Strony

niedziela, 8 listopada 2015

Wasze historie – Ewa


W dzieciństwie nie przejmujemy się stanem naszych włosów – dopiero w okresie dorastania, gdy z roku na rok coraz bardziej zależy nam na ładnym wyglądzie, zaczynamy kombinować, co zwykle kończy się na sięganiu po prostownicę, lokówkę czy farby do włosów. W ruch idą nożyczki, a na głowie powstają nie zawsze ładne grzywki, „pazurki” czy pasemka, które po latach sprawiają, że z zażenowaniem przeglądamy stare zdjęcia. Sama coś o tym wiem i przypuszczam, że wiele z Was kiwa teraz potakująco głową, przypominając sobie własne eksperymenty z włosami.

Dziś chciałabym Wam przedstawić historię Ewy, której włosy przeszły wprawdzie pewne niekorzystne dla nich przemiany, ostatecznie jednak są piękne, długie, zdrowe i naprawdę godne pozazdroszczenia. I to bez prostowania i farbowania!

Historia Ewy

Moja historia włosowa nie obfituje w drastyczne zwroty akcji, jest raczej prosta, ale myślę, że nie chodzi tu tylko o to, żeby pokazać jak diametralne zmiany przeszły nasze włosięta.

W trakcie dorastania wyszło na to, że włosy odziedziczyłam po mamie: dosyć gęste, niezbyt grube. Jednak gdy byłam jeszcze dosyć mała, tata obciął mnie na łyso, stwierdzając, że miałam „puch” na głowie, a nie włosy.  Na szczęście nie posiadam zdjęć z tego żenującego incydentu :)  Podobno później włosy zaczęły bardziej przypominać normalną, dziewczęcą czuprynę.

Włosy były zazwyczaj myte szamponem familijnym lub pokrzywowym.  Nie odbiegając od innych historii,  były również zapuszczane na Komunię, a następnie ścięte.  Jednak nigdy nie były krótsze niż do ramion, zawsze lubiłam chodzić w długich.  Patrząc na stare  zdjęcia, wydaje mi się, że włoski były raczej zdrowe, pomimo ubogiej pielęgnacji i tylko czasami podawane eksperymentom:  plastikowym wałkom lub popularnej w szkole podstawowej – karbownicy.

Z pewnością mogę jednak powiedzieć, że ich porowatość wahała się od średniej do wysokiej, ponieważ zawsze były podatne na układanie i wszelkie zmiany zachodzące od zewnątrz.  Tak zostało do dziś.


Moje już bardziej konkretne wspomnienia sięgają dopiero czasów gimnazjum i tu niestety, moja historia nie różni się niczym od historii  innych dziewczyn. W ruch poszła prostownica, ta najtańsza, kupiona przypadkowo.  Zapragnęłam też grzywki na prosto ,a włosy były regularnie cieniowane, więc tym bardziej katowałam je prostownicą, żeby się nie wywijały i ładnie wyglądały. Oczywiście pielęgnacja się przy tym nie wzbogaciła, toteż zwykły szampon drogeryjny i jakaś odżywka wystarczała.


Z czasem, grzywka została zaczesana na bok i dalej prostowana  „bo się nie układała”. Pamiętam też, że cieniowałam ją sama w domu, nożyczkami do papieru (o zgrozo!). Włosy farbowałam czasami szamponetkami do 6 myć, raz na brąz, a raz na… rudo. Ta rudość jednak zmywała mi się nadzwyczaj długo.  Zaprzestałam też w końcu cieniowania na całości, ale włosy wyglądały raczej „piórkowato”.   
 



W czasach licealnych, zrobiłam przedziałek na środku głowy i pożegnałam się z grzywką na zawsze. Niestety, nadal prostowałam przednie kosmyki włosów (czyli starą grzywkę), żeby jakoś wyglądać.

Później zaczęły do mnie docierać jakieś pierwsze strzępki informacji na temat pielęgnacji włosów. Niestety, w bardzo karkołomny sposób testowałam ją na sobie.  Używałam szamponu alterry z kofeiną, bo zawsze podobały mi ciemne włosy, którymi natura mnie jednak nie obdarzyła. W ten sposób chodziłam z ciemnymi włosami u nasady i jaśniejszymi na długości. Zakupiłam też olej kokosowy (bo przecież jeżeli coś pachnie tak pięknie, to musi zadziałać) i namiętnie smarowałam nim włosy na całą noc. Skończyło się to jednym wielkim puchem i sianem na głowie oraz stwierdzeniem, że „niby te olejowanie takie dobre, a nic nie daje przecież”.  Musicie mi wybaczyć… nie wiedziałam, że kokos z wysoką porowatością się po prostu nie lubi.

Potem nastąpiła długa przerwa w „pielęgnacji”  i zafarbowanie włosów szamponetką do 24 myć- Loreal’a. Moje jasnobrązowe włosy zyskały barwę sztucznej czerni, bo „ ciemny brąz” obiecany na opakowaniu, na pewno to nie był.



Kolor zmywał się ponad pół roku i to bardzo nierównomiernie. Chcąc szybciej się go pozbyć, zaczęłam chłonąć więcej wiedzy na temat włosomanii. Choć zaczęła się ona dawno temu, to z czystym sumieniem mogę przyznać, że bardziej świadomą pielęgnację prowadzę od około  1,5 roku.
Już bez prostownicy !
:)


W tym czasie końcówki włosów były wielokrotnie podcinane na prosto, przetestowałam też wiele produktów, wypiłam hektolitry skrzypokrzywy i drożdży.

Wciąż zmagam się z postrzępionymi, przednimi kosmykami, ale wiem, że cierpliwość popłaca i kiedyś osiągnę swój cel- proste, zadbane włosy do talii.
Dzięki włosomanii zmieniłam nie tylko włosy, ale też dietę, która jest przecież kluczowa. Pogodziłam się też z faktem, że moje włosy nigdy nie będą takie jakbym chciała, ale wystarczy, że będą zdrowe i będą moją ozdobą. W czasie tego lata przeszłam też „włosowy kryzys” i  dopiero we wrześniu się nawróciłam, ponieważ po 1,5 roku moje włosy pierwszy raz odwdzięczyły się tak spektakularnie.
Świadoma pielęgnacja włosów to przede wszystkim cierpliwość, wytrwałość i akceptacja.
Przez ten czas wypracowałam też sobie minimalizm, który sprawdza się u mnie najlepiej.



Krótki opis moich włosów: wysokoporowate , w kierunku średniej. Podatne na układanie i oddziaływanie czynników zewnętrznych. Trudne do obciążenia, łatwe do puszenia. Jest ich całkiem sporo, choć nie są grube. Mam baaardzo wrażliwą, problematyczną skóra głowy i nie mogę używać na co dzień żadnych szamponów nawet z ciut mocniejszym składem.

Kosmetyki:
  • SZAMPONY: mydło cedrowe Banii Agafii + jakikolwiek szampon z SLS do oczyszczania
  • ODŻYWKI: Garnier Awokado i Karite, rosyjski balsam na łopianowym propolisie
  • MASKI: Natur Vital z aloesem, Biovax: Keratyna i Jedwab
  • OLEJE: ze słodkich migdałów, łopianowy
  • SERUM NA KOŃCÓWKI: Kerastase Elixir Ultime, Jedwab Joanna
  • SUPLEMENTY: drożdże, olej lniany, mielone siemię lniane
  • INNE: Żel aloesowy na skalp, szczotka z włosia dzika do rozczesywania, tangle teezer do wygładzania
Włosy myję zazwyczaj metodą OMO, na co dzień zabezpieczam je jedwabiem, związuje do snu, używam ręcznika z mikrofibry, suszę chłodnym nawiewem, nie prostuję, nie tykam, pozwalam rosnąć :)


Każdego, kto chciałby zgłosić swoją historię, zapraszam tutaj.

13 komentarzy:

  1. Piękne włosy :) Gratuluję właścicielce :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajna historia, a włosy piękne. :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. śliczne włosy, gratulacje z wyjścia a prostą ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Włosy cudowne, szczególnie ich kolor! Po co żel aloesowy na skalp? Łagodząco czy na porost?

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja bardzo żałuję że rozjaśniałam włosy ;(
    Włosy właścicielki są bardzo piękne i naturalne ;-) Zazdroszczę :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Są pięknie lśniące i grube :) Musze zakupić sobie olej ze slodkich migdałów nigdy nie miałam :)

    OdpowiedzUsuń