Strony

niedziela, 28 lutego 2016

Konkurs na Facebooku: wygraj wybrany przez siebie zestaw kosmetyków do włosów!


Od niedawna na moim fan page'u możecie wziąć udział w bardzo prostym konkursie, w którym do wygrania są trzy zestawy kosmetyków do włosów składające się z produktu do stylizacji marki Wella lub Revlon oraz szamponu firmy Stapiz. Każdy wygrany będzie mógł wybrać sobie dwa kosmetyki spośród dziewięciu do wyboru! 

Konkurs trwa do niedzieli 6 marca, a organizatorem nagród jest sklep Fryzomania.pl. Serdecznie zachęcam Was do udziału, szczegóły znajdziecie tutaj!


czwartek, 25 lutego 2016

Recenzja: Pervoe Reshenie, Baikal Herbals, Regenerujący olejek do włosów łamliwych i zniszczonych


Rzadko zmieniam olejki do włosów – nauczyłam się już olejować włosy odrobiną produktu, każdy z nich starcza mi więc na wiele miesięcy używania. Kiedy więc sięgam po kolejny, zależy mi na tym, aby miał naprawdę dobry skład – będę z niego przecież długo korzystać. Na olejek Baikal Herbals, o którym dziś chciałabym Wam napisać, zdecydowałam się po dość długich poszukiwaniach odpowiedniego produktu do olejowania włosów w internecie – zachęcił mnie jego naturalny skład i brak chemicznych dodatków.

Oceny cząstkowe: dobryneutralnysłaby.

Opakowanie

Plastikowa butelka ma dość nietypową pojemność – 170 ml – i odkręcany korek z atomizerem. Po jego naciśnięciu olejek rozpyla się dość szerokim strumieniem, za każdym razem zapobiegawczo psikałam więc najpierw produkt na dłoń, a dopiero potem wcierałam we włosy. Opakowanie jest plastikowe i dość wytrzymałe, chociaż po kilku użyciach tak bardzo mi się zatłuściło, że wciąż wyślizgiwało się z rąk.

Zapach

Średnio przyjemny, ziołowy, dość intensywny. Ja się jednak do niego szybko przyzwyczaiłam.


Skład

W składzie olejku znajdziemy: Articum Lappa Seed Oil (Oil of burdock) (olej łopianowy), Piper Nigrum Essential Extract (black pepper extract) (ekstrakt z czarnego pieprzu), Hypericum Perforatum Extract (Hypericum) (ekstrakt z dziurawca), Rosa Davurica Flower Oil (oil Daurian hips) (olej z daurskiej róży), Glycine Soja Oil (soybean oil) (olej z soi), Organic Triticum Vulgare Germ Oil (organic wheat germ oil) (organiczny olej zarodków pszenicy), Organic Borago Officinalis Oil (organic borage oil) (organiczny olej z ogórecznika lekarskiego), Retinol (witamina A), Tocopherol (witamina E).

Tylko dziewięć składników, ale za to wyłącznie dobre! W zasadzie są to same oleje, ekstrakty i witaminy. Jeśli przyjrzeliście się powyższym składnikom, pewnie zauważyliście wśród nich daurską różę (Rosa Davurica Flower Oil) – dość nietypowo, prawda?

Daurska róża to bogactwo witamin B, C i E, zawiera także keratynę, a przy tym jest jednym z najsilniejszych naturalnych antyoksydantów. Przyznam szczerze, że nie spotkałam się wcześniej z tym składnikiem.

Działanie

Używałam go do olejowania włosów na długości – nakładałam na godzinę do pięciu godzin i zmywałam łagodnym szamponem. Olejek bardzo ładnie nabłyszczał moje włosy, odżywiał je i zmiękczał. Myślę, że wpłynął też na ich elastyczność i sprężystość. Teoretycznie można go też nakładać na skórę głowy, ale ja robiłam to rzadko, ponieważ nie chciałam doprowadzić do zbytniego obciążenia włosów u nasady.


Konsystencja i wydajność

Olejek bardzo dobrze rozprowadza się na włosach, nie miałam też większych problemów z jego zmyciem. Jest bardzo wydajny, starcza na wiele miesięcy stosowania (ja nakładałam go 1-2 razy w tygodniu). Jego konsystencja jest oleista, ale dość rzadka. 

Cena i dostępność

Produkt kosztuje około 24 zł – to niewysoka cena zważywszy na jego bardzo dużą wydajność. Niestety, dostaniemy go głównie przez internet. Plus jest taki, że często można go kupić w promocji za pół ceny (na przykład w tej chwili w sklepie Triny, w którym go niegdyś nota bene sama zamówiłam).

Podsumowanie

Moim zdaniem ten olejek świetnie sprawdzi się do włosów zniszczonych i łamliwych, zgodnie z jego nazwą. Stosuję go od kilku miesięcy i zauważam znaczną poprawę w wyglądzie moich włosów – są mocne, nie rozdwajają się, nie plączą ani nie kruszą, a do tego ładnie błyszczą. Olejek jest w pełni naturalnym produktem, powinien spodobać się zatem każdemu, kto szuka dobrego kosmetyku do olejowania i zabezpieczania końcówek włosów. Ja zdecydowanie go polecam!

Znacie ten olejek lub inny z tej serii Baikal Herbals?



Inne recenzje olejów i olejków do włosów:

niedziela, 21 lutego 2016

Na czym polega wizyta u trychologa? | Fotorelacja z wizyty w Instytucie Trychologii


W swoim codziennym życiu mam sporo okazji do rozmowy ze specjalistami z różnych dziedzin, ale (do wczoraj) tylko raz udało mi się skorzystać z badania włosów i skóry głowy wideodermatoskopem. Było to na konferencji prasowej Garnier, gdzie ekspert dość pobieżnie scharakteryzował ich stan i ocenił kondycję końcówek. Nasza rozmowa była na tyle krótka, że chociaż nasłuchałam się samych miłych rzeczy na temat swoich włosów, czułam, że ich analiza nie była zbyt pogłębiona, a badający jest raczej osobą przeszkoloną do używania mikrokamery niż trychologiem z prawdziwego zdarzenia. Kiedy więc otrzymałam zaproszenie na wizytę w Instytucie Trychologii, byłam nie tylko zaaferowana i zaciekawiona tym, co mogę się na niej dowiedzieć, ale też miałam poczucie, że tym razem trafię w ręce kogoś, kto naprawdę zna się na wszystkim, co z włosami związane.

Instytut Trychologii, mieszczący się na ulicy Fasolowej 45 w Warszawie, odwiedziłam wczoraj rano, czyli w sobotę 20 lutego. Na początku zaskoczyło mnie to, że po przekroczeniu jego progu znalazłam się w pomieszczeniu, które pozornie przypominało salon fryzjerski – poza recepcją znajdowały się tam bowiem stanowiska z klientkami siedzącymi na fotelach naprzeciwko luster. Zamiast fryzjerek były tam jednak ubrane w białe kitle panie trycholog, a miejsca lokówek, suszarek czy nożyczek zajmowały specjalistyczne narzędzia i urządzenia. Po chwili oczekiwania zostałam zaproszona do osobnego pokoju na konsultację z panią Anną Mackojć – trychologiem medycznym, absolwentką studiów biomedycznych na Uniwersytecie Szczecińskim i Wyższej Szkoły Zdrowia Urody i Edukacji w Poznaniu, a jednocześnie właścicielką Instytutu Trychologii.

Wizyta rozpoczęła się od dokładnego wywiadu dotyczącego mojego stanu zdrowia, przyjmowanych leków i chorób. Pani Anna pytała mnie też o alergie, tryb życia i problemy z włosami, a najważniejsze informacje notowała w formularzu. Bardzo ważnym dla mnie momentem była analiza moich najnowszych badań – tak się składa, że w grudniu wykonywałam morfologię krwi i badałam poziom TSH, a wyniki – zgodnie z sugestią ekspertów – przywiozłam ze sobą. Podczas tej rozmowy dowiedziałam się wielu cennych informacji na temat swojego zdrowia, tego, na co powinnam zwrócić u siebie uwagę, jaką diagnostykę warto pogłębić, a także które badania (szczególnie hormonalne) powinnam wykonać w przyszłości. Chyba nigdy wcześniej żaden lekarz nie poświęcił mi tyle czasu i nie udzielił tak wyczerpujących odpowiedzi – wiedza pani Anny wydała mi się naprawdę imponująca, a jej podejście do mojego zdrowia – bardzo kompleksowe.

Po godzinnej rozmowie przyszła pora na badanie wideodermatoskopem, dzięki któremu można obejrzeć stan skóry i włosów w wielokrotnym powiększeniu. Co istotne, nie powinniśmy myć przed nim głowy przez minimum dobę od wizyty. Podczas badania trichoskopowego dowiedziałam się między innymi, że mam mieszaną skórę głowy, która lekko się marszczy i jest przesuszona, mając jednocześnie skłonność do przetłuszczania się po bokach głowy. Faktycznie, właśnie w tych miejscach moje włosy najszybciej się przetłuszczają. Dodatkowo widać u mnie bardzo dużo młodych, odrastających włosów, które powinnam wzmacniać i pielęgnować, aby mogły urosnąć.

Wideodermatoskop w akcji
Sporym zaskoczeniem było dla mnie dowiedzieć się, że mam wiele płytko umiejscowionych naczyń krwionośnych, co zwiększa ryzyko podrażnień. Z tego powodu nie powinnam sięgać po gruboziarniste peelingi do skóry głowy, np. domowego peelingu cukrowego, ponieważ może on, poza wspomnianym podrażnieniem skóry, powodować też szybsze przetłuszczanie się włosów.

Skóra głowy w tak ogromnym powiększeniu wygląda dość okropnie, ale... taka jej uroda ;)
Te czerwone nitki to właśnie naczynia krwionośne!

Pani Anna chwaliła przede wszystkim stan moich końcówek włosów – przez całą wizytę nie udało nam się znaleźć ani jednej rozdwojonej, mimo że ostatni raz podcinałam je trzy miesiące temu :) Porównałyśmy też wygląd moich naturalnych i farbowanych włosów, a także obejrzałyśmy maleńkie zgrubienie na moim czubku głowy – mam je od lat i chociaż nie boli, wolałam skorzystać z okazji i zapytać o jego pochodzenie. Okazało się, że to niegroźny tłuszczak, który nie powinien mnie niepokoić, dopóki nie rośnie.

Farbowane i naturalne :)
Końcówki włosów

Na koniec dostałam konkretne rady i sugestie, które mogą pomóc mi w przyszłości zadbać nie tylko o włosy, ale też o ogólny stan mojego zdrowia. Pani Anna wypisała mi też listę wskaźników, głównie hormonalnych, które powinnam przebadać. Było to dla mnie zaskoczeniem, ponieważ wydawało mi się, że będziemy rozmawiać tylko o włosach i skórze głowy – człowiek jest jednak całością i nie można zapominać, że jeden problem zdrowotny może wiązać się z wieloma innymi kwestiami, a w leczeniu istotne jest podejście holistyczne. Na koniec pani Anna powiedziała, że stan mojej skóry głowy jest na tyle dobry, że nie potrzebuję przechodzić w Instytucie żadnych specjalistycznych kuracji, a jedynie mogłabym w przyszłości zdecydować się na karboksyterapię, która powoduje dotlenienie i odżywienie mieszków włosowych. Moja wiedza na temat tej metody jest czysto teoretyczna, ale nie ukrywam, że chciałabym z niej kiedyś skorzystać.



Zanim wyszłam z gabinetu zadałam jeszcze kilka pytań dotyczących kwestii, które w pielęgnacji włosów są dla mnie niejasne lub takie, o których można przeczytać sprzeczne opinie w internecie – między innymi o używanie szamponów z SLS. Pani Anna uświadomiła mi, że nie ma naukowych dowodów świadczących o tym, że podrażniają one skórę i tym samym można z nich często korzystać, chociaż mogą powodować przesuszanie się końcówek. Chwilę rozmawiałyśmy też o systemach rzekomo rekonstruujących mostki siarczkowe we włosach – usłyszałam, że jest to chwyt marketingowy, gdyż w rzeczywistości tego typu produkty mogą powodować ich tymczasową regenerację, a nie odbudowanie – po odstawieniu kosmetyków z czasem preparat wypłukuje się i wracamy do punktu wyjścia, gdyż raz zerwanych mostków nie można już na stałe skleić. Z mojej perspektywy nie oznacza to oczywiście, że nie warto ich używać – warto natomiast być świadomym konsumentem.  

Przy wyjściu dostałam od pani Anny kosmetyki trychologiczne, które mogą mi się szczególnie przydać: szampon i specjalna pianka, które wykazują działanie anty-aging (przy moich odrastających włosach będą kluczowe), olejowy preparat regenerujący na końcówki oraz mocno zakwaszająca włosy maska.


Na koniec dodam, że nie na darmo w języku potocznym mówi się, że trycholog to lekarz od włosów. Jeśli już się do niego wybieramy, wybierzmy takiego, który ma wiedzę i umie ją przekazać, a do tego potraktuje nas całościowo. Dla mnie wizyta w Instytucie Trychologii okazała się być nie tylko interesująca, ale przede wszystkim zaskakująco wręcz pouczająca, dlatego z czystym sumieniem mogę Wam polecić tamtejszych specjalistów.


To i poniższe zdjęcie to już nie moje włosy, ale świetnie widać na nich ułożenie łusek


Jak więc dobrze przygotować się do pierwszej wizyty u trychologa?
  • Nie należy myć głowy na dobę przed badaniem ani używać kosmetyków do stylizacji.
  • Warto przyjść z aktualnymi wynikami badań (np. morfologia krwi, hormony).
  • Trzeba przygotować się do rozmowy: przeanalizować, co mogło wpłynąć na obecny stan naszych włosów, jakie są nasze problemy związane ze skórą głowy, jakie choroby nam towarzyszą, co najbardziej wpływa na nasze zdrowie, czy w niedalekiej przeszłości byliśmy narażeni na stres bądź silne przeżycia emocjonalne.
  • Dobrym pomysłem jest też wypisanie nurtujących nas pytań na kartce, aby w trakcie rozmowy o niczym nie zapomnieć.

Co sądzicie o badaniach trychologicznych? Czy chcielibyście udać się kiedyś do trychologa? A może macie już taką wizytę za sobą?


Inne wpisy:

piątek, 19 lutego 2016

Recenzja: L’biotica, Biovax, BB Beauty Benefit, Bambus & Olej Avocado, Odżywka pielęgnacyjna „Pogrubienie i zagęszczenie włosów”


Niedawno na polskim rynku kosmetycznym pojawiła się nowa seria Biovax – tym razem producenci postawili na dwa składniki, które mają na celu pogrubiać, odbudowywać i pobudzać włosy do wzrostu: bambus oraz olej awokado. Chwilę po „premierze” tych nowości blogi zalała fala recenzji na ich temat i mam wrażenie, że powstała dziwna rywalizacja przeradzająca się w wyścig pod szyldem „kto pierwszy, ten lepszy” – wiele dziewczyn chciało jak najszybciej opublikować swoje wrażenia po zastosowaniu nowych „Biovaxów”, chociaż, jak sądzę po szybkości zamieszczanych recenzji, część z nich wystawiała opinię po zaledwie kilkukrotnym wypróbowaniu kosmetyków. Swoim zwyczajem postanowiłam więc nie przejmować się tym, kiedy moja ocena serii Bambus & Olej Avocado (swoją drogą dlaczego nie „awokado”?) znajdzie się na blogu, tylko najpierw rzetelnie przetestować ją na swoich włosach.

Oceny cząstkowe: dobryneutralnysłaby.

Opakowanie

Nie jest wprawdzie przeźroczyste, ale na tyle miękkie, że zarówno łatwo jest odżywkę z niego wydobyć, jak i ocenić, ile kosmetyku zostało w środku. Bardzo lubię opakowania, które można postawić na korku do góry nogami – dzięki temu produkt spływa na dół i przy jego wykańczaniu nie muszę się siłować, by go wycisnąć.

Tubka mieści w sobie 200 ml odżywki i jest ozdobiona świecącymi napisami, które – nota bene – bardzo utrudniają wykonanie odpowiedniej fotografii. Z tyłu opakowania znajduje się opis substancji aktywnych, sposób użycia, skład oraz krótka wzmianka o zaletach produktu.

Zapach

Bardzo świeży i raczej delikatny – na pewno nie uznałabym go za drażniący lub przytłaczający.


Skład

Aqua Purificata* (woda oczyszczona), Glycerin (gliceryna), Ricinus Communis Seed Oil* (olej rycynowy), Cetearyl Alcohol (emolient), Cetyl Alcohol (emolient), Sorbitol (nawilżacz), Ceteareth-20 (emulgator), Stearamidopropyl Dimethylamine (kondycjoner), Quaternium-80 (odżywia, zapobiega elektryzowaniu), Bambusa Arundinacea root Extract* (ekstrakt z korzenia bambusa), Bambusa Vulgaris (Leaf/Stem) Extract* (wyciąg z liści bambusa), Bambusa Vulgaris Shoot Extract* (olejek z młodych pędów bambusa), Silica (wypełniacz), Persea Gratissima (Avocado) Oil* (olej awokado), Helianthus Annuus (Sunflower) Oil* (olej słonecznikowy), Propylene Glycol Dicaprylate/Dicaprate (emolient), Phenoxyethanol (konserwant), Ethylhexylglycerin (naturalny konserwant, humektant), BHT (przeciwutleniacz), Parfum (zapach), C.I. 42090 (barwnik), C.I. 19140 (barwnik), Citric Acid (kwas cytrynowy).

Jak można przeczytać na tubce, 87% składników kosmetyku (czyli substancje zaznaczone powyżej gwiazdką) mają naturalne pochodzenie. Pierwszy z nich to woda oczyszczona, czyli taka, którą albo wytwarza się z wody przeznaczonej do spożycia przez ludzi, albo taka, która jest przechowywana w warunkach zapewniających jej czystość mikrobiologiczną i nie zawiera dodatku innych substancji. Tytułowy bambus to aż trzy składniki pochodzące właśnie z tej wieloletniej rośliny: ekstrakt z korzenia, wyciąg z liści oraz olejek z młodych pędów. Pierwszy z nich zawiera korzystny dla włosów krzem, drugi – ma dotleniać cebulki, pobudzając pasma do wzrostu, trzeci zaś to bogactwo minerałów i witamin, które wzmacniają rdzenie włosów. Co by nie pisać, skład odżywki jest niemalże wzorowy i składa się na typowy produkt emolientowo-humektantowy, czyli taki, który nawilża włosy i zapobiega odparowaniu z nich wilgoci, chroniąc jednocześnie pasma przed uszkodzeniami.

O czym jeszcze warto napisać? Pewnie o Stearamidopropyl Dimethylamine – jest to składnik przypominający działaniem silikon, ale naturalny, bo pozyskiwany z oleju rzepakowego – kondycjonuje i odżywia włosy, a także zapobiega elektryzowaniu. W odżywce znajdziemy też oczywiście olej awokado, który zawiera kwasy omega-3, dzięki którym odżywia włosy, uzupełnia braki w pokrywie lipidowej, chroni przed rozdwajaniem oraz przed utratą wilgoci.



Działanie

Zdecydowanie oceniam je na plus – zgodnie z opisem producenta nakładałam czasem odżywkę na włosy nawet na zaledwie minutę, a i tak widziałam jej pozytywne działanie: wygładzała, odżywiała, nadawała blask i sprężystość. Nie uważam, aby znacząco pogrubiała moje pasma (nie wierzę w takie zapewnienia), ale na pewno ułatwiała rozczesywanie i nawilżała. Po jej użyciu moje włosy były zawsze dociążone, nie puszyły się ani nie elektryzowały, chociaż z tym ostatnim od dawna nie mam już problemu. Jak dla mnie odżywka Bambus & Olej Avocado naprawdę zdała egzamin!

Konsystencja i wydajność

Typowa dla odżywek tej marki – nieco rzadsza niż większości masek, ale dobrze nakłada się na włosy i nie spływa z nich. Wydajność przeciętna, myślę, że powinna wystarczyć na około dwa miesiące stosowania, co oczywiście zależy od gęstości włosów i częstotliwości ich mycia.


Cena i dostępność

Odżywkę (jak i pozostałe produkty serii Bambus & Olej Avocado) kupimy w popularnych drogeriach typu Hebe czy Rossmann. Jej cena jest moim zdaniem na granicy produktu taniego z droższym (około 20 zł), ale skoro działa tak dobrze, to w mojej opinii zakup zdecydowanie się opłaca.

Podsumowanie

Miło jest testować coś, co naprawdę dobrze działa. Miło jest też móc napisać na blogu tak pozytywną recenzję. Odżywkę Bambus & Olej Avocado zdecydowanie polecam osobom, które poszukują kosmetyku nawilżająco-emolientowego do stosowania na co dzień. Cieszę się, że marka L’biotica, po poprzedniej, jak dla mnie średniej serii Glamour, zdecydowała się wprowadzić na rynek tak dobry produkt. Myślę, że jeszcze kiedyś wrócę do tej odżywki, a z czasem sięgnę też po inne kosmetyki z tej linii.

Używaliście już odżywki Biovax Bambus & Olej Avocado?


Inne recenzje odżywek do włosów:

środa, 17 lutego 2016

Pytania do eksperta: idealne nożyczki do obcinania włosów – jak je kupić i pielęgnować?


Wybór dobrych nożyczek to jedna z pułapek właściwej pielęgnacji włosów – powszechnie wydaje się bowiem, że narzędzie do ich obcinania nie ma większego znaczenia, ot, byleby skrócić pasma. Tymczasem używanie dobrych nożyczek (czytaj: ostrych i nie szarpiących włosów) to jedno z podstawowych remedium na zdrowe i nierozdwajające się końcówki, ponieważ tępe nożyce, zamiast je obcinać, jedynie miażdżą je i rozrywają. Tylko jak wybrać te odpowiednie? Czy trzeba jakoś szczególnie o nie dbać? Na moje pytania odpowiedzieli specjaliści ze sklepu Fryzomania.pl!

Jakimi nożyczkami powinniśmy obcinać włosy?

Wybór nożyczek jest bardzo istotną kwestią dotyczącą pielęgnacji włosów. Pragnąc zdrowych włosów, musimy sięgnąć po nożyczki profesjonalne. Dzięki szlifowanym ostrzom pasma są gładko przecinane, a końcówki nie ulegają rozdwajaniu. Nożyczki muszą być dobrze dopasowane do dłoni – dlatego należy zwrócić uwagę na ich rozmiar i dobrze wyprofilowane otwory na palce. Dzięki ostrym nożyczkom strzyżenie jest wygodne i szybsze.

Czym grozi obcinanie włosów tępymi nożyczkami?

Obcinanie włosów tępymi nożyczkami wpływa bardzo niekorzystnie na włos, gdyż go uszkadza. Po takim cięciu włos jest rozdwojony, nie układa się i wygląda fatalnie.

Na co zwracać uwagę, gdy kupujemy nożyczki w sklepie? Czy materiał, z jakich są one wykonane, jest ważny?

Dobre nożyczki powinny być wykonane ze stali szlachetnej, dobrze jeśli są antyalergiczne.

Jak dbać o nożyczki do włosów? Jak je czyścić i przechowywać?

Jeżeli chodzi o dbanie o nożyczki, najważniejsze jest oczyszczenie ich z włosów po każdym użyciu, zdezynfekowanie, naoliwienie oraz odłożenie do etui.

Czy włosy powinno się obcinać na sucho czy mokro? Jaka jest różnica?

Zdecydowanie strzyżenie na mokro daje lepszy efekt. Dokładniej dobrać można pasma włosów, które gładko się przecinają. Unika się nierówności, a strzyżenie jest precyzyjne.

Czym są degażówki?

Degażówki to rodzaj nożyczek z ostrzami w kształcie ząbków. Dzięki takim nożyczkom możemy przerzedzać włosy gęste, nie ryzykując w ten sposób, że skrócimy je na całości. Włosy gęste po przerzedzeniu lepiej się układają.


Jakich nożyczek do włosów używacie? Czym według Was są idealne nożyczki przeznaczone do tego celu? A może macie jakieś patenty na to, by dobrze je pielęgnować?


Inne wpisy z tej serii:

poniedziałek, 15 lutego 2016

Z różnych punktów widzenia: Tangle Teezer czy szczotka z włosia dzika – co wybrać?


Przez prawie całe swoje życie używałam do czesania włosów zwykłej plastikowej szczotki ze sztywnymi, często metalowymi ząbkami zakończonymi charakterystyczną kulką. Byłam do niej tak przyzwyczajona, że nawet nie myślałam o tym, by spróbować czegoś innego. Rozczesywanie włosów szczotką, która rwała i boleśnie ciągnęła moje włosy, od dzieciństwa było dla mnie gehenną, która skończyła się dopiero kilka lat temu, gdy odkryłam szczotki z naturalnego włosia, a chwilę później Tangle Teezer. Od tego czasu dbam też o włosy, które zmieniły swoją porowatość i strukturę – są gładsze i mniej się plączą, co znacznie ułatwia ich rozczesywanie. Stosowanie odpowiednich kosmetyków i olejów, które nadają włosom poślizg, w połączeniu z używaniem dobrych szczotek sprawiło, że czesanie z codziennej męczarni zmieniło się w przyjemność, a ja nie wyobrażam już sobie powrotu do używanego wcześniej plastikowego „narzędzia tortur”.

Obu szczotek – z włosia oraz Tangle Teezer – używam od około dwóch lat i każda z nich służy mi do nieco innych celów. Tym samym zauważam różnice w efektach, które powodują na moich włosach. I chociaż obie działają świetnie, jestem zdania, że nie są dla każdego i znacząco się od siebie różnią.

W drugim wpisie z serii „Z różnych punktów widzenia” zapytałam więc inne blogerki o ich opinię w temacie obu szczotek: co o nich sądzą, która z nich jest lepsza i do jakich włosów będzie najbardziej odpowiednia? Po udzieleniu poniżej swojej krótkiej opinii oddaję więc głos dwóm Ewelinom, Darii i Agnieszce – każda z nich ze swojego punktu widzenia (i co najważniejsze – z perspektywy swoich włosów, a przecież te u każdego są inne) oceniła funkcjonalność szczotki z włosia (a właściwie: szczeciny) dzika oraz Tangle Teezer!

Tangle Teezer czy szczotka z włosia dzika – co wybrać?

Tak jak już wspomniałam obie szczotki całkowicie zrewolucjonizowały moje podejście do czesania włosów. Szczotki z włosia dzika używam w domu – zazwyczaj przed wyjściem do pracy i wieczorem. W ciągu dnia zaś sięgam po Tangle Teezer – mam dwie jej kompaktowe wersje, więc jedną zawsze noszę w torebce.

Na moich włosach obie szczotki sprawują się doskonale – nie szarpią, nie ciągną, dobrze rozczesują i nie plączą. Nie zauważyłam także, aby powodowały łamanie lub rozdwajanie się moich włosów. Każda z nich ma jednak odrębną zaletę, która zdecydowanie odróżnia ją od tej drugiej: szczotka z włosia sprawia, że włosy są bardziej puszyste, Tangle Teezer zaś lepiej wygładza i ujarzmia. Mam też wrażenie, że ze względu na swoją strukturę TT jest też lepszy do rozczesywania włosów, gdyż działa mniej delikatnie niż szczotka ze szczeciny, która – nota bene – nadaje za to pasmom ładniejszy połysk.

Oczywiście są to obserwacje poczynione na moich włosach – słyszałam, że opinie na ten temat bywają różne, co pokazują chociażby wypowiedzi dziewczyn, które przeczytacie w tym wpisie! Wynika to z tego, że każdy z nas ma inne włosy, które różnią się chociażby gęstością, porowatością czy grubością, a wszystkie te elementy wpływają na to, czy pasma się plączą i czy łatwo jest je rozczesać.

Reasumując, nie potrafię ocenić, którą szczotkę lubię bardziej. Gdybym musiała z jednej zrezygnować, skłaniałabym się chyba przy pozostaniu przy TT, jednak obie uważam za świetne i na pewno nigdy nie zamienię ich już na zwykłą, drogeryjną szczotkę z plastiku.



Ewelina (Eulallia e-blondynka) z bloga Eulallia2013

„Jako fryzjerka mam do czynienia z wieloma różnymi szczotkami do czesania włosów. W charakterze osoby posiadającej włosy cienkie i porowate zdecydowanie wybieram i polecam szczotki Tangle Teezer. Większość pań zaczyna coraz bardziej się nimi interesować i o nie dopytywać. Każdy jednak posiada inne włosy (porowatość, grubość, gęstość, struktura, długość) i nie każdemu będzie służyła ta sama szczotka. Te z naturalnego włosia bardzo ładnie wygładzają i dyscyplinują włosy. W moim przypadku to wygładzenie wpływa na niekorzyść, ponieważ długość traci na objętości i uczesanie wygląda nienaturalnie płasko.

Samo to dyskwalifikuje u mnie tę szczotkę, ale na pewno znajdą się osoby, które pragną takiego wygładzenia, więc będzie to dla nich świetny wybór. Ja niestety nie jestem zadowolona z jej użytkowania między innymi też przez to, że strasznie puszy porowate końce, w związku z tym muszę wygładzać je dłońmi lub TT. Moim zdaniem mija się to z celem, a przecież nie mam zamiaru przy każdym czesaniu używać do tego kilku szczotek. Zauważyłam też, że nie rozczesują dokładnie kołtunów, a jedynie się po nich ślizgają. W efekcie spędzam nad tą czynnością dwa razy więcej czasu niż normalnie.

Ulubiony i niezawodny efekt daje mi Tangle Teezer, dzięki niemu uzyskuję pełną objętość i puszystość włosów – nie mylić z puszącymi. Szczotka eliminuje kołtuny, minimalizując łamanie i rozdwajanie. Czesze całą swoją powierzchnią i przyjemnie masuje skórę głowy. Zalecana jest do zniszczonych koloryzacją włosów, przedłużanych, splątanych, a także dla dzieci. Fajnym plusem TT jest to, że szczotka służy za pojemniczek na przechowywanie gumek i spinek, warto to wykorzystać bo jest naprawdę pojemna. :)

Wiem że może być to kwestią przyzwyczajenia, ale muszę o tym wspomnieć – mianowicie chodzi o komfort czesania i to, jak szczotka leży w dłoni. Mój Tangle Teezer "salon elite" doskonale wpasowuje się w dłoń i absolutnie nie ma mowy o wyślizgnięciu go z ręki. Trzy lata z nim bardzo odzwyczaiły mnie od szczotek z uchwytem i wcale za takimi nie tęsknię.

Jako że jest to seria "Z różnych punktów widzenia" pozwolę sobie na koniec dopisać, jaka szczotka według mnie powinna się sprawdzić przy danym typie włosa.
  • Tangle Teezer – włosy cienkie, średniej grubości, wysokoporowate, zdrowe, rzadkie, o średniej gęstości, proste, lekko falowane, długie lub średniej długości, włosy doczepiane i dziecięce, skłonne do plątania.
  • Szczotka z naturalnego włosia – włosy nisko i średnioporowate, średniej gęstości i grubości, proste, długie lub średniej długości.
  • Tangle Teezer prawdopodobnie nie sprawdzi się przy włosach  grubych i gęstych.
  • Szczotka z naturalnego włosia prawdopodobnie nie sprawdzi się przy włosach wysokoporowatych, grubych i gęstych”.


"Szczerze mówiąc używam obu tych szczotek. Z tą różnicą, że Tangle Teezer służy mi do rozczesania włosów po umyciu. Szczotką z dzika natomiast czeszę włosy, gdy są już zupełnie suche. Dlaczego?

Gdy używałam tylko i wyłącznie szczotki z dzika, moje włosy puszyły się okropnie. Nie mogłam nad nimi zapanować. W pewnym momencie odkryłam zależność:  nie mogę szczotką z dzika czesać mokrych włosów, bo to właśnie je puszy. Od tej pory do czesania mokrych, splątanych po myciu kosmyków, używam Tangle Teezera. Dodatkowo bardzo łatwo i szybko jest mi przy jej użyciu rozczesać dokładnie włosy. Czasami również przeczesuję nią włosy w ciągu dnia, ponieważ posiadam wersję kompaktową i noszę ją często w torebce. Stosuję ją także do masażu skóry głowy. Sprawdza się przy tym świetnie.

Ze szczotką z dzika jednak się nie rozstaję, ponieważ tylko ona jest bardzo delikatna dla moich cienkich i słabych włosów. Szczególnie, gdy są one pofalowane, dużo łatwiej mi je przeczesywać dzikiem niż plastikowymi szczotkami. Łatwiej też rozczesać poplątane, suche i rozjaśniane końce.

Podsumowując w skrócie moją wypowiedz: szczotek nigdy za wiele :)”.


W moim przypadku wybór pomiędzy szczotką Tangle Teezer a szczotką z naturalnego włosia jest  trudny, na co dzień bowiem używam drewnianego grzebienia, który na moich włosach sprawdza się najlepiej. Lubię jednak Tangle Teezer przede wszystkim dlatego, że świetnie wygładza włosy. Odnosiłam co prawda wrażenie, że używana solo przyczyniała się do rozdwajania moich cienkich i zniszczonych włosów. Natomiast szczotka z włosia z dzika jest zdecydowanie delikatniejsza, nadaje włosom objętości, potrzeba jednak więcej czasu żeby rozczesać nią włosy i często je puszyła, czasem też elektryzowała.

Obie szczotki mają swoje plusy i minusy, najbardziej lubię używać je za pomocą dwóch metod: rozczesanie włosów szczotką z dzika, następnie przeczesanie TT lub rozczesanie włosów drewnianym grzebieniem, następnie wygładzenie TT. W powyższych kombinacjach sprawdzają się naprawdę dobrze. Jeśli jednak mogłabym wybrać tylko jedną szczotkę z pomiędzy tych dwóch, myślę, że zdecydowałabym się na Tangle Teezer, głównie ze względu na efekt wygładzenia włosów”. 


Agnieszka z bloga Bijum

„Moje włosy od zawsze sprawiały mi problemy. Są cienkie, uwrażliwione i bardzo podatne na wszystkie destrukcyjne czynniki. Jednym z głównym problemów była właśnie kwestia ich czesania. Po starciu z jakimkolwiek narzędziem były suche i niesamowicie spuszone. Moje przemyślenia kieruję więc do posiadaczek właśnie takich kosmyków. :)

Długo, szalenie długo uważałam, że moich włosów po prostu czesać nie należy. Robiłam to jedynie przed myciem i nałożeniem oleju. Potem rozczesywałam już tylko palcami. W międzyczasie wypróbowałam oczywiście kilka typów grzebieni i szczotek, żadna jednak nie zdała w pełni egzaminu. Do czasu… ;) Najpierw jednak przedstawię Wam w punktach, co myślę o poszczególnych narzędziach:

Tangle Teezer:

  • Bardzo dobrze i dokładnie rozczesywał nawet niewielkie kołtuniki.
  • Nadawał się do przeczesywania naolejowanych włosów lub pasm pokrytych odżywką.
  • Nie nadaje się do stylizacji włosów podczas suszenia – pisze o tym nawet sam producent!
  • Przy czesaniu włosy lekko się puszyły, ale szybko wracały do właściwemu sobie przyklapu.
  • Średnio nadaje się do tworzenia jakichkolwiek fryzur – z uwagi na brak rączki, operowanie nim np. przy spinaniu koka czy warkocza jest trudne.
  • Poręczny w torebce – nawet wersja original, która wciąż przewala się u mnie między wszystkimi szpargałami, jakie jestem w stanie upchać do torby ;)
  • Przy dłuższym stosowaniu zauważyłam, że włosy zaczęły się niszczyć i rozdwajać nawet w połowie długości, zdarzało mi się znajdować pourywane w połowie włoski.

Szczotka z włosia dzika:

  • Nie nadaje się do noszenia w torebce – zbiera cały kusz i wszystkie paprochy tego świata, włoski gniotą się i odkształcają.
  • W trakcie czesania włosy niesamowicie się puszyły, fruwały dookoła głowy i stawały się nieznośnie lekkie – dzięki temu fajnie nadaje się do odświeżenia fryzury i nadania jej większej objętości, choć w moim przypadku bez serum na końce pod ręką ani rusz.
  • Można z jej pomocą stylizować włosy w trakcie suszenia.
  • Jest dużo delikatniejsza od TT – nie urywa włosków, nie powoduje ich niszczenia.
  • U mnie trudno było nią rozczesać kołtuny, musiałam zdrowo nokombinować się palcami.
  • Nie nadaje się do przeczesywania naolejowanych włosów. Co więcej, osobiście unikałam czesania nią choć trochę nieświeżych włosów czy włosów pokrytych silikonowym serum. Z uwagi na kłopotliwe czyszczenie, nie chciałam pakować w nią dodatkowych zanieczyszczeń.

Podsumowując, ani jedna, ani druga kultowa szczotka nie nadawała się dla moich cienkich włosków. Na szczęście znalazłam swój ideał… a jest to hybryda szczotki z włosia naturalnego i szczotki fryzjerskiej. To cudo nosi nazwę Olivia Garden Supreme Combo. Łączy w sobie wyprofilowane igiełki z jonizacją oraz naturalną szczecinę dzika. Dzięki temu rozczesuje jak TT, nadaje kontrolowaną objętość i nie niszczy włosów. Znakomicie sunie nawet po skołtunionych pasmach, delikatnie rozczesuje mokre włosy, nadaje się do suszenia i stylizacji. Jedynie przenoszenie w torebce i mycie wciąż pozostaje kłopotliwe, ale kto raz spróbował Olivii ten wie, że jest to absolutnie warte zachodu. :)

Niestety, w oparciu o własne doświadczenia nie jestem w stanie odpowiedzieć na zadane pytanie. To, którą szczotkę powinno się wybrać, w dużym mierze zależy od efektu, jaki chce się uzyskać. Cienkowłosym jednak odradzam TT jako szczotkę do wszystkiego – u mnie wciąż znajduje zastosowanie jedynie do przeczesywania włosów naolejowanych czy nieświeżych. Używany po kilka razy dziennie powodował jednak uszkodzenia, a tego przecież chcemy uniknąć. ;)

Więcej o szczotce Olivia pisałam tutaj: http://www.bijum.pl/2015/05/170-najlepsza-szczotka-olivia-garden.html”.



Dziewczynom bardzo dziękuję za ciekawe wypowiedzi, a Was zachęcam do zostawienia w komentarzach swojej opinii na temat tego, która szczotka, według Was, jest lepsza i dlaczego :)


Wpisy na temat szczotek: