Niestety, nadal prostowałam przednie kosmyki włosów (czyli
starą grzywkę), żeby jakoś wyglądać.
Później zaczęły do mnie docierać jakieś pierwsze strzępki informacji na temat pielęgnacji włosów. Niestety, w bardzo karkołomny sposób testowałam ją na sobie. Używałam szamponu alterry z kofeiną, bo zawsze podobały mi ciemne włosy, którymi natura mnie jednak nie obdarzyła. W ten sposób chodziłam z ciemnymi włosami u nasady i jaśniejszymi na długości. Zakupiłam też olej kokosowy (bo przecież jeżeli coś pachnie tak pięknie, to musi zadziałać) i namiętnie smarowałam nim włosy na całą noc. Skończyło się to jednym wielkim puchem i sianem na głowie oraz stwierdzeniem, że „niby te olejowanie takie dobre, a nic nie daje przecież”. Musicie mi wybaczyć… nie wiedziałam, że kokos z wysoką porowatością się po prostu nie lubi.
Potem nastąpiła długa przerwa w „pielęgnacji” i zafarbowanie włosów szamponetką do 24 myć- Loreal’a. Moje jasnobrązowe włosy zyskały barwę sztucznej czerni, bo „ ciemny brąz” obiecany na opakowaniu, na pewno to nie był.
Kolor zmywał się ponad pół
roku i to bardzo nierównomiernie. Chcąc szybciej się go pozbyć, zaczęłam
chłonąć więcej wiedzy na temat włosomanii. Choć zaczęła się ona dawno temu, to
z czystym sumieniem mogę przyznać, że bardziej świadomą pielęgnację prowadzę od
około 1,5 roku.
Już bez prostownicy ! :)
W tym czasie końcówki włosów były wielokrotnie podcinane na prosto,
przetestowałam też wiele produktów, wypiłam hektolitry skrzypokrzywy i drożdży.
Już bez prostownicy ! :)
Wciąż zmagam się z postrzępionymi,
przednimi kosmykami, ale wiem, że cierpliwość popłaca i kiedyś osiągnę swój
cel- proste, zadbane włosy do talii.
Dzięki włosomanii zmieniłam
nie tylko włosy, ale też dietę, która jest przecież kluczowa. Pogodziłam się
też z faktem, że moje włosy nigdy nie będą takie jakbym chciała, ale wystarczy,
że będą zdrowe i będą moją ozdobą. W czasie tego lata przeszłam też „włosowy
kryzys” i dopiero we wrześniu się
nawróciłam, ponieważ po 1,5 roku moje włosy pierwszy raz odwdzięczyły się tak
spektakularnie.
Świadoma pielęgnacja włosów to przede wszystkim cierpliwość, wytrwałość i akceptacja.
Przez ten czas wypracowałam też sobie minimalizm, który sprawdza się u mnie najlepiej.
Świadoma pielęgnacja włosów to przede wszystkim cierpliwość, wytrwałość i akceptacja.
Przez ten czas wypracowałam też sobie minimalizm, który sprawdza się u mnie najlepiej.
Kosmetyki:
- SZAMPONY: mydło cedrowe Banii Agafii + jakikolwiek szampon z SLS do oczyszczania
- ODŻYWKI: Garnier Awokado i Karite, rosyjski balsam na łopianowym propolisie
- MASKI: Natur Vital z aloesem, Biovax: Keratyna i Jedwab
- OLEJE: ze słodkich migdałów, łopianowy
- SERUM NA KOŃCÓWKI: Kerastase Elixir Ultime, Jedwab Joanna
- SUPLEMENTY: drożdże, olej lniany, mielone siemię lniane
- INNE: Żel aloesowy na skalp, szczotka z włosia dzika do rozczesywania, tangle teezer do wygładzania
Każdego, kto chciałby
zgłosić swoją historię, zapraszam tutaj.
Piękne włosy :) Gratuluję właścicielce :)
OdpowiedzUsuńFajna historia, a włosy piękne. :-)
OdpowiedzUsuńJakie piękne!!!
OdpowiedzUsuńśliczne włosy, gratulacje z wyjścia a prostą ;)
OdpowiedzUsuńŚwietne:D
OdpowiedzUsuńCudne włosy :)
OdpowiedzUsuńWłosy cudowne, szczególnie ich kolor! Po co żel aloesowy na skalp? Łagodząco czy na porost?
OdpowiedzUsuńŻel aloesowy na nawilżenie i łagodzenie :)
UsuńJa bardzo żałuję że rozjaśniałam włosy ;(
OdpowiedzUsuńWłosy właścicielki są bardzo piękne i naturalne ;-) Zazdroszczę :)
Są pięknie lśniące i grube :) Musze zakupić sobie olej ze slodkich migdałów nigdy nie miałam :)
OdpowiedzUsuńGenialne włosy :)
OdpowiedzUsuńPiękne! <3
OdpowiedzUsuńPiekne wlosy :)
OdpowiedzUsuń